Niebieska rewolucja - recenzja Sonic Frontiers

Jakub Zagalski
2022/12/07 11:00
2
0

Sonic z niejednego pieca już chleb jadł, ale nigdy wcześniej nie zawitał do gry z otwartym światem. Twórcy Sonic Frontiers postanowili to zmienić i choć sporo można im wytknąć, to eksperyment okazał się zaskakująco udany.

Niebieska rewolucja - recenzja Sonic Frontiers

Przez 31 lat Sonic przeszedł praktycznie wszystkie stadia rozwoju bohatera platformówek. Po kultowych przygodach w dwóch wymiarach przeskoczył w 3D, brał udział w wyścigach, miał swoje gry imprezowe i całą linię gier sportowych. Między wydaniem Mass Effect i Dragon Age: Początek BioWare wyprodukowało nawet RPG z Niebieskim w roli głównej (ktoś jeszcze pamięta Sonic Chronicles: The Dark Brotherhood z Nintendo DS?). Jak nietrudno zauważyć, na liście do odhaczenia została jeszcze między innymi piaskownica w otwartym świecie.

Mimo klasycznego początku z bieganiem po liniowej trasie z pętlami i masą złotych pierścieni do zebrania, Sonic Frontiers jest pierwszym podejściem Segi do nowej jakości. Niebieski w trzech wymiarach porusza się od dawna – z różnym skutkiem, bo z jednej strony mamy kultowe Sonic Adventures z Dreamcasta, a z drugiej średniaki/koszmarki pokroju Sonic Forces, Sonic Unleashed czy Sonic Boom. Ale dopiero Sonic Frontiers pozwala biegać, skakać i grindować we wszystkich kierunkach po otwartych przestrzeniach, bawiąc się jak w rasowej piaskownicy.

Fabularnie Sonic Frontiers koncentruje się na kolejnym niecnym planie Doktora Eggmana, który - tak jak Sonic i jego kumple – zostaje wciągnięty przez tunel czasoprzestrzenny do tajemniczego świata z archipelagiem. Każda z kilku wysp stanowi osobny biom: mamy lesistą krainę, pustynne ostępy, wyspę ze starożytnymi ruinami itd. Głównym zadaniem Sonica jest odnalezienie przyjaciół (Amy, Tails, Knuckles) i Szmaragdów Chaosu, a przy okazji odkrycie sekretów, które skrywa ten nieprzyjazny świat.

GramTV przedstawia:

Sonic od dawna próbuje stworzyć wokół swojego świata konkretną narracje, która nie jest tylko pretekstem do zbierania pierścieni i gnania na złamanie karku. Efekty widzimy w serialach animowanych, komiksach, a ostatnio także w filmach kinowych. Sonic Frontiers fabularnie nie grzeszy oryginalnością, a wręcz jest nafaszerowany schematami i przewidywalnymi zwrotami akcji. Z drugiej strony, scenarzystom udało się wpleść w tę historyjkę całkiem fajne dialogi i scenki, które rzucają nowe światło na starych znajomych i łączące ich relacje. Dla zagorzałych fanów Sonica to prawdziwa gratka, ale cała reszta pewnie nie zwróci na to uwagi i będzie koncentrować się na głównym wątku, który jest - mówiąc kolokwialnie – bez szału.

Gra z otwartym światem bez wciągającej fabuły to jeszcze nie grzech śmiertelny. Szczególnie, gdy sama rozgrywka broni się atrakcyjnością i zaskakuje niemal na każdym kroku. A tego Sonic Frontiers nie można odmówić. Co jakiś czas przemierzamy klasyczne tory jak w każdym trójwymiarowym Sonicu, ale głównym daniem jest pędzenie i odkrywanie kolejnych zakątków różnorodnych wysp. W trakcie takiej eksploracji co i rusz natykamy się na znajome elementy – platformy, pętle, długaśne rury, po których się ślizgamy itp. “Otwarty świat Sonica” może i wydaje się karkołomnym pomysłem, ale trzeba przyznać, że twórcom nie zabrakło weny przy projektowaniu niektórych segmentów. Słowo kluczowe to “niektórych”, gdyż jak wszystko w tej grze, także i projekty poziomów nie są równe i konsekwentne.

Zdarzają się przejawy geniuszu, ale także kompletne niewypały. Raz pędzimy przed siebie po świetnie wymyślonych torach przeszkód, by chwilę później nudzić się przy rozwiązywaniu terenowych zagadek. A później otwieramy oczy ze zdumienia, gdy platformówka 3D zmienia się w klasyczne “bieganie w prawo”, pinballa albo prostego shmupa na modłę Space Invaders. Oczywiście jest też minigra z łowieniem ryb.

Komentarze
2
xguzikx
Redaktor
Autor
07/12/2022 15:15
RoXasPLBE napisał:

Do plusów można jeszcze dodać muzyke, złaszcza podczas walk z bossami. To taka genialna adrenalina szczęscia.

tru dat

RoXasPLBE
Gramowicz
07/12/2022 15:01

Do plusów można jeszcze dodać muzyke, złaszcza podczas walk z bossami. To taka genialna adrenalina szczęscia.