Ron Howard, hollywoodzki rzemieślnik, który swego czasu zachwycił nas Pięknym umysłem czy Apollo 13, wraca z filmem Eden, gdzie rajska sceneria staje się tłem dla topowych gwiazd. Czy warto było czekać na jego premierę aż rok?
Człowiek wciąż czuje się częścią natury, mimo że oddzielił się od niej i osadził w centrum cywilizacji. Nadal jednak pozostaje ona źródłem sensu. Jan Jakub Rousseau twierdził, że wszystko, co płynie z natury, jest dobre, a wszystko, co z rąk człowieka – spaczone. Trudno mu nie przyznać racji, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, jak sugeruje jeden z bohaterów Edenu, że droga od demokracji do faszyzmu bywa krótsza, niż chcielibyśmy myśleć, i w prostej linii prowadzi do wojen.
Czy jedynym ratunkiem jest zatem ucieczka? – pytali filozofowie, a echo tych rozważań da się słyszeć w literaturze i filmie. Kilka dzieł doskonale podejmuje ten temat; pierwsze, które (poza oczywistym przypadkiem Robinsona Crusoe) przychodzi mi na myśl, to Wybrzeże moskitów z Harrisonem Fordem. W podobne tony uderza Ron Howard w swoim Edenie.
Eden
Ron Howard: rzemieślnik z ambicjami
Kilka słów o samym reżyserze, bo to nazwisko nieprzeciętne. Ron Howard to twórca o ugruntowanej renomie rzemieślnika, który w swojej karierze dostarczył widzom wiele porywających historii, często opartych na autentycznych wydarzeniach. Howard należy do twórców o szerokim spektrum umiejętności i czuje się dobrze niemal w każdym gatunku filmowym. Sukces odniósł przede wszystkim dzięki Pięknemu umysłowi, ale znamy go także z Apollo 13, Człowieka ringu, Kodu Da Vinci, Frost/Nixon, a ostatnio z Trzynastu – decenionym przez krytyków dramacie z Colinem Farrellem. Howard to także człowiek od „zadań specjalnych”, sprawdzający się tam, gdzie inni rozkładają ręce. Najlepszym przykładem jest jego interwencja przy Han Solo: Gwiezdne wojny – historie, gdy przejął projekt po rezygnacji Phila Lorda i Christophera Millera, doprowadzając produkcję do finału.
W przypadku Edenu reżyser ponownie zaprosił do współpracy Noaha Pinka, scenarzystę, z którym pracował już przy Geniuszu, i zaczął kompletować obsadę. Film niewątpliwie błyszczy w tym aspekcie: Ana de Armas, Jude Law, Vanessa Kirby, Daniel Brühl, Sydney Sweeney – to aktorskie nazwiska z najwyższej półki i gwarancja atrakcyjnie brzmiących nagłówków w prasie. Jednocześnie zawsze istnieje ryzyko, że gdy w jednym filmie spotyka się tak wiele gwiazd, narracja ustępuje miejsca konfliktom charakterów i rozgrywaniu aktorskich ambicji. Howard próbuje utrzymać balans, ale mu to nie wychodzi.
Eden
Zagubieni w tropikach
Eden to kolejna fabuła w dorobku twórcy inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Opowiada o grupie europejskich osadników, którzy w 1929 roku uciekają od burżuazyjnych wartości. Przenoszą się na wyspę Floreana na Galapagos, by odnaleźć sens życia. Dr Friedrich Ritter pisze manifest, inspirując się m.in. Friedrichem Nietzsche, a jego partnerka, Dore Strauch, próbuje leczyć stwardnienie rozsiane poprzez medytację. Wkrótce dołącza do nich para Wittmerów z synem. Sielankę zakłóca przyjazd baronowej Eloise wraz z męską świtą – kobieta planuje luksusowy hotel, a jej próżność i manipulacje szybko wprowadzają napięcie. W tym rajskim świecie rodzą się konflikty i wojny charakterów. Już padło porównanie do Wybrzeża moskitów, ale Eden to też dorosła i nieco szalona wersja Władcy much.
Wiem jedno: gdy film jest gotowy od roku, a z jakichś powodów trafia do dystrybucji dopiero po długim czasie, powinno to być dla widza sygnałem ostrzegawczym. Eden miał już swoją premierę we wrześniu 2024 na festiwalu w Toronto. Zakładam, że już wtedy nie wzbudził większego zainteresowania, mimo wielu znanych nazwisk w obsadzie, i w efekcie napotkał problemy dystrybucyjne. Czy więc w ogóle było na co czekać?
GramTV przedstawia:
Trzeba przyznać, że Eden to dość dziwne doświadczenie. Czuć w nim niezdecydowanie twórcy co do tonu filmu; tematyka jest nieostra, a opowieść traci sens tak samo, jak bohaterowie tracą poczucie celu i znaczenia swojego życia. Oni szukają go na wyspie, w otoczeniu natury, a my – razem z nimi – z każdą minutą czujemy się coraz bardziej zagubieni. Intryga zostaje tylko zasugerowana, po czym szybko się rozpada. Wielkie słowa padają z ekranu, ale brzmią w próżni. Aktorzy, choć robią, co mogą, często przypominają muzyków grających znane nuty w pustej sali – obecni, głośni, ale bez większego wpływu na to, co naprawdę dzieje się na ekranie.
Eden
Gwiazdy na ekranie, chaos w treści
Ponoć Vanessa Kirby weszła do projektu w ostatniej chwili, zastępując Alicię Vikander. Szczerze dziwię się, że aktorka z takim potencjałem, która lubi wyraziste role – patrz ostatni Mission: Impossible i Fanatyczna 4: Pierwsze kroki – zgodziła się na postać niewyraźną, ginącą w cieniu reszty obsady. Pod tym względem mogłaby podać rękę Danielowi Brühlowi, który ponownie współpracuje z Howardem od czasu Wyścigu. Ekranowa charyzma została tu podzielona między Jude’a Lawa i Anę de Armas. Oba występy zapadają w pamięć, ale mimo początkowego przytupu bardzo szybko przeradzają się w karykaturę. Głosem rozsądku wydaje się być Sydney Sweeney, której udaje się utrzymać współczucie widza – choć i ona zalicza momenty dość żenujące.
Eden to zaskakujący przykład filmu, który, dzięki nieoczekiwanym zwrotom w rejony groteski i czarnego humoru, potrafi wywołać pusty śmiech w chwilach, które powinny przykuwać dramatyzmem. Niechlubną wizytówką filmu jest scena porodu z udziałem Sweeney – zamiast podkreślać siłę bohaterki, przez zerowy realizm i przesadną muzykę (samego Hansa Zimmera, dodajmy) w kulminacyjnym momencie staje się niemal nie do przełknięcia. Podobnych „edgy” momentów jest w filmie więcej. Postać Any de Armas w sposób dalece niekontrolowany eksponuje swoje hedonistyczne potrzeby, jakby miały stanowić przedłużenie destrukcyjnych doświadczeń jej bohaterki z Marylyn, a już tam pojawiły się zarzuty o balansowanie na granicy fałszu.
Eden
Utopia to mrzonka
Filmowi zdecydowanie brakuje subtelności, która w przypadku tej historii mogłaby zdziałać cuda. Mówi się wręcz, że to jeden z najbardziej perwersyjnych filmów w dorobku Rona Howarda. Natrafiłem też na informację, że kiedyś adaptacją tej historii interesował się sam Paweł Pawlikowski. Mi podczas seansu nasunęło się inne skojarzenie, które mogłoby uratować tę opowieść przed zamienieniem jej w hollywoodzką mielonkę dla mało wymagających widzów. Chętnie zobaczyłbym, jak z tą historią poradziłby sobie Terrence Malick - od razu stanęła mi przed oczami Cienka czerwona linia i spokojne fragmenty pełne refleksji w otoczeniu palm, jako koło ratunkowe dla Edenu. Tak, by niuanse konfliktu człowiek–natura były sugerowane poprzez konfrontację postaw wyspiarzy, a nie przez zbyt dosłowne podświetlanie każdego gestu, słowa i dawanie gotowych odpowiedzi.
Eden to taka trochę wariacja Robinsona Crusoe, doprawiona platońską utopią i darwinizmem. Choć opowiada o tym w oparciu o mało wyrafinowane metody, prowadzi do gorzkiego wniosku: tam, gdzie ludzi jest więcej niż dwóch, raj nie działa. Postać Jude’a Lawa, miejscami przerysowana, trafia w sedno – na lepszy świat nie ma co liczyć po śmierci, jedyną szansą jest naprawa tego, który dano nam za życia, choć chyba niemożliwa do osiągnięcia. Im więcej ludzi, tym więcej postaw, tym więcej ideologii i wyznawanych wartości – a za nimi idą konkretne potrzeby i środki, często niemoralne, by je zrealizować. Wąż nie staje się diabłem, gdy pełza samotnie po drzewie, lecz gdy pojawia się kontekst i widownia, dostrzegająca w nim to, czego sama nie chce przyznać.
5,0
Eden to pięknie obsadzony, ale chaotyczny i nieudolny w wyrażeniu głębi dramatycznej film Rona Howarda, który gubi swój sens.
Plusy
Interesujące tło historyczne i egzotyczne plenery Galapagos
Momentami wyrazista narracja, która trafia w sedno ludzkich lęków i pragnień (postać Jude’a Lawa)
Wyróżniająca się muzyka Hansa Zimmera
Minusy
Brak subtelności i spójnego tonu – film gubi sens podobnie jak jego bohaterowie
Przerysowane postaci i niewykorzystany potencjał aktorów
Nieudane ucieszki w stronę czarnego humoru
Tuż po kulminacji pozostaje jeszcze kilkanaście minut bezsensownego seansu
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!