Eddington - recenzja filmu. To nie jest kraj dla starych ludzi

Jakub Piwoński
2025/09/09 11:00
0
0

Po chłodno przyjętym Bo się boi, Ari Aster serwuje nam kolejny efekt współpracy z Joaquinem Phoenixem. Czy tym razem się udało?

Minęło już kilka lat, odkąd zamknęliśmy rozdział znany jako pandemia COVID-19. Choć jedni twierdzą, że tak naprawdę nigdy się nie skończyła, a inni – że nigdy nie powinniśmy nazywać jej pandemią – faktem pozostaje, że wryła się w nasze życie na stałe. Zmieniła nie tylko zdrowie, ale i emocje, poglądy, ideologie. Trudne czasy wydobywają lęki, lęki karmią radykalizację, a ta podzieliła ludzi bardziej niż niejedna kampania wyborcza.

Czy minęło już wystarczająco dużo czasu, by spojrzeć na tamten okres z dystansem? Patrząc na mieszane recenzje Eddingtona, mam wrażenie, że niekoniecznie. W wielu krytykach i widzach wciąż buzują pandemiczne resentymenty, które przesłaniają ocenę filmu. A tymczasem Ari Aster postanowił z tamtej rzeczywistości zakpić, traktując ją jako wygodny pretekst do obnażenia mechanizmów dezinformacji, które wtedy kwitły. I muszę przyznać – zrobił to celnie.

Eddington
Eddington

Pandemia jako pretekst do drwiny

Ari Aster to przykład twórcy, któremu niekoniecznie na dobre wyszło poluzowanie paska – tego od trzymania gatunkowych ram. Gdy robił Dziedzictwo. Hereditary i Midsommar. W biały dzień, sukces artystyczny brał się stąd, że od początku do końca grał swoją horrorową melodię. Potem przyszedł Bo się boi – ekstrawagancki, dziwaczny, ale już niekoniecznie kochany. Okazało się, że nawet jeśli artysta wciąż pozostaje sobą, to widzowie niekoniecznie chcą mu w tej wersji towarzyszyć. Etykieta "horrorowego objawienia" przykleiła się do Astera tak mocno, że dziś działa jak kajdany. Dlatego przy Eddingtonie lepiej zapomnieć, kto trzymał kamerę, i nie ustawiać oczekiwań na podstawie metki.

Warto jednak przypomnieć, że Aster napisał scenariusz filmu – jako współczesnego westernu – jeszcze zanim świat zdążył poznać słowo „lockdown”. To miało być jego reżyserskie wejście na duży ekran. Przez lata próbował ten projekt przepchnąć, aż w końcu odłożył go na półkę, by zająć się Dziedzictwem z 2018. Do tematu wrócił dopiero przy okazji promocji Bo się boi w 2023 roku, zapowiadając, że Eddington będzie jego kolejnym filmem. Wtedy scenariusz dostał lifting – tym razem pod kątem pandemicznych traum, które od 2020 roku stały się nieodłącznym kontekstem współczesności.

Eddington
Eddington

Ari Aster jak bracia Coen

Aster dalej igra z gatunkami – tym razem miesza czarną komedię z westernem. Wracamy więc do czasów pandemicznych absurdów, a konkretnie do Nowego Meksyku, miasteczka Eddington, maj 2020. Na scenie pojawia się szeryf - niezawodny Joaquin Phoenix - i burmistrz - rozchwytywany Pedro Pascal. Początkowo kłócą się o covidowe restrykcje, ale szybko staje się jasne, że to dopiero rozgrzewka. Panowie wchodzą w polityczne zwarcie, walcząc o fotel burmistrza, a każdy dzień przynosi coraz cięższy kaliber argumentów. Eskalacja jest nieunikniona – i, co ważne, ma finał, którego nikt się nie spodziewa, a każdy poczuje.

Drugi plan też robi wrażenie, choć pozostaje wyraźnym tłem dla starcia dwóch głównych ego. Na ekranie pojawia się Emma Stone – świeżo po triumfie w Biednych istotach, kontynuująca swoją współpracę z Yorgosem Lanthimosem – tutaj może nie aż tak zjawiskowa, ale nadal magnetyczna. Jest też Austin Butler, którego świat poznał roli Elvisa, a ostatnio błysnął w Diunie i w Złodzieju z przypadku. Do tego Luke Grimes – mniej znany szerokiej publiczności, za to doskonale rozpoznawalny dla fanów Yellowstone. Rola Butlera zasługuje na osobną uwagę, bo jego postać obnaża chorobę toczącą amerykańskie społeczeństwo od dekad: podatność na teorie spiskowe i niezdrową fascynację charyzmatycznymi, populistycznymi showmanami. To jeden z wielu celnych strzałów wytoczonych przez Astera.

Eddington
Eddington

Starcie Phoenixa i Pascala

Jak już wspomniałem, Aster traktuje bohaterów i wydarzenia z wyraźnym przymrużeniem oka. Momentami Eddington przypomina kino braci Coen – w klimacie Fargo czy To nie jest kraj dla starych ludzi. Ale równie dobrze mógłby wyjść spod ręki równie błyskotliwego Martina McDonagha – Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri. Aster nie boi się wtykać kija w mrowisko, co widać już od pierwszych minut seansu: szeryf miasteczka ostentacyjnie odmawia założenia maseczki. Jasny sygnał – będzie prześmiewczo.

GramTV przedstawia:

Ale pandemia to tu tylko pretekst. Burza, która odsłania wszystkie dziury w dachu amerykańskiego społeczeństwa. Dziury, przez które ciurkiem leje się dezinformacja, manipulacja i zwykła głupota. Eddington nie jest satyrą na pandemię, ale satyrą na Stany Zjednoczone – kraj pęknięty nie tylko na tle rasowym, ale i ideologicznym. Aster wali drażliwymi tematami jak z karabinu maszynowego: rasizm i echo sprawy George’a Floyda, fanatycy teorii spiskowych jako trucizna zbiorowej wyobraźni, a do tego dorzucone aborcja, gwałt, pedofilia. Jakby tego było mało, wszystko jeszcze podszyte jest komentarzem o mediach społecznościowych, które w Eddington stają się nie narzędziem komunikacji, tylko wielką tubą do pompowania fałszu. Aster nie tyle robi film, co pisze pamflet – i robi to z uśmiechem, który jednych bawi, a innych doprowadza do piany na ustach.

Eddington
Eddington

Mocna satyra, słabsze zakończenie

Ci, którzy zarzucają Asterowi, że nawrzucał tu zbyt wiele wątków, przez co całość gubi komunikat, mają częściowo rację. Ale spójrzmy na to inaczej: skoro film opowiada o dezinformacji, to właśnie mnożenie tropów i doklejanie kolejnych bomb jest zabiegiem świadomym. Chaos nie jest tu błędem, ale narzędziem.

Problem w tym, że przy seansie da się odczuć, iż ta narracyjna gęstwina aż prosi się o inne medium. Eddington trwa dwie i pół godziny, a zyskałby, gdyby rozbić go na odcinki i wypuścić jako serial. Widz miałby czas złapać oddech, a Aster – może ochotę, żeby przemyśleć jeszcze raz, jak zamknąć całą opowieść. Bo finał, cóż… w mojej opinii to najsłabszy punkt programu. Twórca postanowił pójść na całość, ale wpadł w sidła przesady. Hiperbola zamiast katharsis, groteska zamiast satysfakcji. Granica żenady została przekroczona, a taką ekwilibrystykę w kinie potrafi unieść chyba tylko Tarantino. Aster próbował – i tym razem zabrakło umiaru.

Serialowa forma naprawiłaby też uciekające wątki. Weźmy choćby postać Pedro Pascala – eksponowanego jako równorzędny rywal Phoenixa, a potem… znikającego na pół filmu za sprawą dziwacznych cięć montażowych. Wróci dopiero w końcówce, z przytupem, owszem, ale bez tej satysfakcji, której można by oczekiwać. Aster zdaje się też na moment sugerować, że chce bocznym torem poprowadzić małżeński dramat bohatera Phoenixa – rzecz ciekawa zwłaszcza w chwili, gdy na ekran wchodzi Austin Butler. Problem w tym, że i ten wątek zostaje zakopany, by odgrzebać go w finale w trybie „na szybko”.

Sztuka dezinformacji

Dla mnie jednak droga postaci Phoenixa była czytelna: to opowieść o frustracji, niespełnionych ambicjach i zderzeniu z okolicznościami, które zawsze grają przeciwko niemu. W tej, z pozoru niepozornej roli, Phoenix ponownie udowadnia, że nie musi niczego udowadniać – daje z siebie wszystko (i nic) pozostając w rewelacyjnej formie. Pascal natomiast, choć popularny, rozchwytywany i obsadzony we wszystkim, w czym się da, w gruncie rzeczy nie dostał tu materiału na pełnoprawną rolę. Ma swoje momenty, ale blednie na tle rywala.

Nie mam wątpliwości, że film – przez to, jak bezkompromisowo dotyka tematów jeszcze niedawno wrażliwych i rozpalających do czerwoności – może wywołać tylko skrajne reakcje. Albo złapiecie ten ton drwiny od pierwszej minuty, albo wyjdziecie z kina z niesmakiem. Ja bawiłem się wybornie i cieszę się, że artysta, który dotąd skutecznie mnie straszył, potrafił teraz równie skutecznie rozśmieszyć. Zwłaszcza tym, że nie bał się skomentować tego, od czego większość wolała odwracać wzrok z obawy przed stygmatyzacją. To żart mocny, cierpki, ale i niezwykle celny.

Aster w Eddingtonie jest bezwzględny, nie tylko w stosunku do swoich bohaterów, ale także w stosunku do widzów. I w tym sensie jego film działa jak maseczka – jedni noszą z przekonaniem, inni z obrzydzeniem, ale nikt nie przechodzi obok niej obojętnie.

7,0
Eddington Ariego Astera to prowokacyjna satyra łącząca western i czarną komedię, która bezkompromisowo rozprawia się z pandemicznymi traumami i społecznymi podziałami, wywołując skrajne reakcje widzów.
Plusy
  • Świetne kreacje aktorskie, zwłaszcza Joaquina Phoenixa
  • Odważne ujęcie trudnych tematów społeczno-politycznych, trafny żart
  • Błyskotliwe momenty przypominające styl Coenów i McDonagha
Minusy
  • Finał zbyt przesadzony, ocierający się o groteskę
  • Niewykorzystany potencjał niektórych postaci (np. Austina Butlera)
  • Dwuipółgodzinna narracja i tak nie daje odpowiedniej przestrzeni niektórym wątkom - film mógłby zyskać w formie serialu
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!