„Lubię, gdy pada i jest chłodno” — mówi bohater filmu, a my razem z nim szybko zaakceptowaliśmy chłód historii, której jest częścią. To zupełnie nowe spojrzenie na kulturową legendę.
Siadam do pisania jak Chopin do grania, choć nie wiem, czy wyjdzie z tego jakaś melodia, mogąca nawiązać kontakt z tym, kim był ten wielki artysta. Stukam w klawiaturę jak Chopin w klawisze, zastanawiając się, czy istnieje sposób, by tu i teraz zrozumieć tamten fenomen. Chyba się da. Język pasji wydaje się uniwersalny. W obraz zamienił go Michał Kwieciński, a jego ucieleśnieniem stał się Eryk Kulm.
Jakże to było na wskroś inne od patetycznego doświadczenia sprzed ponad dwudziestu lat — Chopina. Pragnienia miłości. Nowy film jest wobec widza bezlitosny. Tak jak sama figura traktowała kobiety, nie przejmując się zbytnio zalotami, tak film komunikuje się z widzem: robi wiele, ale na pewno się do niego nie mizdrzy. Wszak już w jednej z pierwszych scen, gdy wydaje się, że Kulm pójdzie na całość i odda się miłosnym harcom z Karoliną Gruszką, jego postać nagle zaczyna kaszleć krwią. Bardzo szybko zostajemy wyprowadzeni z błędu — film od samego początku jest historią człowieka cierpiącego, a nie idealistyczną przypowiastką o sile sztuki.
Chopin, Chopin!
Nie pomnik, a portret z rysą
Chopin, Chopin! skupia się na późniejszym okresie życia kompozytora, czyli na czasie jego pobytu we Francji, gdy sukces artystyczny splata się z fizycznym wyniszczeniem i emocjonalnym zmęczeniem. Chwała przeplata się tu z uczuciem przemijania, a nadrzędną cechą tego portretu staje się tęsknota — za ojczyzną, miłością i kończącym się życiem samym w sobie. Nie spodziewajcie się kolejnego pomnika — otwórzcie się raczej na obraz kruchości, dla której jedynym sposobem utrzymania się w ryzach jest twórczy pęd.
Jedna rzecz udała się twórcom tego filmu jeszcze przed jego premierą — rozgłos. Trailer zapowiedział coś nietuzinkowego i ponownie przywiódł na myśl polską legendę, która ponad wszystko kochała muzykę. Film otwierał festiwal w Gdyni i brał udział w konkursie głównym. Krótko przed seansem rozglądam się po kinowej sali i widzę sporo młodych ludzi — legenda najwyraźniej wciąż żyje. Zainteresowanie wynikało również z faktu, że ta historia miała być tym razem inna niż wszystkie. A jednak wciąż o tym samym traktująca. Nieco mniej jak Amadeusz, a nieco bardziej jak ten komiksowy Elvis sprzed kilku lat — z luzem i werwą. Ale też nie tylko ze stylistyką bliską nowoczesnemu brzmieniu, lecz ze skupieniem na trudach fizycznych ograniczeń bożyszcza sceny.
Chopin, Chopin!
Dusza, która płacze
W pewnym momencie Chopin mówi do George Sand, swej towarzyszki, coś, co idealnie oddaje charakter zarówno tytułowej figury, jak i całego filmu. Gdy w niepogodę kobieta pociesza naszego bohatera, że deszcz szybko minie i zaświeci słońce, Chopin zdaje się być tym niewzruszony i odpowiada, że „lubi, gdy pada i jest zimno”. O tym właśnie jest ten film — i do tego zachęca nas Kwieciński. Do godzenia się z ograniczeniami, akceptowania mroku, nie marnowania czasu na oczekiwanie na ład, lecz do rozgrywania melodii płynącej z duszy nawet wtedy, gdy warunki są ku temu niesprzyjające. Sami w istocie jesteśmy poetami swojego losu i sami wierzymy w to, w co wierzyć chcemy.
Podobnie jest zresztą z miłością — to kolejny poboczny temat tej historii. Chopin wielokrotnie powtarza, że nie jest zdolny się zakochać, przez co nie ma żony i odczuwa permanentną samotność. Lekiem dla jego sfatygowanej duszy jest tylko muzyka — jak sam zapewnia, jego jedyna prawdziwa miłość. W innej scenie Chopin przyznaje, patrząc Sand prosto w oczy, że jej też nie kochał, że ta miłość była jedynie iluzją. Cóż, tego, czego Chopin nie wiedział — lub wiedzieć nie chciał — to to, że muzyka, która dodawała mu skrzydeł, także była pewną formą ułudy, którą skrupulatnie budował od czasu, gdy jako kilkulatek po raz pierwszy zasiadł do fortepianu.
Chopin, Chopin!
Kiedy muzyka milknie, a prawda wybrzmiewa
Są w filmie, co zrozumiałe, momenty pełne muzycznej werwy, których nie powstydziliby się uczestnicy szopenowskiego konkursu. Ale są też chwile dojmującej ciszy. Śmiem twierdzić, że siłą tego brawurowo poprowadzonego filmu jest właśnie to, że zdołał pokazać kompozytora wtedy, gdy muzyka milknie, a on musi unieść ciężar własnej śmiertelności — w takich momentach nawet mucha potrafiła go zdenerwować. W Chopin, Chopin! muzyka gra „pierwsze skrzypce”, ale tak po prawdzie to właśnie momenty ciszy skrywają prawdę. I to one powinny być dla Chopina miłością, a były jedynie przyczynkiem niepokoju.
GramTV przedstawia:
Mamy do czynienia z jednym z najdroższych filmów w historii polskiej kinematografii — i skłamałbym, gdybym powiedział, że na ekranie tego nie widać. Realizatorski rozmach objawia się nie tylko w scenografii i kostiumach, ale moje oko skupiło się przede wszystkim na fenomenalnych zdjęciach Michała Sobocińskiego — to one nadają tej historii dynamizmu, szczególnie wtedy, gdy tak bardzo go potrzebuje. Bo trzeba przyznać też coś, co będzie nutą fałszu w tej kompozycji: scenariusz filmu miewa dłużyzny i jest momentami zbyt monotonny. Od chwili, gdy Kulm po raz pierwszy pluje krwią, wiemy już, że ta historia została ustawiona i wszystko zmierza do nieuchronnego końca. Zabrakło niuansów — tych samych, które w muzyce Chopina są tak żywe — i które mogłyby poprowadzić tę opowieść w mniej oczywiste rejony.
Chopin, Chopin!
Rewolucji nie będzie
Sytuację ratuje jednak wyrazisty Kulm, który — przyznajmy — czasem nie ma co zagrać, bo uczestniczy w powtarzalnych scenach. Mimo to ma w sobie niezbędną charyzmę, która przyciąga do ekranu i, moim zdaniem, potrafi nawet banał przekuć w błyskotkę. Piętrzące się w nim emocje udzielają się nam, a dystans do siebie, humor i błysk w oku to coś, co nie tylko działa na filmową płeć piękną, ale jest też skutecznym narzędziem flirtu z widzem.
Kulm był już Filipem, Bokserem, teraz jest Chopinem — co, jak podkreśla w wywiadach, jest spełnieniem jego marzeń. Nie da się ukryć — przejdzie tą rolą do historii kina. Trudno nie dostrzec, że aktor ma w sobie mnóstwo siły i determinacji, ale też sporo zdrowego zarozumialstwa. To udziela się jego bohaterom, przez co jeszcze lepiej potrafią elektryzować swoją dynamiką. Kulm w wywiadzie dla Polityki powiedział nawet, że po takiej roli jak Chopin, Chopin! chciałby teraz zagrać u Martina Scorsese. Droga wolna. Ale powiem jedno, zwracając się bezpośrednio: Panie Eryku — panu do sukcesu Scorsese potrzebny nie będzie.
Gdzieś w tle tej historii wybrzmiewa widmo zbliżającej się rewolucji. Jej świadkiem jest Chopin, choć wie, że jej skutki odczuwać będą już tylko przyszłe pokolenia. Sam film, wbrew pozorom, nie ma wywrotowego charakteru — momentami brakuje mu odwagi — ale ostatecznie potrafi przekonać do tezy postawionej w samym sednie: Chopin nie był bogiem muzyki, lecz człowiekiem przez muzykę uwięzionym.
7,0
Za mało niuansów w tej nieco monotonnej historii, ale brawurowa realizacja i wyrazista rola główna sprawiają, że Chopin jest jednocześnie inny i wciąż ten sam.
Plusy
Zdjęcia i muzyka nadają historii dynamizmu
Wyrazista i charyzmatyczna rola Eryka Kulma
Uniwersalny język pasji i emocji, który przewyższa oddane w historii banały