
Pierwszy fabularny dodatek ma swoje momenty, ale nie jest bez wad.
KCD nigdy nie było grą nastawioną na forsowne wyciąganie kasy. I jak dla mnie w zasadzie mogłoby całkowicie obyć się bez jakichkolwiek DLC, bo ogrom treści w podstawowej wersji i tak wielu wręcz przytłacza. Ale wiadomo, DLC być muszą, żeby podtrzymać zainteresowanie tytułem, podbić czasowo statystyki na Steam i móc potem wydać obowiązkową wersję GOTY. A przy okazji można wprowadzić jakieś dodatkowe ulepszenia i funkcje. No i powiedzmy sobie szczerze - akurat kto, jak kto, ale Warhorse zasłużył na to, żeby jeszcze nieco dorobić na tej absolutnie wspaniałej grze.
Pierwszy dodatek fabularny, który właśnie wjeżdża na wiernym Siwku zatytułowano Komu śmierć malowana. Unikając spoilerów napiszę tylko, że jest to opowieść o teraźniejszości i przede wszystkim przeszłości pewnego bardzo enigmatycznego malarza. Jest to zadanie poboczne, więc możemy po prostu odmówić pomocy artyście Wojciechowi, jednak z kilku przynajmniej powodów warto się nad jego historią pochylić.
Wszystko zaczyna się dość standardowo i pierwsze zadania mogą nawet nieco nudzić. Z czasem jednak wokół postaci malarza pojawia się coraz więcej pytań, on sam jest raczej skryty w kwestii własnej przeszłości, a odpowiedzi sprawiają tylko, że pojawia się jeszcze więcej pytań, co buduje nawet przyjemne napięcie. Z pewnym zainteresowaniem śledzi się całą tę historię, ale rozczarowała mnie jednak forma jej podania.
Jest to bowiem zwykła seria prostych zazwyczaj poleceń. Pójść gdzieś, kogoś zabić, coś ukraść, coś zdobyć, czy robić. Są niezłe, czasem diabelsko fajne momenty, ale sama struktura zadań nie wybiega poza utarte schematy, wygląda niemal jak przegląd aktywności dostępnych w grze. Na dodatek, jeśli wykonujemy je już po wyczyszczeniu pozostałych zadań pobocznych, strasznie irytują wymuszone fabularnie przerwy między nawet drobnymi etapami. “Przyjdź jutro”, “Potrzebuję dnia lub dwóch”, “Poczekajmy z tym do wieczora” powtarzane są tu jak jakaś mantra, a najczęściej odpalanym elementem menu staje się przyśpieszenie upływu czasu. Suszona wołowina FTW.
Dodatkowym elementem, który dorzuca dodatek jest możliwość malowania tarcz we własne barwy. Oczywiście w ramach dostępnych kilkunastu wzorów figur i kilkudziesięciu godeł, często opartych na memicznych już średniowiecznych wizerunkach. Z heraldyką nie ma to więc wiele wspólnego, możemy śmiało kłaść metal na metal, czy bawić się samymi barwami. Dla mnie najważniejsze było to, że wśród wzorów były również trzy myszy. Prostaczkowi więcej do szczęścia nie potrzeba.
Jako bonus, dostępny również za darmo, otrzymamy w pakiecie zestaw wyścigów konnych i równie konnych zawodów strzeleckich. Jedno i drugie zrealizowano na szczęście po “warhorsowemu”, czyli mamy tu nie tylko same wyzwania, ale też całą historię za nimi stojącą. Strzelania z łuku nigdy się chyba nie nauczę, kusza niby jest nieco łatwiejsza, ale i tak zawody strzeleckie w ruchu mnie pokonały. Nie moja bajka, ale na pewno znajdą jakichś fanów.
Natomiast same wyścigi konne są świetne, bo przypominają formułę niektórych zawodów off road, czy choćby słynnego Dakaru, gdzie musimy zaliczać kolejne bramki, natomiast drogę do nich wybieramy już sami. Sprawia to, że testujemy różne taktyki, możemy ciąć skrótem ryzykując wpadnięcie na jakąś gęstwinę, mur, czy ścianę skalną, możemy używać dróg, ale też i łączyć obie opcje w dowolnych proporcjach. Wierny, przypakowany od ogona po chrapy Siwek był zachwycony. Ja w sumie też.
Podsumowanie? Małe rozczarowanie. Dialogi jak zawsze świetne, postaci ciekawe i zapadające w pamięć, są momenty, ale historia nie do końca moim zdaniem wykorzystana. Zaczynam się nawet zastanawiać, czy to wypadek przy pracy, czy po prostu Komu śmierć malowana jest tylko takim zagruntowaniem płótna pod pozostałe dwa fabularne DLC? No i sama struktura zadań również taka bez polotu, najprostsze schematy. Na razie zupełnie nie ma obowiązku w to grać, czekamy na coś więcej.