Endzone: A World Apart - recenzja - Radioaktywne SimCity

Michał Myszasty Nowicki
2021/03/18 21:15
0
1

Zbuduj własne Junktown.

Endzone: A World Apart - recenzja - Radioaktywne SimCity

O tym, że uwielbiam staroświeckie postapo z bombami w tle, wie zapewne wielu z naszych stałych czytelników. Ale mam też słabość, choć przychodzącą falami, do miejskich simów i niektórych gier survivalowych. Niemieckie Gentlymad Studios podjęło próbę połączenia tych trzech rzeczy w jedno, czym od razu wzbudzili moje niekłamane zainteresowanie. Z Endzone jestem bowiem od niemal pierwszych chwil, kiedy tylko gra pojawiła się we wczesnym dostępie. Ale wiecie, co jest najważniejsze? To, że wyszła z tego finalnie bardzo udana produkcja.

Czym jest Endzone: A World Apart już z grubsza wiecie. To niemal klasyczny city builder z elementami survivalowymi, mocno skąpany w postnuklearnym, radioaktywnym deszczu. Dosłownie zresztą. Naszym celem jest zbudowanie i zarządzanie osadą ocalałych po nuklearnym Holokauście. Ale nie takim, jak myślicie. Zamiast bomb pojawili się terroryści, którzy jednego dnia wysadzili imponująca liczbę elektrowni atomowych na całym świecie. Oczywiście spora część populacji przeżyła wielką katastrofę i teraz, na ruinach dawnej cywilizacji, próbuje zorganizować sobie godne życie. No i to w sumie tyle na temat fabuły, bo to muszę zaznaczyć od razu - rdzeniem gry nie jest jakaś wydumana historia, ale sama rozgrywka, czyli walka o przetrwanie.

Katastrofa na bogato

Zaczynamy standardowo, na losowo wygenerowanej mapie ze starym busem pełniącym rolę ratusza i centralnego magazynu oraz kilkoma pierwszymi ocalałymi. Na kwadratowej siatce umieszczamy i budujemy kolejne budynki (ale też na przykład pola), zatrudniamy w nich dostępnych ludzi, dbamy o surowce i aprowizację oraz zdrowie i samopoczucie obywateli naszej rozrastającej się, postapokaliptycznej społeczności. Niby wszystko klasycznie, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Bo tym, co mnie najbardziej ujęło w Endzone jest skala i wynikające z niej cechy gry. Jest po prostu perfekcyjnie dobrana do charakteru rozgrywki. Z jednej bowiem strony jesteśmy w stanie zbudować sporych rozmiarów metropolię zajmującą pół mapy. Z drugiej jednak, w odróżnieniu od klasycznych simów, liczy się tutaj każdy pojedynczy ludzik, który ma indywidualne potrzeby. Gra nie operuje na grupach, ale pojedynczych bytach. Pod tym względem najbliżej jej chyba do naszego Frostpunka.

Katastrofa na bogato, Endzone: A World Apart - recenzja - Radioaktywne SimCity

Gra wydaje się być z pozoru prosta, jednak już po paru chwilach dostrzegamy bardzo rozbudowaną sieć połączeń między poszczególnymi elementami. Przyznam szczerze, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym bogactwem w warstwie mechaniki rozgrywki. Bo wyobraźcie sobie, że nasi ocaleni nie tylko muszą jeść i pić, aby wydajnie pracować, ale musimy też dbać o ich dobry nastrój, zdrowie, narzędzia pracy, ochronę przeciwradiacyjną, zabezpieczyć lokum, a także kontrolować wiek. Bo owszem, tutaj ludzie się starzeją i umierają. Musimy więc koniecznie zadbać o nowe pokolenia, czyli wybudować wygodne domki, by zwiększyć dzietność i pilnować, by wiek oraz radiacja nie wysterylizowały przyszłych ojców i matek. No i przydałaby się jeszcze jakaś szkoła, zróżnicowana dieta i woda wolna od skażenia.

GramTV przedstawia:

To wszystko powyżej, to jedynie drobny przykład dotyczący jednego aspektu rozwoju naszej kolonii. Taki czubek góry lodowej wzajemnych zależności i synergii, których jest w Endzone naprawdę dużo. I co najważniejsze, które trzeba jak najszybciej rozgryźć, bo inaczej rozgrywka może stać się udręką. Musicie bowiem wiedzieć - a mnie się to piekielnie podoba - że gra potrafi bardzo, ale to bardzo mocno pokarać za niefrasobliwość i brak planowania oraz przewidywania. W tym miejscu bowiem pazur pokazuje jej survivalowa strona. O ile na początku dość łatwo kontrolować przepływ surowców, produkcję, populację i przydział zadań, o tyle w miarę rozwoju naszej osady, zaczyna to być coraz trudniejsze.

Czynników, na które musimy zwracać jednocześnie uwagę jest bowiem bardzo dużo, a często niedobór jednego kluczowego materiału, czy towaru może ostatecznie doprowadzić do demograficznej katastrofy. Tym bardziej, że wiele mechanik jest tak sprzężonych, że pojedynczy kryzys potrafi wywołać kolejne w innych aspektach życia osady, a zakończyć się wręcz kryzysową lawiną. I zaprawdę powiadam Wam, jest to piękne! Uwielbiam, kiedy gra potrafi mocno kopnąć w tyłek, ale wymagam jednego - uczciwości. I tutaj ją mamy. Endzone nie oszukuje, gra z nami uczciwie, a jeśli coś bardzo mocno pójdzie nie tak, będzie to zazwyczaj wyłącznie nasza wina.

Musicie bowiem pamiętać, że to nie tylko city builder, ale też gra o przetrwaniu. Trzeba więc przygotować się dobrze na cały wachlarz “atrakcji”, począwszy od wypadków przy pracy, poprzez radioaktywne deszcze, czy okresy suszy, a skończywszy na potężnych burzach piaskowych uszkadzających lub niszczących większość naszych budynków i robiących to samo, ale dodatkowo kradnących cenne surowce bandytach. Planowanie i zabezpieczanie się na przyszłość - tego uczy nas o życiu po apokalipsie Endzone. Tutaj po prostu nie da się przetrwać “na styk”, jak w wielu innych city builderach. Musimy cały czas myśleć o kilku sezonach do przodu, zawsze zakładając najgorsze scenariusze.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!