Aktorska wersja kolejnego animowanego klasyka Disneya zadebiutowała w kinach. Oceniamy, czy studio odpokutowało po tragicznej Śnieżce.
Stitch zjada Śnieżkę jeszcze przed śniadaniem
Disney ma wiele za uszami, a takie produkcje, jak Mała Syrenka, Piotruś Pan i Wendy, czy Pinokio nie poprawiają wizerunku wytwórni. Czara goryczy przelała się wraz ze Śnieżką i to jeszcze na długo przed premierą samego filmu, który niemal od początku skazywany był na porażkę. Studio nie ma więc zbyt wielu szans, aby odwrócić złą kartę i przekonać do siebie widzów. Na ich szczęście niedługo po ich ostatniej spektakularnej porażce do kin trafia aktorska wersja Lilo i Stitcha, która ma wszystko, aby podreperować renomę Disneya. Jest to tym bardziej ciekawy przypadek, gdyż studio długo zastanawiało się, czy będzie to produkcja kinowa, czy też przeznaczona od razu na streaming. Gdy wielkie pieniądze były pompowane w uratowanie Śnieżki, reżyser Dean Fleischer-Camp spokojnie pracował wraz ze swoją ekipą, przy projekcie, na które studio przeznaczyło zaledwie 100 milionów dolarów. Nie dość, że wygląda dużo lepiej od Śnieżki i kilku innych poprzednich projektów wytwórni, to jeszcze dostarcza sporo rozrywki i cennych wartości, które stoją pod znakiem „starego” Disneya. Tyle wystarczyło, abyśmy otrzymali przepis na murowany hit.
Lilo & Stitch
Szalony naukowiec Jumba (Zach Galifianakis) tworzy eksperyment 626, czyli tajną broń, której niemal nie da się zneutralizować, a która została zaprojektowana do siania zniszczenia. Galaktyczna rada pod przewodnictwem Wielkiej Radnej (Hannah Waddingham) decyduje się zesłać niebieskiego stworka na banicję. Ten jednak ucieka statkiem na Ziemię. Tam spotyka małą dziewczynkę Lilo (Maia Kealoha) i jej siostrę Nani (Sydney Agudong), która opiekuje się młodszym rodzeństwem po śmierci ich rodziców. Dziewczyna musi radzić sobie z niesforną młodszą siostrą, a na domiar złego grozi jej utrata praw rodzicielskich, gdy nie wypełni zadań zleconych jej przez pracownicę socjalną panią Kekoę (Tia Carrere). Wszystko zmienia pojawienie się małego kosmity, którego Lilo nazywa Stitchem (Chris Sanders). Siostry nie wiedzą jednak, że tropem nietypowego „zwierzątka” podąża Jumba oraz agent Pleakley (Billy Magnussen), którzy na zlecenie Wielkiej Rady muszą odnaleźć i złapać Stitcha. Sprawą dziwnej aktywności istot pozaziemskich interesuje się CIA, w tym agent Kobra Bąbel (Courtney B. Vance). Uroczy kosmita robi jednak wszystko, aby nie dać się złapać, przy okazji coraz lepiej rozumiejąc ludzi i to, czym jest ohana.
W gruncie rzeczy aktorskie Lilo & Stitch jest wierną adaptacją animowanego filmu sprzed kilkunastu lat. Niektóre sceny odtworzone są niemal jeden do jednego, inne lekko zmienione, aby bardziej pasowały do aktorskiej konwencji i pewnej przyziemności. Nie oznacza to jednak, że twórcy nie pokusili się o kilka zmian, które mają spory wpływ na całą historię. Wystarczy wspomnieć o Kobrze Bąblu, który nadal jest agentem CIA i jego wątek jest zupełnie inaczej poprowadzony. To wymusiło stworzenie nowej bohaterki, czyli pani Kekoi, która nadzoruje postępy Nani jako opiekunki dla małej Lilo. Brakuje również jednej istotnej kosmicznej postaci, Stitch zyskał również swój „kryptonit”, a wszystko to doprowadza do nieco innego finału, dzięki czemu nie ma się poczucia, że jest to zwykła kalka z animacji. Szczególnie że wątek sióstr jest jeszcze bardziej rozbudowany.
Lilo & Stitch
Zyskuje na tym przede wszystkim Nani, która jest równorzędną bohaterką dla tytułowej pary postaci. Nani ma w sobie więcej głębi, stawiając na szali swoją przyszłość, aby nadal opiekować się młodszą siostrą. Jej rola nie sprowadza się więc wyłącznie do opiekunki dla Lilo i Stitcha, ale autonomicznej osoby, która poświęca się w imię większego dobra, a przy tym nie jest chodzącym ideałem, do czego Disney przyzwyczaił nas już przy swoich filmach. Podobnie jak w oryginale dziewczyna popełnia mnóstwo błędów, nie radząc sobie z rolą matki dla Lilo, ale w aktorskiej wersji zostało to lepiej zaakcentowana, a sama relacja sióstr jest jeszcze bardziej urocza, a przy tym przejmująca.
Po staremu
Największą siłą Lilo & Stitcha jest podążanie za historią, którą wszyscy znamy. Nikt nie sili się na jej zaktualizowanie, nie wmawiając widzom, że tamta wersja jest przestarzała i należy ją zmodyfikować, bo „czasy się zmieniły”. Mimo to Nani pozostaje silną postacią, ale nie za sprawą tego, bo ktoś tak napisał w scenariuszu, ale swoich czynów, poświęcenia i licznych wad, które wzmacniają jej charakter, dzięki czemu bohaterka może przejść odpowiednią drogę i dojrzeć. Czuć w tym wszystkim Disneya ze swojej najlepszej ery, dlatego też miejscami Lilo & Stitch zdaje się nieco archaiczny, a przy tym dostarczający masę zabawy, co nie zdarzyło się w aktorskich remake’ach Disneya od czasu Cruelli, a może nawet Aladyna, czy Pięknej i Bestii.
Lilo & Stitch
GramTV przedstawia:
W oryginalnej animacji ogromnym atutem był absurdalny, przerysowany humor, którego niestety w identycznej formie nie dało się przenieść na aktorską wersję. Mimo to twórcom udało się z tego jakoś wybrnąć i przynajmniej w pierwszej połowie otrzymujemy sporo zabawnych sytuacji i to niekoniecznie wynikających z niszczycielskiej natury Stitcha. Sam niebieski kosmita wypada równie dobrze i nic nie stracił na swoim urok, a wraz z Lilo tworzą duet, który chce się oglądać na ekranie. Film ma również nieco inaczej rozłożone akcenty w scenach, które mają wzruszyć widza. W animacji działało to o wiele lepiej, szczególnie w scenach, gdy niebieski stworek zdał sobie sprawę, że nie pasuje do ludzkiej rodziny, a mimo to ta go nie porzuciła. Tutaj wydaje się to wszystko wypłaszczone, nie dając widzowi poczuć większych emocji, skupiając się przede wszystkim na akcji. Dopiero pod koniec historia nieco bardziej łapie za serce.
Przyczepić się można również do wyglądu i wykonania kosmitów, szczególnie Jumby, gdzie wyraźnie widać, że twórcy musieli pójść na pewne kompromisy i ustępstwa, aby zmieścić się w narzuconym budżecie. Nie dziwi więc decyzja, że Jumba i Pleakley nie bawią się w przebrania, a otrzymali ludzką powłokę, co jednocześnie wpisuje się w pewien umowny realizm, a z drugiej widz nie musi patrzeć na co najwyżej przeciętne postacie kosmitów. Obawiam się, że ten element szybko się zestarzeje i za kilka lat będzie to jeszcze bardziej widoczne.
Debiutująca w roli Lilo Maia Kealoha wypada genialnie, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę jej wiek, a także granie we wspólnych scenach z postacią wygenerowaną komputerowo. To nigdy nie jest łatwe nawet dla dorosłych aktorów, co dopiero dla kilkulatki, która nigdy wcześniej nie występowała przed kamerą. Kealoha ma w sobie naturalny urok i odwagę, czyli wszystko to, co charakteryzowało animowaną Lilo. Dziewczynka łapie świetną chemię z Sydney Agudong, razem tworząc potężny duet, dlatego też ich wspólne sceny są najlepsze w całym filmie. Zresztą Agudong dostarczyła najlepszą rolę w całym Lilo & Stitch, pozostawiając daleko w tyle Zacha Galifianakisa i Billy’ego Magnussena, którzy głównie popisują się komediowo, czy też Courtneya B. Vance’a. Szkoda jedynie trochę przezroczystego Kaipo Dudoita w roli Davida.
Przyszłoroczna aktorska Vaiana będzie miała trudne zadanie, aby przebić Lilo & Stitch, które choć opowiada zupełnie inną historię, skupiając się na odmiennych aspektach, to oferując podobny klimat rajskiej wyspy. Lilo & Stitch to zdecydowanie jeden z najlepszych, najbardziej spełnionych i dostarczających najwięcej zabawy aktorskich remake’ów Disneya. Niektóre zmiany nie wyszły na plus, inne wręcz przeciwnie, ale wciąż największą siłą pozostały barwne postacie, które nic nie straciły ze swojego uroku, a dzięki odpowiednio dobranym aktorom, nawet w niektórych kwestiach zyskały. Potencjalną kontynuację przyjąłbym więc z otwartymi ramionami, a zdecydowanie jest tu potencjał na powrót Lilo, Stitcha i Nani.
7,0
Lilo & Stitch udowadnia, że Disney wciąż potrafi z siebie wykrzesać trochę starej magii.
Plusy
Ta sama historia z niewielkimi, ale przeważnie udanymi zmianami
Stitch jest pełen uroku
Bardziej rozbudowany wątek Nani
Nieco inny, ale wciąż trafiający humor
Hawajski klimat to coś, czym można rozpocząć okres wakacyjny
Maia Kealoha i Sydney Agudong są świetne, zarówno osobno, jak i razem
Czy już wspominałem, że Stitch jest świetny?
Minusy
Zmienione zakończenie nie każdemu fanowi animacji przypadnie do gustu
Nieco za mało humoru w drugiej połowie
Inaczej rozłożone dramatyczne akcenty, przez co brakuje tu momentów, gdzie można byłoby się porządnie wzruszyć
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!