Następczyni Iron Mana powraca, tym razem na małym ekranie. Oceniamy, czy jej serial to dobry dodatek do uniwersum Marvela.
Technologia kontra magia
Studio wciąż płaci wysoką cenę za nadmierne zamawianie seriali z bohaterami, których nikt nie chciał i nikt nie potrzebował. Gdy w przypadku Agathy wyszło to najwyraźniej z niezłym skutkiem (z czym autor recenzji niekoniecznie się zgadza), tak Marvel wciąż wydobywa z dna swojej skrzyni ostatnie już seriale, których zasadność powstania przyprawia o ból głowy nie tylko widzów, ale również decydentów z Disneya. Ale skoro już zaczęło się coś robić i w zasadzie jest to gotowy produkt, to jednak warto doprowadzić to do końca. Ta myśl ewidentnie przyświecała włodarzom Marvel Studios, którzy nie do końca wiedzieli co zrobić z Ironheart. O Czarnej Panterze: Wakanda w moim sercu, gdzie debiutowała Riri Williams, już niewielu widzów pamięta, a sama następczyni Iron Mana nie zapisała się złotymi zgłoskami w panteonie superbohaterów Marvela, aby ktokolwiek chciał więcej oglądać ją na ekranie. Żal jednak było skasować ten projekt, który jest ostatnim dowodem na złe zarządzanie studiem podczas drugiej sagi MCU. Na szczęście fani otrzymali obietnicę, że będzie już tylko lepiej, ale na efekty będziemy musieli poczekać przynajmniej do przyszłego roku. Na razie muszą przemęczyć się z przygodami Ironheart pełnymi technologii i magii. Może więc nie jest to wcale tak zły serial?
Ironheart
Kim właściwie jest Riri Williams grana przez Dominique Thorne? To genialna studentka prestiżowego MIT, która skonstruowała detektor wibranium i zbudowała prototyp własnej zbroi, dzięki któremu pomogła Shuri i reszcie Wakandy pokonać Talokańczyków, dowodzonych przez Namora. W Ironheart poznajemy jej dalsze losy, sześć miesięcy po tamtych wydarzeniach. Po wyrzuceniu z MIT za pomoc w ściąganiu oraz nielegalne eksperymenty w laboratorium, Riri wraca do rodzinnego Chicago. Ma jedynie ledwie działającą wersję pancerza, żal po tragicznej śmierci ojczyma i najlepszej przyjaciółki oraz ogromne ambicje. Jak sama mówi, chce być „większa niż Gates, Jobs, Pym i Stark razem wzięci”.
To właśnie jej ambicje stają się osią fabularną serialu i źródłem wszystkich problemów. Bez dostępu do zasobów, jakimi dysponował Tony Stark, Riri zostaje zmuszona do paktowania z przestępczym podziemiem. Zawiązuje sojusz z Parkerem Robbinsem, znanym jako The Hood (Anthony Ramos), który dzięki magicznej pelerynie potrafi znikać i naginać prawa fizyki. W zamian za pomoc w przestępstwach, oferuje Riri środki potrzebne do dalszych prac nad zbroją.
Ironheart
Marvel usilnie trzyma się swojego magicznego wątku w uniwersum, który w ostatnich latach był szczególnie eksplorowany. W Ironheart mamy zderzenie nauki i technologii z czarami oraz mistycyzmem, co jest w zasadzie czymś nowym dla całego MCU, ale jednocześnie wprowadza narracyjny bałagan. Z jednej strony mamy Riri, inżynierską perfekcjonistkę, która wierzy w algorytmy i projektowanie. Z drugiej czarownice, zaklęcia, demony i mistyczne istoty z multiwersum, które zdają się pochodzić z zupełnie innego serialu. Choć produkcja próbuje wpleść to wszystko w szerszy kontekst MCU, nawiązując do innych magicznych filmów i seriali studia, to w efekcie powstaje produkt pozbawiony spójności i przez to nieczytelny. Zamiast pogłębić postać Riri, fabuła się rozmywa i gubi w intertekstualnym chaosie, któremu bliżej do odhaczania kolejnych punktów z korporacyjnej listy niż zwartą opowieść o nastolatce, która chce wejść w buty jednego z najwybitniejszych superbohaterów.
Wszyscy chcą być Iron Manami
Największym problemem Ironheart jest jednak sama protagonistka. Dominique Thorne jest utalentowaną aktorką, obdarzoną charyzmą i energią, ale jej postać została kiepsko napisana, przez co widzowi trudno ją polubić. Riri podejmuje egoistyczne decyzje, często działa lekkomyślnie, nie ratuje nikogo poza sobą i nie wykazuje szczególnej troski o innych. Przestępstwa, w których uczestniczy, tłumaczy „szczytnym celem”, ale z wraz z rozwojem fabuły jedynie dowodzi, że granica między idealizmem a cynizmem dawno została przez nią przekroczona. Do samego końca serialu nie przechodzi żadnej konkretnej przemiany, a wręcz przeciwnie i w finale popisuje się kolejny raz egoizmem, pomimo licznych wcześniejszych ostrzeżeń i strat, jakie poniosła. Można odebrać to jako odważny wybór Marvela, w którym studio próbuje przekazać, że nie wszyscy bohaterowie uczą się na swoich błędach. Dodatkowo ciężko nie odnieść wrażenia, że to jedyny sposób twórców, aby Riri Williams nabrała trochę charakteru i dojrzewała wraz z kolejnymi produkcjami, ale po takim serialu raczej nikt więcej nie będzie chciał poznać kolejnych przygód Ironheart.
Ironheart
GramTV przedstawia:
Jednym z najważniejszych bohaterów serialu jest N.A.T.A.L.I.E. (Neuroautomatyczny Techniczny Asystent Laboratoryjny i Eksperymentalny), czyli sztuczna inteligencja, będąca cyfrową repliką Natalie, zmarłej przyjaciółki Riri. Jest ona następczynią cyfrowego Tony’ego Starka z komiksów o Ironheart. Było więc tu miejsce na rozwinięcie wątku natury moralnej i etycznej, dotyczącej rekonstrukcji zmarłych osób przez AI. Serial jednak szybko porzuca jakiekolwiek refleksje, nie dając żadnych wniosków, a przez to zaprzepaszczając potencjał tematu, który mógłby być nie tylko aktualny, ale i ważny. Zamiast otrzymać pogłębiony wątek o żałobie, pamięci i ludzkim obliczu technologii, widzowie dostają cyfrowego ducha, który traktowany jest jako coś całkowicie normalnego. To kolejny motyw, który stawia moralność głównej bohaterki pod ogromnym znakiem zapytania.
Choć w obsadzie znaleźli się utalentowani aktorzy jak Anthony Ramos, Alden Ehrenreich, Cree Summer czy Sacha Baron Cohen, większość z nich nie otrzymała wystarczająco ekranowego czasu, aby należycie rozwinąć swoje postacie. The Hood miał spory potencjał, ale jego motywacje są niewystarczająco pogłębione. Joe McGillicuddy (Ehrenreich), początkowo interesujący wynalazca z czarnego rynku, szybko zostaje sprowadzony do roli stereotypowego złoczyńcy. Paradoksalnie najlepiej wypada Natalie (zarówno jako ludzka istota, jak i AI), głównie za sprawą jej relacji z Riri, a także naturalnej chemii między Thorne i Lyric Ross. Ich wspólne dialogi, pełne humoru, należą zdecydowanie do najmocniejszych stron serialu.
Twórcy mieli wiele czasu na dopracowanie efektów specjalnych, jako że Ironheart zostało nakręcone jeszcze w 2022 roku. Ten czas wykorzystali na pracę przy wizualnej stronie serialu, która prezentuje się naprawdę dobrze. Nie jest to poziom najdroższych blockbusterów, ale też efekt jest zauważalnie lepszy, niż w ostatnich serialach Marvela, a nawet niektórych filmach. Nic tutaj nie imponuje swoją skalą, ale chociażby loty Riri, czy też sceny z użyciem magii, mogą się podobać. Niestety przy tym wszystkim nie brakuje bardziej teledyskowych momentów, które są do przesady dynamiczne, kolorowe, a przy tym płytkie i mało angażujące.
Wprowadzanie nowych bohaterów w serialach miało jak najbardziej sens, ale Marvel ewidentnie nie miał na to pomysłu, przez co trzecioligowi bohaterowie, jak Echo, Agatha Harkness, a teraz Riri Williams, zamiast jedynie zyskiwać, obecnie mało kto czeka na kontynuację ich przygód.Szczególnie żal tej ostatniej, która mogła stać się duchową następczynią Iron Mana, ale tam, gdzie Tony Stark nadrabiał swoją charyzmą i szlachetnością, Willaims irytuje swoich zachowaniem i naginaniem kręgosłupa moralnego przy każdej okazji. Nie tak to powinno wyglądać.
4,0
Ironheart zamyka mroczny okres w uniwersum Marvela i miejmy nadzieję, że studio już nigdy więcej do niego nie powróci.
Plusy
Dominique Thorne jest niezła w roli Riri Williams
Chicago jako miejsce akcji
Chemia między Riri i Natalie
Efekty specjalne na dobrym poziomie
Minusy
Nieznośna główna bohaterka…
…która ciągle podejmuje moralnie i etycznie wątpliwe decyzje
Technologia jakoś nie chce zespolić się z motywem magii
Chce być jednocześnie duchowym następcą Iron Mana, spin-offem Czarnej Pantery i rozwijać magiczny świat w MCU
Nakręć film o gównianej postaci, która nie przedstawia swoją osobą żadnych wartości i której nawet fani komiksów nienawidzą... co może pójść nie tak ?
wolff01
Gramowicz
26/06/2025 14:21
Kresegoth napisał:
Ja do tej pory jestem wściekły na efek końcowy Moon Knighta. Tak spektakularnie spieprzyć taki koncept to tylko Marvel/Disney potrafi.
Żeby nie powiedzieć jak schrzanili Dare-Devila. Ten serial miał być "odkupieniem" dla MCU - uznany serial właściwe z gotowym przepsiem na sukces. Wystarczyło tylko pociągnąć wątki. Ale nowi scenarzyści nie mogli się powstrzymać i wybrali swój kierunek - Kingpin stał się pośmiewiskiem, ubito ukochanego bohatera, wprowadzono alternatywę która już w komiksach się nie sprawdziła (ale oczywiście musiała być z pewnych względów). W kółko to samo.
Dlatego ja już nie mam wiary że się to kiedyś zmieni. To siedzi zbyt głęboko, to tzw. cały "mindset" tych ludzi. Niestety ale zmiana MCU (czy wielu innych franczyz) - to praca u podstaw. Wywalenie ludzi z łapanki, wsłuchanie się w potrzeby - nie wyimaginowanej widowni tylko prawdziwej - powrót do komiksowych scenariuszy (tych uznanych, nie tego chłamu i eksperymentów kulturowych z ostatnich 10+ lat). Ale człowiek już nie ma energii wierzyć że to się zmieni, lepiej szukać sobie innych rzeczy do "nerdowania".
Btw ostatnio widziałem fajny materiał o Warhammer 40k - wniosek: módlcie się żeby serial od Cavilla nie okazał się sukcesem, bo jak mainstream na dobre weźmie się za Warhammera to na koniec zostaniemy z pustą skorupą... a GW ma zapędy żeby totalnie iść w mainstream bo wincyj $$$.
Kresegoth
Gramowicz
26/06/2025 13:22
wolff01 napisał:
Tyle że serial w dużej mierze skupił się na Red Scarab. No i oczywiście reklamowaniu serialu jako "pierwszy egipski superbohater". Obserwatorzy MCU uważaja że to serial który miał największy potencjał w zalewie ich produkcji (bardzo dobry casting samego Moon Knighta), ale niestety przestawienie strategi na M-She-U zepsuło i to, a zresztą całe MCU.
Część osób miało nadzieję że Irohneart to ostatni podryg tego mrocznego okresu w MCU, ale niestety wiele wskazuje na to że nie nauczyili się jeszcze że nie tędy droga a Fantastic Four który ma być swoistym "odbiciem" też jest jeszcze skażony ich myśleniem...
Muradin_07 napisał:
Ej ej ej, ale Moon Knight to już od dawna był w uniwersum Marvela i się proszę od niego, mówiąc grzecznie, odstosunkować :)
Ja do tej pory jestem wściekły na efek końcowy Moon Knighta. Tak spektakularnie spieprzyć taki koncept to tylko Marvel/Disney potrafi.