Ministranci - recenzja filmu. Biały strój, a myśli czarne

Jakub Piwoński
2025/11/23 19:00
2
0

Nie Chopin, Chopin!, nie Franz Kafka, nie Dom dobry, lecz właśnie Ministranci okazali się najlepszym polskim filmem mijającego sezonu — przynajmniej w oczach jury festiwalu w Gdyni. Czym więc film Piotra Domalewskiego zasłużył sobie na tak prestiżowe wyróżnienie? Sprawdzamy.

Łatwo się na ten film obrazić. Nie tylko dlatego, że w sposób subtelny sugeruje, iż Kościół w wielu kwestiach sobie nie radzi. To także kolejny odcinek z polskiego cyklu feel-bad movie, po którym potrafi zrobić się zwyczajnie niedobrze — od nadmiaru smutku i przytłoczenia. Jedno trzeba przyznać: w cierpieniu jesteśmy wyjątkowo dobrzy, zwłaszcza na ekranie. Ministranci jednak pojawiają się nie po to, by się umartwiać, a już na pewno nie po to, by jedynie krytykować. Piotr Domalewski proponuje opowieść, która — mimo bolesnych akcentów — daje nadzieję. I właśnie za to, wbrew pozorom, warto dać temu filmowi szansę.

Z kinem Piotra Domalewskiego wcześniej styczności nie miałem, choć wiem, że wdarł się do polskiej kinematografii nie żadnymi tylnymi drzwiami, lecz przebojem. O Cichej nocy, jego pełnometrażowym debiucie, swego czasu było — wbrew tytułowi — naprawdę głośno. I było jasne, że jeśli twórca konsekwentnie będzie podążał ścieżką kina społecznie zaangażowanego, wkrótce może to przełożyć na realny sukces. I przełożył. Od teraz jego twórczości będę przyglądał się dużo uważniej.

Ministranci
Ministranci

Przełamanie szarej codzienności

Punkt wyjściowy Ministrantów brzmi wręcz jak żywcem wyjęty z komedii — aż zachęca do lekkich perypetii i serii gagów. Grupa chłopaków, których łączy posługa ministrancka, wpada na szalony pomysł: zakładają podsłuch w konfesjonale, by poznać sekrety sąsiadów. Wszystko oczywiście w dobrej wierze. Ma to im pomóc w pomaganiu innym — w lepszym rozpoznawaniu potrzeb parafian. I faktycznie, początkowo jest w tym sporo humoru. Jednak gdy główny bohater, grany przez Tobiasza Wajdę, wraca do domu, szybko staje się jasne, że jego życie dalekie jest od komediowej lekkości. Pogrążona w depresji matka-alkoholiczka nie daje mu wielu powodów do śmiechu. To właśnie ta codzienna szaruga — i desperacka chęć jej przełamania — staje się dla chłopaka prawdziwą motywacją. Niczym współczesny Robin Hood, wraz ze swoimi kompanami zakłada kominiarki, by jednym zabrać, innym dać, szukając w tym wszystkim choć krzty dobra i poczucia sprawczości.

Kilka lat temu, za sprawą głośnego Bożego Ciała Jana Komasy — o którym miałem przyjemność pisać w innym miejscu — zdałem sobie sprawę, że opowiadanie o zawiłościach religii oraz o tym, jak być dobrym człowiekiem „przy okazji” wiary, w sposób tradycyjny i doktrynalny, zwyczajnie nie zawsze zdaje egzamin. Boże Ciało było tu przewrotnym przykładem: opowiadało o księdzu, który księdzem nie był, a jednak pełnił tę rolę lepiej, niż gdyby faktycznie nosił sutannę. Stawiało fundamentalne pytania: czym właściwie jest religia? Kto może być jej autentycznym głosem? Czy ktoś, kto nie ma święceń kapłańskich, może stać się kapłanem przez sam czyn, słowo, praktykę i wiarę?

Ministranci
Ministranci

Religia w rytmie hip-hopu

Ministranci płyną na fali podobnej refleksji, choć kierują ją w inną stronę — równie paradoksalną. Czyniąc z pomocników kapłana tych, którym bardziej niż wielu duchownym zależy na realnym dobru, ponownie wystawiają Kościołowi rachunek. Instytucji zbudowanej na słowie, strzegącej wartości, a jednocześnie coraz częściej oddalonej od tego, czym jest codzienne życie; instytucji, która w efekcie traci kontakt z wiernymi i z ciemnymi zaułkami rzeczywistości — w ostatnich latach chyba szczególnie. To kolejny film pokazujący, że gdy konwencja posługiwania się słowem Bożym zostaje przełamana, potrafi to przynieść zaskakująco ożywczy efekt. Chłopcy broją, rapują, podchodzą z dużym dystansem do religii, a jednocześnie są w niej zanurzeni po uszy. Wszystko, co robią, robią z myślą o tym, by przypodobać się Jezusowi — niespecjalnie martwiąc się o opinię jego ziemskich reprezentantów.

GramTV przedstawia:

Ministranci wykorzystują więc naszą polską, katolicką kulturę, naświetlają trudy codzienności, starając się opowiedzieć historię o dorastaniu, także w wierze. Jeśli miałbym wskazać inne filmowe inspiracje, to Ministrantów określiłbym jako takie połączenie kultowego Stań przy mnie na podstawie Stephena Kinga, z sensacyjnymi Świętymi z Bostonu, bo motyw coming-of-age w pewnych momentach przeplata się z chęcią zaprowadzania dobra dalece wywrotowymi metodami. Fiasko starań chłopców, obrazuje jednak scena, w której ta sama osoba, która otrzymała pieniądze w sklepie kupuje butelki wódki - jakże naiwne było zakładać, że stanie się cud, a obdarowana osoba będzie wiedziała, że ma z rozwagą wydać pieniądze na to, na co faktycznie potrzebuje.

Ministranci
Ministranci

Kiedy pomagać, a kiedy odpuścić?

"Błogosławieni którzy łakną sprawiedliwości" - ten biblijny cytat idealnie wpisuje się sens poczynań bohaterów. Bo już w momencie, gdy widzą, że uczniowie znęcają się nad słabszymi, dochodzi do nich potrzeba interwencji. Kiedy odpuścić? Kiedy pomoc nie ma sensu? Kiedy najlepiej zostawić jest ofiarę samą sobie? Te pytania kołaczą w głowach głównego bohatera, który tak bardzo, jak chce pomóc swej koleżance, ofierze domowej przemocy, tak nie za bardzo wie, jak to zrobić, by nie narazić siebie, innych i koleżanki przede wszystkim. Finał tego wątku staje się jednocześnie klamrą, w sposób wielce symboliczny zamykającą filmu, dowodząc, że czasem najlepsze pomaganie to te, które nie boi się poświęceń.

Bohaterowie tłumaczą sobie Boga własnym językiem. Tobiasz Wajda, który — moim zdaniem — jest w tym filmie wręcz hipnotyzujący, miewa wizje, w których wydaje mu się, że chodzi po wodzie jak jego idol. Gdy już uwierzy, że jest do tego zdolny, natychmiast zderza się z brutalną rzeczywistością. W innej scenie zimny prysznic serwuje mu sam ksiądz, odwodząc go od dalszej posługi ministranckiej. Wszystko się zgadza — dążenie do świętości to droga od marzeń, przez wykluczenie, aż po ofiarę.

Ministranci
Ministranci

Dziecięca naiwność

Domalewski zapewniał w jednym z wywiadów, że tworząc Ministrantów nie zamierzał uprawiać publicystyki. Co to znaczy w praktyce? Tyle, że nie miał ambicji przedstawiania własnego komentarza ani tym bardziej krytyki instytucji, wokół której kręci się fabuła. Tym, co go naprawdę interesowało, było uchwycenie sytuacji w możliwie prawdziwy i uczciwy sposób — tak, by widz mógł się w tę historię zanurzyć i wyciągnąć z niej własne wnioski. I to się udało, czasem nawet aż za bardzo. Mamy do czynienia z produkcją bezpieczną i nikomu nie wymierzającą ciosów, choć kotłujące się w niej napięcie nie zawsze znajduje odpowiednie ujście.

Ministranci to bardzo konwencjonalny, społecznie zaangażowany dramat, który opowiada jednak o niezwykle niekonwencjonalnych zachowaniach. Skąpany jest w typowym, polskim marazmie, choć bohaterowie próbują wpuścić w ten mrok odrobinę światła, by wszystko nie było tak przytłaczające — i to te dobre intencje filmu ostatecznie dominują. Tempo akcji bywa nierówne: czasem siad­a, by zaraz znów przyspieszyć. Finał — łopatologiczny — nie jest dokładnie tym, czego oczekiwałem, podobnie jak momentami widoczne braki warsztatowe młodych aktorów. Ale żadne z tych potknięć nie stanowi realnego problemu. Film broni się tym, co w nim najważniejsze — szczerością i sercem.

7,5
Ministranci to szczery i przewrotny dramat o dorastaniu w cieniu wiary, który — mimo nierówności i kilku potknięć — zachwyca autentycznością bohaterów.
Plusy
  • Dobre role młodych aktorów, z których najbardziej zwraca uwagę Tobiasz Wajda
  • Konwencjonalny dramt, a niekonwencjonalne podejście do religii
  • W perypetiach i dialogach jest polot i świeżość, które nadają tej historii dynamikę
Minusy
  • Reżyser tak bardzo stara się nie zajmować stanowiska, że film momentami traci charakter
  • Kolejny film, który dowodzi, że polskie kino smutkiem stoi
  • Akcja momentami traci tempo
Komentarze
2
Piwon
Gramowicz
Autor
24/11/2025 10:10
Grze napisał:

Niestety, ale drugie zdanie drugiego zdania złożonego artykułu ma w sobie 100% racji. Niestety, ale Kościół sobie nie radzi. Może dlatego, że nie zajmuje się tym, czym powinien. 

Oczywiście od czasu rewolucji francuskiej świat staje na głowie i następuje przyśpieszający wciąż upadek i zakłamanie rzeczywistości. Pomieszanie znaczenia pojęć prowadzi zaś do chaosu intelektualnego, kruszenia wzorców i punktów odniesienia (jak pięknie ukazuje to Orwell w "1984"). Ale czego oczekiwać. Tam, gdzie są ludzie, tam jest grzech pierworodny. ​Jeśli zaś kto wierzący, przypominam, że na Sądzie stajemy sami, jeden na Jeden, żaden Kościół wtedy nie pomoże, "oni" zaś sami będą się musieli tłumaczyć z własnych czynów i zaniedbań...

Pozostaje nam robić swoje, nie oglądać się na innych, aby móc na koniec powiedzieć: "w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem".

To ciekawe co piszesz, bo w jakiś sposób, zamierzony lub nie, odnosi się to do filmu. Chłopaki, uzasadniając swoje występki, zwracają uwagę, że ważniejsze jest dla nich to, jak odebrani zostaną na sądzie ostatecznym, a nie przy konfesjonale. 

Grze
Gramowicz
24/11/2025 08:19

Niestety, ale drugie zdanie drugiego zdania złożonego artykułu ma w sobie 100% racji. Niestety, ale Kościół sobie nie radzi. Może dlatego, że nie zajmuje się tym, czym powinien. 

Oczywiście od czasu rewolucji francuskiej świat staje na głowie i następuje przyśpieszający wciąż upadek i zakłamanie rzeczywistości. Pomieszanie znaczenia pojęć prowadzi zaś do chaosu intelektualnego, kruszenia wzorców i punktów odniesienia (jak pięknie ukazuje to Orwell w "1984"). Ale czego oczekiwać. Tam, gdzie są ludzie, tam jest grzech pierworodny. ​Jeśli zaś kto wierzący, przypominam, że na Sądzie stajemy sami, jeden na Jeden, żaden Kościół wtedy nie pomoże, "oni" zaś sami będą się musieli tłumaczyć z własnych czynów i zaniedbań...

Pozostaje nam robić swoje, nie oglądać się na innych, aby móc na koniec powiedzieć: "w dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem".