Super Mario Odyssey, jedna z najwybitniejszych platformówek w dziejach, doczekała się godnego następcy. DK i mała Paulinka rządzą!
Fani DK musieli czekać bagatela 26 lat na nową przygodę swojego ulubieńca w trójwymiarze. W ostatnich latach wyszło kilka świetnych platformówek 2D z jego udziałem, ale dopiero teraz ekipa Nintendo EPD, twórcy wybitnego Super Mario Odyssey, zadbała o zupełnie nową jakość w 3D. I wcale nie piszę tego z przesadą. Donkey Kong Bananza to coś więcej niż zastąpienie biegania i skakania w prawo poruszaniem się we wszystkich kierunkach. To niesamowicie pomysłowa i oryginalna zręcznościówka, dla której zdecydowanie warto zaopatrzyć się w Switch 2.
Donkey Kong Bananza od samego początku zaskakuje dekonstrukcją przyzwyczajeń graczy. DK pewnie większości kojarzy się z wesołym, acz niezbyt bystrym małpiszonem, który zbiera banany, skacze przeciwnikom po głowach, korzysta z wystrzałowych beczek itd. W nowej grze wszystko to jest (i wiele więcej), jednocześnie ilość nowych mechanizmów, rozwiązań i pomysłów wplecionych w rozgrywkę zachwyci nie tylko starych fanów pamiętających najlepsze czasy Rare. Dość powiedzieć, że w Donkey Kong Bananza tytułowy bohater jest przedstawiony jako górnik, który potężnymi łapskami przekopuje się przez kolejne warstwy ziemi w poszukiwaniu... bananów. No, nie takich zwyczajnych, rosnących na palmach, tylko wielkich i kryształowych.
Pierwsze wykopaliska zrobiły na mnie ogromne wrażenie, ale szybko zrozumiałem, że to coś więcej niż jednorazowa, przypisana do danego etapu atrakcja. Niszczenie otoczenia, kopanie tuneli, rozwalanie skał, a nawet całych powierzchni pionowych i poziomych to kwintesencja Donkey Kong Bananza, która z takim rozmachem nie mogłaby się ukazać na pierwszym Switchu. Nowa konsola spokojnie radzi sobie ze skalą destrukcji, która jest doprawdy imponująca. Choć muszę przyznać, że przy mocno intensywnych akcjach animacja potrafi wyraźnie zwolnić. Punktem wyjścia jest płynne 60 fps-ów (docked i handheld), więc zwolnienia - choć widoczne, nie wpływają krytycznie na przyjemność z rozgrywki.
Wal, ile wlezie
DK rozwalając (prawie) wszystko w swoim otoczeniu może torować sobie drogę, docierać do sekretów, pokonywać wrogów, a nawet robić sobie “skróty” podczas rozwiązywania zagadek. Podobnie jak w Super Mario Odyssey, twórcy dali graczom dużą swobodę w docieraniu do celu, w większości przypadków nie ma więc jednej wyznaczonej ścieżki, której trzeba się trzymać. I choć początkowe zagadki są dość oczywiste i prostolinijne, tak z czasem ich złożoność rośnie. A wraz z nią liczba możliwych rozwiązań. W praktyce oznacza to jednak, że wiele problemów da się załatwić brutalną siłą. Wystarczy wiedzieć, w którym kierunku kopać, w co cisnąć wybuchową skałą itp. Ma to swój urok i świetnie pasuje do całej koncepcji DK. W trakcie gry miewałem jednak takie przemyślenia, że zbyt często idę na łatwiznę i “wypadałoby” poszukać bardziej wyrafinowanych rozwiązań. Grunt, że twórcy nie narzucają nikomu swoich ścieżek (przynajmniej do pewnego stopnia) i oddają w ręce graczy naprawdę kreatywną zabawkę. Taką, która z każdym kolejnym poziomem zaskakuje nowymi pomysłami i sztuczkami, które można łączyć ze sobą, eksperymentować - po prostu się nimi bawić.
GramTV przedstawia:
Tytułowy bohater zaczyna z podstawowym wachlarzem ruchów i ciosów, które można jednak rozbudowywać i ulepszać poprzez drzewko umiejętności zasilane zebranymi bananami. Pod koniec około 20-godzinnej kampanii nasz małpiszon będzie mocno dopakowany, a na tym gra się wcale nie kończy. Zebranie wszystkich sekretów (a jest ich mnóstwo), ubrań, dotarcie do ukrytych poziomów itd. zajmie wam spokojnie dodatkowe 30 godzin, albo i więcej. A gdy znudzi się samotne granie, można jeszcze spróbować zabawy w kooperacji. Donkey Kong Bananza jest bowiem historią DK i Pauline, która w moim domu funkcjonuje jako mała Paulinka. Niewinne dziewczę od pewnego momentu nie odstępuje małpiszona na krok, by wspomagać go swoim niezwykłym śpiewem. Jej głos działa m.in. na usuwanie tajemniczych pieczęci, a także sprawia, że DK przybiera chwilowo specjalną postać o niezwykłych zdolnościach. Gdy włączymy tryb kooperacji, jeden z graczy wciela się w Paulinkę, namierza kursorem cele i dosłownie atakuje je swoimi okrzykami. Nie ukrywam, że możliwość wspólnego przechodzenia Donkey Kong Bananza z dzieckiem wydawała mi się świetnym pomysłem, ale w praktyce szybko zaniechałem tej praktyki. Krzycząca dziewczynka jest bardzo irytująca, a w połączeniu z destrukcyjną siłą DK, jej umiejętności tworzą nieznośny chaos.
Sam motyw takiego nieoczekiwanego duetu uważam jednak za bardzo udany. Między obiema postaciami jest bardzo fajna chemia i z przyjemnością śledziłem zabawne scenki przerywnikowe z ich udziałem. Co prawda cały wątek fabularny zupełnie mnie nie porwał i miałem w nosie, kto, co i dlaczego zagraża światu. Dorzucenie Kongowi małej towarzyszki podróży wypadło jednak znakomicie, podobnie jak gościnne występy niektórych postaci z uniwersum Donkey Konga. Cała gra jest zresztą wypełniona odwołaniami do klasycznych platformówek i starzy fani będą mieli radochę z wyławiania kolejnych smaczków.
Małpi król
Donkey Kong Bananza poza kreatywnością, humorem i bogactwem atrakcji, zachwyca także oprawą audiowizualną. System zniszczeń jest absolutnie fenomenalny i nie dziwię się, że twórcy zrezygnowali z próby zrobienia tej gry na pierwszym Switchu. Dopiero Switch 2 był w stanie udźwignąć (choć nie bez wspomnianych strat fps-ów) taką rozwałkę w barwnym i świetnie zaprojektowanym środowisku. Każdy “świat” jest zbudowany z wielu warstw, do tego dochodzą zmiany klimatu i ogólnego stylu. Nie będę wchodził w szczegóły, by nie psuć niespodzianek, które robią wrażenie i nie pozwalają się nudzić ani przez chwilę. Do tego dochodzą zwariowani bossowie. Walki z nimi nie są może szczególnie wyjątkowe, ale zdarzają się zapadające w pamięć perełki.
Przyznam szczerze, że nie czekałem na premierę Donkey Kong Bananza z utęsknieniem. Ale kiedy od pierwszych minut poczułem ducha Super Mario Odyssey, nie mogłem się oderwać od przygód DK i Paulinki. Ta gra jest wielka, bogata, zabawna i pomysłowa. Prawie każdy kolejny etap zaskakuje czymś nowym i nawet pod koniec jesteśmy zasypywani kolejnymi patentami, o których celowo nie napomknąłem w tej recenzji. Każdy posiadacz Nintendo Switch 2 po prostu musi przeżyć tę przygodę samodzielnie. No chyba, że ma awersję do genialnych zręcznościówek.
9,2
Zaskoczenie roku i pozycja obowiązkowa dla posiadaczy Switch 2
Ależ ta gra jest dobra, nie sadziłem że mnie aż tak wciągnie.
wolff01
Gramowicz
17/07/2025 13:07
Kurcze, też nie miałem tej gry na radarze, ale może, kto wie...
Na razie cały czas bije się z myślami czy kupić Switch 2 już teraz czy jeszcze poczekać. Czekam na Directa, dla mnie będzie kluczowe co ogłoszą na najbliższe kilka miesięcy - do premiery Prime 4 trochę czasu jeszcze jest...