Awatar: Ostatni władca wiatru – recenzja serialu. Twórcy popełnili jeden duży błąd

Radosław Krajewski
2024/02/22 09:01
3
0

Kolejna aktorska wersja popularnego animowanego serialu zadebiutowała na Netflixie. Oceniamy, czy Awatar będzie tegorocznym One Piece.

Jeden, by wszystkimi żywiołami rządzić

Od wielu lat Netflix próbuje swoich sił w aktorskich adaptacjach popularnych anime, czy innych animowanych seriali, które zdobyły rzesze fanów na całym świecie. Większość z prób nie była zbyt udana, ale światełkiem nadziei okazał się ubiegłoroczny remake One Piece, który zachwycał nie tylko poszanowaniem materiału źródłowego, czy historią z ciekawymi bohaterami, ale również realizacją. Nie był to serial bez wad, ale spodobał się zarówno fanom oryginału, jak i zupełnie nowym widzom, którzy rozpoczęli dopiero swoją przygodę z załogą Słomkowego Kapelusza. Platforma z pewnością ten sam sukces chciałaby osiągnąć z serialem Awatar: Ostatni władca wiatru na podstawie animowanej produkcji o tym samym tytule z 2005 roku. Czy to równie ekscytująca produkcja, co One Piece? Niestety nie, a wszystko przez jeden błąd, który miał wpływ na całą produkcję.

Jeden, by wszystkimi żywiołami rządzić, Awatar: Ostatni władca wiatru – recenzja serialu. Twórcy popełnili jeden duży błąd

Aang (Gordon Cormier) jest wcieleniem Awatara – istoty władającej wszystkimi czterema żywiołami (powietrzem, ogniem, wodą i ziemią). W obliczu pewnych wydarzeń, którego skutkiem jest najazd Narodu Ognia na ojczyznę chłopaka, Aang zapada w śpiączkę na długi czas. Chłopak wraz z jego latającym bizonem zostają odnalezieni przez Katarę (Kiawentiio) i Sokkę (Ian Ousley), rodzeństwo z niewielkiej wioski znajdującej się na terenie kraju wody. Tropem Aanga podąża książę Zuko (Dallas Liu), syn władcy Narodu Ognia, który chce zabić Awatara i podbić cały świat. Chłopak wraz z nowymi przyjaciółmi musi powstrzymać zapędy Ozaia (Daniel Dae Kim) i uratować resztę narodów, jednocześnie ucząc się nowych mocy, które pomogą mu w walce z całymi armiami.

Młody chłopak szybko zostaje postawiony przed trudnym zadaniem, do którego nie jest gotowy. Po swoim przebudzeniu dowiaduje się, że został ostatnim magiem wiatru, na którego barkach spoczywa całe dziedzictwo jego narodu, którzy przez kraj ognia zostali wycięci w pień. Dużo obowiązków spoczywa na barkach Aanga, ale na szczęście może liczyć na pomoc swoich nowych przyjaciół, którzy często przejmują kontrolę nad serialem. Nie znam oryginalnej animacji, więc nie jestem w stanie porównać obu produkcji, to w aktorskiej wersji od Netflixa główny bohater zdaje się zepchnięty na margines. Poza pierwszym odcinkiem, w którym rzeczywiście odgrywa główną rolę, to w pozostałych dużo więcej miejsca poświęconym jest pobocznym postaciom – Katarze, Sokce i przede wszystkim księciowi Zuko. W pewnym momencie można się wręcz zastanawiać, czy nie jest to serial poświęcony synowi władcy Narodu Ognia, którego historia jest ciekawsza, pełniejsza i zwyczajnie lepsza od tej Aanga.

Gdy Aang pozostaje wesołym i wciąż beztroskim dzieckiem, który nie potrafi jeszcze w pełni wykorzystywać swoich mocy, ale zawsze z ochotę pierwszy biegnie na pomoc, tak Zuko jest jego zupełnym przeciwieństwem. Chłopak został zahartowany przez swojego brutalnego i despotycznego ojca, co odbiło się na młodym księciu, który ma obsesję dotyczącą pojmania Awatara. I wbrew pozorom jest to nie tylko ważny wątek dla całego serialu, ale równie ciekawy i angażujący, czego nie można powiedzieć o całej reszcie. Do produkcji Netflixa wniknął więc pewien błąd, gdy to antagonista staje się de fakto najważniejszą postacią, a nie tytułowy protagonista.

Dla nowych fanów

Największym grzechem Awatara: Ostatniego władcy wiatru jest jednak skierowanie serialu do młodszych widzów. Jest to logiczny ruch, gdyż celuje w tę samą grupę docelową, co animowany pierwowzór, ale fani serii mogą kręcić nosem, że aktorska wersja jest miejscami zbyt infantylna i starsi widzowie nie za bardzo mają w niej czego szukać. Przez takie podejście historia pełna jest ekspozycji, fabularnych skrótów i niepotrzebnych scen, które jedynie wydłużają metraż poszczególnych odcinków. One Piece potrafiło znaleźć balans, aby zaciekawić młodszą publiczność, ale również opowiedzieć historię, która trafi również do starszej widowni. W Awatarze na takie kompromisy nie możemy liczyć.

Dla nowych fanów, Awatar: Ostatni władca wiatru – recenzja serialu. Twórcy popełnili jeden duży błąd

GramTV przedstawia:

Trzeba jednak oddać twórcom, że Awatara Ostatni władca wiatru przyciąga wzrok bez względu na wiek. Serial wygląda bardzo dobrze – wrażenie robią wiernie odtworzone lokacje, czy charakteryzacje i kostiumy bohaterów. Wykonano kawał dobrej roboty, aby całość prezentowała się tak, żeby zadowolić nawet największych fanów serialu. Wrażenie robią również efekty specjalne, choć nie wszystkie sceny z CGI są równie udane. Mimo to efekty specjalne w scenach akcji, czy odwiedzanych przez Aanga i jego przyjaciół lokacjach potrafią zachwycić i widać, na co poszedł wysoki budżet produkcyjny.

Również castingi wyszły w Awatar: Ostatni władca wiatru bez zarzutu. Przyczepić się można jedynie do Gordona Cormiera, którego Aang znika przy innych aktorach, ale Dallas Liu jest świetny jako książę Zuko i z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej się rozkręca. Dobrze wypada także Kiawentiio i Ian Ousley, ale najlepszy z obsady zdecydowanie jest Paul Sun-Hyung Lee jako wujek Iroh.

W Awatarze: Ostatnim władcy wiatru brakuje większych emocji, poczucia uczestniczenia w wielkiej przygodzie i lepszego poprowadzenia historii, aby Aang nie ustępował reszcie postaci, a budowanie świata i jego mitologii było oparte na mniejszej liczbie ekspozycji. Jest w tym serialu wielki potencjał, ale pierwszy sezon wystawi na próbę nawet wiernych fanów. To ładny serial, który na pierwszy rzut oka wygląda jak wielki hit, ale przy bliższym poznaniu wiele traci. Warto jednak dać szansę i wierzyć, że w potencjalnym drugim sezonie błędy zostaną naprawione.

6,0
Awatar: Ostatni władca wiatru nie jest takim objawieniem jak One Piece, ale to wciąż produkcja z ogromnym, ale niewykorzystanym potencjałem.
Plusy
  • Historia księcia Zuko
  • Obiecujący pierwszy odcinek
  • Dallas Liu przekonuje w roli antagonisty
  • Wiernie odtworzony wygląd bohaterów i lokacji znanych z serialu animowanego
  • Wygląda świetnie…
Minusy
  • …oprócz tych kilku scen, gdzie CGI nie wygląda za dobrze
  • Skierowany przede wszystkim do młodszych widzów
  • Za mała rola głównego bohatera
  • Dużo niepotrzebnej ekspozycji
  • Brakuje większych emocji
  • Świat mógłby być bardziej rozbudowany i ciekawszy
Komentarze
3
DoubleJoke
Gość
23/02/2024 10:19

No to nie jest błąd. W pierwszym sezonie orygnalnej animacji było bardzo dużo Zuko żeby pokazać jego motywację jako antagonisty :) 

Katara
Gość
23/02/2024 08:39

Powiem tak. Twórca One Pice trzymał twardą rękę na Netflixie i nie pozwolił im za dużo zmian. Twórcy Avatara powinni zrobić to samo. Ale jeśli szykują własne produkcje to super. Osobiście bardzo się cieszę. A Netflix zamiast szukać problemów to powinien słuchać. I jednak znowu poprosić do współpracy twórców. Bo przysięgam. Jak serial będzie miał zbyt wiele zmian i jakiś niepotrzebnych scen czy czegoś to już nie będę czego szukać na Netflix. Podzieli los Disney +. Koniec z subem. 

Chyba Ty
Gość
22/02/2024 22:10

"Nie znam oryginalnej animacji, więc nie jestem w stanie porównać obu produkcji..."

Piszesz coś takiego a chwilę później porównujesz do oryginalnej produkcji xD

Ogółem zgadzam się z wieloma aspektami recenzji ale dużo to strzał w ciemno.

Udało się zdążyć obejrzeć całość i redagować recenzję? Musiał być niezły maraton i pisanie na kolanie xD

Serial jak dla mnie (dużego fana oryginału) 4/10




Trwa Wczytywanie