Frankenstein – recenzja filmu. Ten potwór żyje!

Radosław Krajewski
2025/11/09 12:00
3
1

Po czterech latach Guillermo del Toro powraca z nowym aktorskim projektem. I to nie byle jakim, tylko nową ekranizacją słynnej powieści Mary Shelley.

Ożywić trupa

Obok Tima Burtona nie ma drugiego tak wyrazistego reżysera w konwencji kina grozy, jak Guillermo del Toro. Twórca Labiryntu fauna, Kształtu wody, czy Zaułka koszmarów, tym razem zrealizował projekt, o którym marzył od ponad trzech dekad. Chociaż ekranizacje Frankensteina, najsłynniejszej powieści Mary Shelley, powstają niemal od samego początku istnienia kina, to jeszcze żadna nie była tak monumentalnie gotycka, jak ta od del Toro. Ta historia w rękach tak uzdolnionego filmowca stała się czymś więcej niż kolejną adaptacją klasyki. To film, w którym del Toro mierzy się nie tylko z mitem naukowca igrającego z Bogiem, ale także z własnymi obsesjami. Efektem jest film jednocześnie krwawy i okrutny, jak również czuły i piękny, zanurzony w estetyce romantyzmu, ale nie zapominający o swoich horrorowych korzeniach.

Frankenstein
Frankenstein

Historia rozpoczyna się pośrodku arktycznego pustkowia, gdzie załoga duńskiego statku natyka się na zamarzniętego naukowca Victora Frankensteina (Oscar Isaac) i ścigającego go potwora (Jacob Elordi). Z tego mroźnego początku rodzi się historia opowiedziana w dwóch częściach, zarówno z perspektywy Victora, jak i jego monstrum, która podobnie jak w książce, układa się w narracyjny labirynt, gdzie otrzymujemy opowieść w opowieści. Tym samym Del Toro pozostaje wierny duchowi oryginału, ale nie plagiatuje książki. Wprowadza własne wątki, w tym motyw przemocy międzypokoleniowej i krytyki wiary, które tłumaczą, dlaczego Frankenstein staje się owładnięty obsesją naukowcem, który chce prześcignąć samego Boga.

To, co najbardziej różni wersję del Toro od poprzednich adaptacji, to położenie emocjonalnego nacisku na inne akcenty. Nie jest to horror w klasycznym rozumieniu tego gatunku, ale raczej tragiczny poemat o rodzinach i ich dzieciach, o miłości, która zawsze przynosi ból. Del Toro pokazuje, że potwór staje się bestią nie dlatego, że został stworzony z trupów ludzi, ale przez brak miłości, empatii i akceptacji. Z kolei Victor musi zmierzyć się ze swoją spuścizną, wziąć za nią odpowiedzialność i w pewnym sensie pokonać, aby zwyciężyć własny strach przed nieuniknionym. Kluczowy jest więc tu finał, który zamienia się w przypowieść o przebaczeniu, bez którego nie może powstać dialog i tym samym nić porozumienia.

W tym wszystkim nie gubi się to co najważniejsze, czyli sam potwór Frankensteina. Jacob Elordi tworzy istotę tragiczną, która nie jest strasznym monstrum, ale skrzywdzonym dzieckiem w ciele tytana zdolnego niszczyć wsie i miasta. Del Toro nadaje mu odpowiednią dawkę wrażliwość, aby widz mógł z nim sympatyzować, ale przede wszystkim empatyzować. Jest więc tu sporo podobieństw do Kształtu wody, gdzie ponownie potwór okazuje się bardziej ludzki od ludzi. Doskonale odnajduje się w tym Elordi, który nie tylko radzi sobie z fizycznością swojego potwora, ale przede wszystkim z jego emocjonalną niestabilnością. W innych interpretacjach prozy Shelley ciężko zobaczyć w potworze dziecko, ale u Del Toro to główny wyznacznik sukcesu stojącego za interpretacją monstrum w wykonaniu Elordiego.

Frankenstein
Frankenstein

Dobrze to rymuje się z postacią Victora, człowieka narcystycznego, niemogącego przepracować traumy, jaką w dzieciństwie zafundował mu despotyczny ojciec. Frankenstein od najmłodszych lat dorastał w świecie rządzonym przez dyscyplinę, uczony, że przejawianie emocji jest słabością i należy się od nich zdystansować. To właśnie z jego wewnętrznego bólu rodzi się obsesja, aby pokonać śmierć, gdy doświadczył utraty ukochanej matki. Del Toro w swoim filmie pozwala, aby postać Frankensteina była jednocześnie twórcą i ofiarą, kimś, kto w geście buntu przeciwko Bogu, popełnia grzechy swojego ojca. Sugestywny jest więc moment, w którym Victor szydzi z brzydoty swojego dzieła, w istocie mówiąc wprost do swojego własnego odbicia, jakby podświadomie zdawał sobie sprawę ze swoich własnych problemów i sam postanowił się ukarać.

Gotyk pełną gębą

Kluczowa jest więc tu rola Mii Goth, która wciela się zarówno w matkę Victora, jak i jego przyszłą ukochaną, Elizabeth. Ten podwójny zabieg castingowy symbolizuje wieczne poszukiwanie miłości utraconej w dzieciństwie. Elizabeth, w interpretacji Goth, jest jedyną postacią obdarzoną prawdziwą empatią. Nie odrzuca stworzenia, a wręcz przeciwnie, uczy je mówić i czytać, stając się jego pierwszym przewodnikiem w świecie. To ona wprowadza do opowieści motyw przebaczenia. Del Toro wynosi tę postać na piedestał, pokazując, kim mógłby stać się Victor, gdyby tylko nie pozostawiono go wyłączenie pod opieką ojca.

Frankenstein
Frankenstein

GramTV przedstawia:

Meksykański reżyser znany jest z wizualnej wirtuozerii i nie inaczej jest we Frankensteinie. Imponują nie tylko zdjęcia Dana Laustsena, pełne przepychu, jak i samoświadomie przerysowane, ale również pozostałe techniczne aspekty, szczególnie doskonała i nieoczywista charakteryzacja potwora. Ale także ekscytują wielkie scenografie, które opowiadają swoją własną historię. Spaja to perfekcyjna ścieżka dźwiękowa autorstwa Alexandre’a Desplata, pełna pompatycznych, ale i melancholijnych utworów.

Chociaż Frankenstein potwierdza swoją wyjątkową jakość niemal na każdym kroku, to nie obyło się bez kilku błędów. Tempo bywa nierówne i szczególnie długi, trwający aż dwie i pół godziny metraż, czuć szczególnie w środkowej części filmu. Niektóre wątki, jak ten Victora i Elizabeth, mogłyby zostać rozwinięte i pogłębione. Nie zawsze też symbolika odpowiednio działa i miejscami można poczuć jej przesyt. Wrażliwi widzowie muszą mieć świadomość, że del Toro nie unika body horroru, szczególnie w początkowych partiach, gdzie rodzi się potwór Frankensteina.

Guillermo del Toro stworzył swojego własnego potwora, tchnął w niego duszę, ale zadbał również o jego odpowiedni wygląd, jak i emocjonalną stronę. Jego Frankenstein to film zjawiskowy, który w odpowiedni sposób traktuje o bólu, winie i potrzebie przebaczenia, łącząc to wszystko z gotycką estetyką i brutalnym realizmem. To horror pod pewnymi względami podobny do jego poprzedniego dzieła, czyli Crimson Peak. Wzgórze krwi, ale tym razem gatunkowe szwy są lepiej naciągnięte, aby nic po drodze się nie rozpruło.

8,0
To nie żaden potworek Frankensteina, ale prawdziwy potwór z własnym, bijącym sercem.
Plusy
  • Wciągająca reinterpretacja klasyki, która z szacunkiem podchodzi do ekranizowanej książki
  • Działa na płaszczyźnie emocjonalnej
  • Poruszająca historia o próbie przebaczenia
  • Reżyseria Guillermo del Toro
  • Wizualny i dźwiękowy majstersztyk
  • Genialna charakteryzacja potwora
  • Doskonałe aktorstwo
Minusy
  • Ma problemy z tempem prowadzenia akcji
  • Niektóre wątki poboczne nie są dostatecznie rozwinięcie
  • Przesyt symboliką
Komentarze
3
wolff01
Gramowicz
09/11/2025 23:51

Też świeżo po seansie. Wizualnie majstersztyk i chwała del Toro że CGI nie bije tu po oczach jak w 90% współczesnych produkcji. Ogląda się dobrze choć film nie ucierpiałby może bardzo gdyby był krótszy o pół godziny. Można było skrócić wątki potwora w lochu czy "leśnego ducha", choć rozumiem intencje del Toro. Może to moje wrażenie ale choć zagrany świetnie, to sam Victor jest postacią której nie da się lubić - końcówka filmu choć zasadniczo pozytywna, to nie taka na jaką zasługiwał. Przez jego upór ucierpiało wiele osób. Niemniej, lubię takie filmy i chce więcej. Po tym i Nosferatu Eggersa chce żeby ten "renesans gotyku" trwał i nie mogę doczekać się "Werewulfa".

Lucek
Gramowicz
09/11/2025 20:30

Moim zdaniem jedna z gorszych wersji Frankensteina. 

MisticGohan_MODED
Gramowicz
09/11/2025 19:12

Akurat skończyłem oglądać i generalnie film w porządku jak dla mnie. Aczkolwiek powiem szczerze że o wiele straszniejsza była wersja z Robertem De Niro z '94 - tam to była dopiero surowa i ostra jazda bez trzymanki.




Trwa Wczytywanie