Miłość, śmierć i roboty – recenzja 4. sezonu. To nadal jeden z najlepszych seriali science fiction

Radosław Krajewski
2025/05/15 09:01
1
0

Na Netflixie zadebiutowały nowe odcinki serialowej antologii Miłość, śmierć i roboty. Oceniamy, czy warto je obejrzeć.

Red Hot Chili Peppers w kosmicznej atmosferze

Miłość, śmierć i roboty od Tima Millera, czyli twórcy pierwszego Deadpoola, zachwyciła swoim niekonwencjonalnym pomysłem w 2019 roku. Koncept serialu, w którym każdy odcinek prezentował własną historię w oryginalnej oprawie wizualnej, okazał się strzałem w dziesiątkę. Chociaż przez długie lata animacja jako gatunek była przypisana do produkcji dla dzieci, to właśnie takie projekty, jak Miłość, śmierć i roboty powoli zmieniały postrzeganie animacji wśród dorosłych widzów. Dodatkowo seria propagowała różne style animacji, zarówno te bardziej klasyczne, jak i w całości oparte na grafice komputerowej. Ale Miłość, śmierć i roboty wraz z kolejnymi sezonami nieco słabo i trzeci sezon słusznie zebrał mieszane opinie, gdzie tylko wybrane odcinki były warte uwagi. Czwarty sezon od początku zapowiadał się jako wielki powrót do formy. I chociaż nadal nie brakuje mniej spełnionych epizodów, to nowa seria Miłość, śmierć i roboty spełnia pokładane w niej nadzieje, przypominając, dlaczego produkcja Netflixa stała się jednym z najważniejszych seriali science fiction ostatnich lat.

Miłość, śmierć i roboty
Miłość, śmierć i roboty

Czwarty sezon rozpoczyna się od całkowicie zbędnego, ale na swój sposób uroczego odcinka. Otrzymujemy animowany, w formie kukiełek, teledysk do utworu „Can’t Stop” zespołu Red Hot Chili Peppers. Nie ma tu żadnej historii, ukrytych motywów, czy też próby błyskawicznego przedstawienia biografii popularnego zespołu. To wyłącznie sztuka dla sztuki, aby pokazać technologiczne możliwości, ale wraz z kultową piosenką, ciężko stwierdzić, że w tym szaleństwie nie ma metody. Mamy znany zespół, jeszcze bardziej rozpoznawalny utwór, a wszystko to w kukiełkowej formie, gdzie Anthony Kiedis, czy Flea wyczyniają cuda, na które nie mogliby sobie pozwolić na scenie.

Prawdziwa science fictionowa jazda zaczyna się od kolejnego odcinka, czyli Bliskiego spotkania małego stopnia, która utrzymana jest w formie miniatur widzianych w rzucie izometrycznym. Absolutnie genialny odcinek, który podkreśla ludzką brutalność i drapieżność wobec wszystkiego, co jest nam obce. Ludzkość na własne życzenie rozpoczyna wielką wojnę z obcymi, która dla jednej ze stron kończy się tragicznie. Podobne wnioski można wysnuć po pierwszym i jedynym epizodzie, który łączy grę aktorską z animacją komputerową, czyli Golgotą. Tam również dochodzi do spotkania ludzi z Obcymi w zabawnej scenie, która w przeciwieństwie do Bliskiego spotkania małego stopnia, oparta jest na religii i wierze. Niemniej te dwa odcinki świetnie się ze sobą uzupełniają.

Miłość, śmierć i roboty
Miłość, śmierć i roboty

Fani typowych kosmicznych opowieści znajdą coś dla siebie w Spider Rose, czyli historii pewnej kosmitki, która zbiera najróżniejsze technologie. W jej ręce wpada uroczy zwierzak, który może pomóc jej dokonać upragnionej zemsty. Jest to zdecydowanie jeden z najładniej wyglądających odcinków czwartego sezonu Miłości, śmierci i robotów, który pokazuje pełną technologiczną moc komputerowych efektów. W konwencji sci-fi ciekawie wypada też Ta inna duża rzecz, która opowiada o kocie, chcącym przejąć władzę nad światem, a pomóc ma w tym robot, zajmujący się domem. To jedyny taki epizod, który w bezpośrednio sposób podkreśla zagrożenia płynące z technologii, szczególnie tej źle użytej. Ciekawie to kontrastuje z Inteligentne urządzenia i ich głupi właściciele, gdzie smart sprzęty niepochlebnie wypowiadają się o swoich użytkownikach, wytykając im różne absurdy. Krótki odcinek, ale całkiem zabawny, choć nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału.

Coś dla miłośników fantasy

Miłość, śmierć i roboty oferuje nie tylko pełnoprawne science fiction, ale również odcinki oparte na fantasy. Tym razem mamy takich cztery, w tym dwa oparte na okultyzmie. Zdecydowanie lepszym z tej pary jest Zeke i religia – nie tyle z powodu historii, która opowiada o załodze samotnego bombowca, który ma zniszczyć francuski kościół, ale ze względu styl graficzny. Przypomina on klasyczną, ręcznie rysowaną animację i od pierwszych chwil ciężko się w niej nie zakochać. W ruchu wygląda to rewelacyjnie i chętnie obejrzałbym pełnometrażowy film w takiej oprawie. Animację 2D posiada również Bowiem potrafi się skradać, czyli wielki pojedynek kota i Szatana o duszę pewnego poety. Jest w tym coś z Mistrza i Małgorzaty, a także odwróconego Fausta, ale w nieco bardziej „przyziemnej” formie.

Miłość, śmierć i roboty
Miłość, śmierć i roboty

GramTV przedstawia:

Spore wrażenie robi także Krzyk tyranozaura, czyli odcinek łączący w sobie fantasy ze science fiction. W nim poznajemy grupę gladiatorów, którzy na kosmicznej arenie walczą z dinozaurami. Podobnie jak Spider Rose, jest to pokaz możliwości współczesnej technologii w zakresie animacji komputerowej, który w tym przypadku przekłada historię nad widowiskową akcję. Ładne, cieszące oko i chociaż ten epizod nie wzbudza większych refleksji, w dosyć prosty sposób krytykując konformistyczne i hedonistyczne społeczeństwo, które szuka coraz większych i bardziej ryzykownych wrażeń (w imię idei chleba i igrzysk), to mimo wszystko zawiera również angażującą historię zemsty z wielkim tyranozaurem, więc jak najbardziej jest to jeden z bardziej uwagi odcinków. Epizod, który najmniej przypadł mi do gustu są Chłopcy z rewiru 400, którzy nie porywają ani fabułą, ani też oprawą wizualną. Niestety jest to jeden z najdłuższych odcinków w czwartym sezonie.

Miłość, śmierć i roboty znowu udowadnia, że animacja jest gatunkiem wszechstronnym, zdolnym do prezentowania mniejszych (czasami dosłownie), kameralnych historii, jak również widowiskowych, efektownych akcyjniaków, które rozgrywają się w dalekiej przyszłości. Jak w każdej antologii, również w czwartym sezonie nie zabrakło nieco słabszych odcinków, a także prawdziwych perełek, które pozostaną z widzem na dłużej, zarówno ze względu na świetną oprawę wizualną, jak również samą historię. Tym razem Miłość, śmierć i roboty jest mniej refleksyjne, a bardziej nastawione na akcję i rozrywkę, ale twórcy nadal potrafią zaskoczyć swoim oryginalnym podejściem i ciekawymi pomysłami. Oby Netflix nie zwlekał długo z zapowiedzią piątego sezonu.

8,0
Miłość, śmierć i roboty wraca do wysokiej formy.
Plusy
  • Tematyczna różnorodność
  • Znajdą tu coś dla siebie fani science fiction, fantasy, ale również okultyzmu, a nawet muzyki
  • Doskonałe style graficzne, które pasują do opowiadanych historii
  • Bliskie spotkania małego stopnia i Golgota mogą tworzyć (niemal) osobną całość
  • Spider Rose i Krzyk tyranozaura pokazują technologiczne możliwości komputerowej animacji
  • Nie brakuje humoru (Inteligentne urządzenia i ich głupi właściciele)
  • Dostarcza sporo rozrywki
Minusy
  • Chłopcy z rewiru 400 to najsłabszy odcinek
  • Inteligentne urządzenia i ich głupi właściciele nie wykorzystuje swojego potencjału
  • Can’t Stop to trochę sztuka dla sztuki
  • Tym razem jest mniej refleksyjnie
Komentarze
1
Gregorio85
Gość
17/05/2025 00:23

Jakie mendy...specjalnie piszą o ''lekkim wypaleniu sie pomysłów na tą serię'' aż mnie zatrzęsło aby obejrzeć jak najszybciej...

Coś pięknego ta seria! również 😃