Morderca z hakiem w ręku, ukrywający się pod strojem rybaka, może nie cieszy się taką rozpoznawalnością jak krzykliwy Ghostface czy beznamiętny Michael Myers, ale marka Koszmar minionego lata jest na tyle silna, że nikogo nie powinien dziwić jej powrót.
Kiedy w 1997 roku Koszmar minionego lata po raz pierwszy trafił na ekrany, świat wyglądał inaczej. Nie było smartfonów, a internet dopiero raczkował. Młodość miała mniej rozpraszaczy, ale jedno się nie zmieniło — potrzeba bycia zauważonym. Próżność przybiera różne formy, lecz wciąż potrafi oślepić. Bohaterka oryginału marzyła o sławie, podobnie jak jej współczesna odpowiedniczka. Obie tak bardzo skupiają się na własnym wizerunku, że nie dostrzegają prawdy — o sobie, o swoich czynach i o tym, co wydarzyło się tamtego lata.
Twórcy w wymowny sposób dają do zrozumienia widzowi, że rok po tytułowej zbrodni w życiu bohaterów zaszły zmiany. A może precyzyjniej — to oni sami się zmienili, naznaczeni traumą i ciężarem tajemnicy zamiecionej pod dywan. Jedna z dziewczyn zdradza chłopaka z inną kobietą. Inna bohaterka ponownie wychodzi za mąż, bo poprzedni związek się rozpadł. Feralny wypadek odcisnął piętno na ich duszach. Wyraźnie widać, że bohaterowie przed zbrodnią są zupełnie inni niż po niej — i ten motyw powraca w filmie kilkukrotnie.
Czy my, jako widzowie też się zmieniliśmy? Wciąż od horroru potrzebujemy mocy wrażeń, a to Koszmar minionego lata zdaje się zapewniać.
Koszmar minionego lata
To kara za rozwiązłość
Czasy się zmieniają, ale slasher zawsze wykorzystuje tę samą nutę. Bez względu na to, czy akurat dominuje retoryka woke, czy głos ma ruch MeToo, kobieta w tym gatunku zwykle sprowadzana jest do roli ofiary. Seksualne napięcie, odsłonięty dekolt, scena erotyczna — wszystko to stanowi preludium do krwawej masakry, jakby kulminacją miała być nie bliskość, lecz wytrysk krwi. Slasher to gatunek mówiący o karze. Zbiera się grupka ludzi, którzy popełniają większe lub mniejsze grzechy. A zabójca? On pełni rolę kata — wymierza sprawiedliwość za ich przewinienia. Zwykle za rozwiązłość. Znamy to z innych filmów tego gatunku, ale w Koszmarze minionego lata ten schemat zostaje wyciągnięty na pierwszy plan. Tu kara spotyka bohaterów nie za to, co chcieli zrobić, ale za to, co zrobili — choć bardzo tego nie chcieli.
Za nową odsłonę Koszmaru minionego lata odpowiada Jennifer Kaytin Robinson, która pisząc scenariusz, bazowała na powieści Lois Duncan. W 1997 roku z tej samej książki czerpał również Kevin Williamson, jednak dla niego ważniejsze były wcześniejsze doświadczenia oraz sprawdzone chwyty, które z powodzeniem zastosował w serii Krzyk. Koszmar minionego lata zawsze był slasherem płynącym na fali popularności swojego starszego brata. Nigdy nie miał tak silnego oddziaływania i nie stał się równie rozpoznawalną marką — zwłaszcza że kolejne sequele i zapomniany serial znacząco osłabiły jego pozycję. Nie zmienia to faktu, że w popkulturze zdołał wywalczyć sobie miejsce. I właśnie dlatego postanowiono do niego wrócić.
Koszmar minionego lata
Nowe twarze, stary hak
Ta decyzja nie powinna nikogo dziwić. Jeszcze kilka lat temu można było mieć wątpliwości, czy warto wskrzeszać klasyczne slashery. Jednak piąty Krzyk, a zaraz po nim Krzyk 6, udowodniły, że powrót do starych bohaterów, uzupełniony o nowe postacie, z zachowaniem znanego mordercy, może się udać — o ile wzmacnia się emocje widza i zachowuje smak oraz jakość opowieści. W maju tego roku wydarzyło się jednak coś jeszcze bardziej zaskakującego. Na fali powrotów pojawiła się kolejna Piła, trwają prace nad nowym Piątkiem trzynastego, a wiadomo już, że powstanie też kolejna Teksańska masakra piłą mechaniczną. Ale właśnie w maju coś kompletnie nieoczywistego zyskało wyjątkowy rozgłos — kolejna odsłona cyklu, który nigdy nie stał nawet blisko kultowości wymienionych tytułów, niesiona pozytywnymi ocenami, rozbiła bank w kinach. Koszmar minionego lata próbuje się do tego trendu podłączyć. Pytanie tylko: czy twórcy odrobili pracę domową?
GramTV przedstawia:
Nowy film podąża tą samą ścieżką co wznowiony Krzyk, próbując powtórzyć jego sukces. Na ekranie pojawia się zdecydowanie więcej postaci — młode pokolenie miesza się z przedstawicielami starszyzny, a to przekłada się na zwiększoną liczbę ofiar. Postawiono na intensywność i jest to niewątpliwa zaleta — film oferuje tylko krótkie momenty wytchnienia. Jeśli chodzi o mordercę, zdradzę bez ujawniania tożsamości jedynie tyle: twórcy w końcu zdecydowali się odciąć od legendy Bena Willisa. Dzięki temu seria, dotąd skostniała i ograniczona w manewrach, wreszcie ruszyła z miejsca. Morderca z hakiem to już nie nieśmiertelny upiór przypominający Michaela Myersa, ale raczej figura w stylu ghostface’a — postać, za którą może kryć się każdy, kto założy maskę.
Koszmar minionego lata
Powrót do koszmaru sprzed lat
Muszę przyznać, że choć film zbiera w większości negatywne recenzje, sam nie jestem przekonany, że zasługuje na aż tak surową ocenę. To wznowienie jest nierówne, ale z pewnością nie jest „koszmarnie” złe, jak wielu chce je widzieć już na samą wieść o reboocie. Aktorzy wypadają poprawnie, a spośród młodej obsady zdecydowanie wyróżnia się Chase Sui Wonders, znana m.in. ze Studia. Niestety, powrót „starych wyjadaczy”, w tym Jennifer Love Hewitt, okazał się wyjątkowo drętwy. Wśród nowicjuszy także znajdą się zgniłe jabłka. Sceny śmierci bywają pomysłowe, pełne dynamiki i finezji, ale momentami balansują na granicy efekciarstwa, które podważa logikę wydarzeń. Przykład? Choćby scena z klatką — przesadzona i nieprzekonująca. Podobnie z sekwencją w saunie, która wygląda tak, jakby od początku była pisana z myślą o trailerze, a nie o realizmie czy spójności z narracją.
Nie oszukujmy się — to nadal slasher. Widz znający reguły rządzące tym gatunkiem szybko odnajdzie się w tym filmie, a nawet będzie w stanie czerpać z seansu wymierną satysfakcję. Aby jednak naprawdę doświadczyć katharsis — co, moim zdaniem, jest tutaj poza zasięgiem — przeszkadzają dwie rzeczy. Po pierwsze: bohaterów trudno polubić. Po drugie: motywacja mordercy, ujawniona w finale, okazuje się zaskakująco logiczna — trudno wówczas dalej kibicować tym, którym rzekomo powinno się kibicować. W tym właśnie wyczułem zgrzyt — bo chyba nie o to chodziło, żebym czuł żal do tego, kto chwyta za hak.
Krwawo, intensywnie i głupio
Zarzuty kieruję więc nie pod adresem inscenizacji, nie pod adresem aktorów, którzy tańczyli na tyle, na ile pozwalała im muzyka, ale pod adresem scenarzystki i reżyserki. Scenariusz ma momenty solidne, ale i fragmenty żenująco głupie. Film bywa wizualnie błyskotliwy — szczególnie wyróżniłbym ekspozycję mordercy w jego pierwszym ujawnieniu; ta scena została nakręcona z dużą pieczołowitością i napięciem. Niestety, takich dopracowanych momentów jest mniej niż tych, w których twórcy idą na skróty, ignorując sens pokazywanych wydarzeń. Przykład? Jedna ze śmierci — bohater ginie przez uduszenie, co ma nawiązywać do wcześniejszej rozmowy o potrzebie duszenia w kontekście seksualnym. Problem w tym, że morderca nie mógł być jej świadkiem. Konwencja? Oczywiście. Ale, jak już mówiłem — czasem da się ją łyknąć bez popity, a czasem po prostu staje w gardle.
Będę jednak litościwy dla nowego Koszmaru, bo to film, który mnie niczym nie obraził — no, może poza finałem, który zamiast mocnego uderzenia przyniósł mi raczej… zdziwienie. Poza tym seans przebiegał zgodnie ze znanym mi schematem: krew trysnęła nie raz, bohaterowie zapłacili za swoje grzechy, podobnie zresztą jak ich oprawca. Zaryzykuję stwierdzenie, że film się sprzeda i powróci w sequelu, nawet mimo chłodnych recenzji. Niski budżet, rozpoznawalna marka, sentyment, który skłonił widzów do pójścia do kina, a do tego fakt, że produkcja w dużej mierze nie spada poniżej poziomu przeciętności — to wszystko najpewniej przełoży się na komercyjny sukces (na piątkowym pokazie było, o dziwo, prawie pełna sala widzów). Nie specjalnie mnie to cieszy, ale też niespecjalnie mnie to dziwi.
4,5
Nowy Koszmar minionego lata próbuje wskrzesić zapomnianą markę, mieszając konwencję klasycznego slashera z aktualnymi trendami — z różnym skutkiem, ale bez totalnej katastrofy.
Plusy
Kilka ujęć, zwłaszcza te prezentujące mordercę, zostało zrealizowanych z dużą dbałością i pomysłem
Film krzywdy nie czyni, ot, popcornowa rozrywka
Sporo śmierci, sporo mocnych scen, trudno o nudę
Minusy
Bohaterowie nie wzbudzają sympatii
Scenariusz ma nieprzekonujące i nielogiczne rozwiązania
Powrót starszych aktorów wypada sztucznie i drętwo
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!