Alone in The Dark (2024) - recenzja. Nie tak całkiem samotnie przeciw ciemności

Michał Myszasty Nowicki
2024/03/19 17:00
3
0

Mimo potknięcia na progu, całkiem udany powrót do Derceto.

Alone in The Dark (2024) - recenzja. Nie tak całkiem samotnie przeciw ciemności

Alone in the Dark przeszło swego czasu krótką drogę od innowatora branży (choć ponoć nieświadomego), do wtórnego kopiowania rozwiązań z japońskich survival horrorów. Seria memłała potem niemrawo swój ogon aż do 2015 roku, a teraz pojawił się kolejny, bo już drugi reboot marki. Czy gra z 2024 roku ma szansę zmyć wstyd po niezbyt udanym restarcie z 2008 roku? Jakąś tam ma…

Przyznam się też od razu, że uwielbiam mitologię Cthulhu. I to poczucie powolnego zagłębiania się w gęstniejącym koszmarze, który nas powoli oblepia i oswaja, znane z opowiadań HPL. Szukam tego, często niestety bezskutecznie, w innych dziełach literackich, filmach i grach. Jest to o tyle ważne, że Alone in The Dark dosłownie (hihihi) i w przenośni wraca do korzeni, więc lovecraftowski sznyt jest tu wyraźnie widoczny. I bardzo, cthulwa, dobrze. Tym bardziej, że twórcy świetnie odrobili pracę domową z Mitów.

Nowe Alone in The Dark jest de facto remakiem pierwszej gry z serii. Ale remakiem na tyle odchodzącym w wielu aspektach od oryginału, że można chyba spokojnie potraktować grę jako kolejny reboot. Zgadza się miejsce akcji, zgadzają nazwiska części kluczowych bohaterów, czy pewne elementy dotyczące szeroko pojętego ”wystroju wnętrz”, ale już fabuła niemal od początku budowana jest na innych podstawach i podąża we własnym kierunku. Moim zdaniem słusznie, bo nowa opowieść spodobała mi się zdecydowanie bardziej, niż oryginalna.

Przypadek Jeremy’ego Hartwooda

Przypadek Jeremy’ego Hartwooda, Alone in The Dark (2024) - recenzja. Nie tak całkiem samotnie przeciw ciemności

Grając poznajemy historię położonej na odludziu, otoczonej bagnami Luizjany, przedsecesyjnej posiadłości Derceto, zamienionej w latach dwudziestych na luksusowy pensjonat dla osób z problemami psychicznymi. Do wielkiego domu przybywa detektyw Edward Carnby i jego klientka Emily Hartwood, poszukująca zaginionego brata. Już na samym początku dostajemy wybór, którą postacią chcemy przejść grę po raz pierwszy. I o ile nie wpływa to w znaczący sposób na układ poszczególnych rozdziałów i etapów, czy samą rozgrywkę, to pozwala poznać historię z nieco innej perspektywy. Dla każdej z postaci zaprojektowano na przykład i nagrano zupełnie inne rozmowy z mieszkańcami posiadłości, pojawiają się też różnice w niektórych interakcjach, czy nawet miejsca, w których spotkamy część enpeców. Oprócz tego każde z dwójki bohaterów ma w grze swoje własne, prywatne wątki unikalne dla każdej z postaci. Nie wpływają one na postęp fabuły, ale dodają całości smaku i głębi. Dopiero przejście gry zarówno Edwardem, jak i Emily pozwoli nam odkryć wszystkie sekrety i zdobyć pełną wiedzę.

Choć historia nie jest wolna od różnorodnych klisz gatunkowych, to muszę przyznać, że śledziłem ją do końca ze szczerym zainteresowaniem. Miejcie wszakże na uwadze, że piszę to z perspektywy fana twórczości Lovecrafta, którego eklektyczne pisarstwo nie każdemu przypada przecież do gustu. Tak, czy owak, autorom scenariusza świetnie udało się oddać nastrój stopniowego poddawania się obłędowi, zwłaszcza w wątku Carnby’ego, nie zanudzając jednocześnie zbyt rozwleczoną narracją. Gra porusza przy tym, niejako przy okazji, wiele istotnych tematów, takich jak zaburzenia psychiczne, traumy, uzależnienia, czy nietolerancja, robiąc to w sposób dojrzały, przez pryzmat lat dwudziestych ubiegłego wieku i bez nachalnego moralizatorstwa. Cthwała im za to.

Nie chciałbym tutaj zbyt wiele zdradzać, ale mogę was zapewnić, że twórcy przygotowali dla gracza kilka niespodzianek, choć znawcy Mitów mogą się wielu rzeczy domyślić całkiem szybko. Dzięki dobrze wpasowanym w nastrój opowieści zabiegom, opuścimy nawet kilka razy Derceto, co stanowi odświeżające doświadczenie po godzinach spędzonych w ponurej skądinąd posiadłości. Historię poznawać zaś będziemy zarówno w ramach podążania za fabułą, jak i ze znajdowanych tu i ówdzie, całkiem licznych dokumentów. Świetnie zresztą przygotowanych, a często też zawierających wskazówki i podpowiedzi, co dalej robić lub jak podejść do którejś z zagadek.

Cień spoza pleców

Bo, co oczywiste, survival horror, tym bardziej psychologiczny, bez zagadek środowiskowych obyć się nie może. Nie ma ich tutaj zbyt wiele i - co zauważam z pewnym smutkiem - nie są one najtrudniejsze, choć wymagają podstawowej umiejętności kojarzenia pewnych faktów. Zazwyczaj mamy do czynienϊa z koniecznością odblokowywania kolejnych przejść, czasem trafią się jakieś proste puzzle, czy zagadki z kombinacjami symboli i cyfr. Mogłyby być ciut bardziej wymagające, ale wybaczam - to w końcu survival horror, a nie przygodówka dla fanów wyższej matematyki. Świetną sprawą jest też możliwość zdefiniowania kilku aspektów ułatwiających znajdowanie wskazówek i pomocy w rozwiązywaniu zagadek. Odniosłem zresztą wrażenie, że i tak część z nich była wyraźnie ciekawsza, niż te z konkurencyjnych Residentów.

Cień spoza pleców, Alone in The Dark (2024) - recenzja. Nie tak całkiem samotnie przeciw ciemności

Te ostatnie będą tutaj zresztą stałym punktem odniesienia, bo Alone in The Dark A.D. 2024 robi dokładnie to samo, co ostatnie odświeżone RE - przechodzi do widoku TPP. I muszę powiedzieć, że jest to słuszna decyzja, bo FPP się w tej serii nie sprawdza, a klasyczny widok ze statyczną kamerą niech już pozostanie domeną gier retro i przygodówek typu Stasis. Co zresztą udowadnia tutaj pewien nostalgiczny mini-etap. Sęk w tym, że o ile taki RE4 robi to niemal bezbłędnie, to w przypadku przygód detektywa Carnby’ego jest się do czego przyczepić.

Da się grać. Walki nie stają się koszmarem. Eksploracja jest znośnie wygodna. Ale jakieś to wszystko takie niedokładne, niedopieszczone, jakby trochę na odwal się zrobione. Zbyt często zdarzało się, że postacie nie reagowały tak, jakbym tego oczekiwał, niezależnie od tego, czy grałem na klawie i myszce, czy na padzie. Co ciekawe, czasami miałem wrażenie, że reakcja jest zbyt nerwowa, szybka, że system nadinterpretuje mój ruch, podczas gdy chwilę potem zamulał na potęgę. Cuda, które działy przy walce wręcz, to już zupełnie inna historia. Dobrze, że gra nie wymaga prawie w ogóle ani specjalnie precyzyjnego celowania we wrogów, ani w piksele podczas eksploracji, więc częściej się z tego śmiejmy, niż na to bluźnimy, niemniej nastrój potrafi czasem zepsuć.

Model Mołotowa

Teraz uwaga, będzie kontrowersyjnie. Bardzo spodobała mi się ograniczona liczba dostępnych w grze broni palnych. Mamy bowiem takowych trzy rodzaje: rewolwer/pistolet, strzelbę i tommy guna. Wszystko. Bez jakichkolwiek ulepszeń, na dokładkę z bardzo ograniczonym limitem amunicji. Do tego rozrzucone po mapach cegłówki (ma sens) i koktajle Mołotowa (to już trochę głupie jest, prawda, poza tym zdradza, że zaraz czeka nas jakiś dym) oraz niszczące się po kilku ciosach improwizowane bronie do walki wręcz. Gdyby nie te nieszczęsne butelki z benzyną, czy tam samogonem, to byłby klimaciarski ideał, bo dostajemy arsenał adekwatny do rozmiaru i ctharakteru naszej przygody. Inna sprawa, że survivalem można to nazwać dopiero na najwyższym z trzech poziomów trudności, na którym amunicji bywa tak mało, że wykorzystujemy często każdą znalezioną na mapie cegłę, a bywa, że ucieczka, czy skradanie się są jedynymi sensownymi opcjami.

Model Mołotowa, Alone in The Dark (2024) - recenzja. Nie tak całkiem samotnie przeciw ciemności

Wspominałem już o braku precyzji sterowania, problemem bywa też bardzo często jakiś kosmicznie bezsensowny układ hitboksów. Jednak nie przeciwników, tylko otoczenia. Bywa to totalnie irytujące zwłaszcza na najwyższym poziomie trudności, gdzie liczy się każda pestka, czy flaszka z benzyną. Strzelamy pół metra nad barierką i kula trafia w płot. Rzucamy Mołotowa metr od drzewa, podpala się drzewo, a nie stojący obok niego przeciwnik. Raz, czy dwa bym zniósł, ale to dzieje się nagminnie...

Mieszane uczucϊa mam wobec oprawy graficznej. Bardzo, ale to bardzo podobają mi się projekty i design poziomów zarówno w samym Derceto, jak i innych miejscach. Jest odpowiedni nastrój, ale na szczęście nie przesadzono z przebodźcowaniem, co często jest udręką w nowoczesnych grach. Dużo fajnych detali oraz smaczków i zazwyczaj naprawdę świetnie rozegrane światło; były momenty, że czułem ten fajny dreszcz, jak w Alanie Wake’u. Mam natomiast kilka poważnych uwag odnośnie postaci. Po pierwsze liczyłem skrycie na to, że zatrudnienie i użycie wizerunków dwójki znanych aktorów sprawi, że modele oraz animacje twarzy podczas rozmów i scen fabularnych będą na najwyższym poziomie. No i tragicznie nie jest, ale też daleko tu do ukazania pełnej ekspresji, a czasami nawet zwyczajnie sypie się synchronizacja. Nie zachwycają też niektóre animacje, ruchy tej samej postaci potrafią być naturalne, by w kolejnej scenie razić sztywnością, czy znów brakiem synchronizacji. Oczywiście, poza samym modelowaniem facjat, to są rzeczy do poprawienia, ale póki co wygląda to zbyt często, jak wyjęte z gry o jeszcze mniejszym budżecie.

Jazzujący w ciemności

Za to absolutnie świetnie wypada udźwiękowienie i to pod każdym możliwym względem. Muzyka jest rewelacyjna, a podlane mocno sosem noir utwory Jasona Köhnena wskoczyły właśnie na kilka moich playlist. Żeby nie było, mroczne ambientowe maziaje, za które odpowiada Árni Bergur Zoëga też robią potężną robotę, budując przez cały czas odpowiednio niepokojący nastrój. Poza tym odgłosy środowiskowe są zazwyczaj znikome, gra jest bardzo wyciszona oraz stonowana i taka właśnie być powinna. Jeśli już słyszymy coś, co nie jest tylko tłem, czy skrzypieniem desek pod stopami, to można niemal mieć pewność, że zaraz to do nas przyjdzie… I rozmowy, rozmowy są również świetne, łapiemy się na tym, że bardzo szybko podświadomie zaczynamy analizować ton głosu enpeców, by wykryć, czy ich intencje są naprawdę szczerze, czy nas okłamują, bawią się nami, czy po prostu taką mają manierę.

GramTV przedstawia:

Jazzujący w ciemności, Alone in The Dark (2024) - recenzja. Nie tak całkiem samotnie przeciw ciemności

I gdyby tylko optymalizacja stała na lepszym poziomie, byłoby naprawdę bardzo zadowalająco. A z tym bywa różnie. Gra była grywalna w FullHD zarówno na Stacjonarce z Radeonem RX 5700, jak i lapku z GTX 1660Ti. Na poziomie Fantastycznym na obydwu kompach miałem zazwyczaj przynajmniej 60 fps. Najwyższy poziom detali, czyli Filmowy powodował już na lapku spadki do okolic 30-40 fps, zaś na kompie stacjonarnym zejście z około 90-100 do 60 fps. Całkiem nieźle, prawda, jak na niezbyt już nowe maszynki? Sęk w tym, że na obydwu kompacth w totalnie losowych momentach i zbyt często zdarzały się srogie przycinki (tak, w czasie walki też), część tekstur potrafiła dograć się dopiero po około minucie, a dwie scenki fabularne jedynie usłyszałem, bo nie wczytały się w ogóle (sic!) animacje. Co ciekawe, poza tymi babolami i wymienionymi wcześniej problemami nie trafiłem na inne, rzucające się w oczy błędy. Oby patche to ogarnęły, bo wstyd trochę.

Nowe Alone in the Dark jest tak nastrojową i sycącą fabularnie grą, że aż mi smutno, iż nie dopracowano jej w takim stopniu, w jakim na to zasługuje. To zdecydowanie jedna z najlepszych w historii interaktywnych opowieści w świecie Mitów, jakie powstały. Jeśli gracie głównie dla fabuły, to odpalajcie najniższy poziom trudności, żeby się nie stresować i chłońcie jak gąbeczki prawdę, która jest zapisana w gwiazdach. Jako survival horror gra sprawdzić może się tylko na najwyższym poziomie trudności, ale tutaj mogą dać się we znaki techniczne niedoskonałości, z chaotycznie rozchwianym sterowaniem na czele. Jeśli przyszliście tu po opowieść, dodajcie do oceny jedno oczko. Jeśli dla adrenaliny, jedno odejmijcie. Jeśli po obydwie z tych rzeczy - ocenę macie ponϊaϊaϊażej.

7,0
Mimo potknięcia na progu, całkiem udany powrót do Derceto
gram poleca
Plusy
  • Świetnie napisana i intrygująca opowieść
  • Kolejna niezwykle nastrojowa cegiełka do wielkiej katedry Mitów
  • Możliwość poznania historii z dwóch różnych perspektyw
  • Całkiem niezłe zagadki (choć wolałbym trudniejsze)
  • Design i klimat każdego z obszarów
  • Równie nastrojowa, rewelacyjna muzyka i udźwiękowienie
Minusy
  • Nieprecyzyjne sterowanie i dziwne hitboksy
  • Nieprzystające do reszty animacje twarzy i ruchu
  • Problemy z wydajnością i płynnością
Komentarze
3
tommm
Gramowicz
22/03/2024 10:48

Przyjemna recenzja. Mała uwaga: słowo "odnośnie" nie występuje w języku polskim bez przyimka "do".

MisioKGB napisał:

Super, dzięki Myszasty za reckę, czekałem na udany powrót do korzeni i się doczekałem. Pogram na pewno.

Dzięki i polecam się na przyszłość. ;)

Pewnie wystarczy poczekać na jakieś patche, bo historia serio warta poznania. Zwłaszcza, jeśli Ktulki lubisz. :)

MisioKGB
Gramowicz
19/03/2024 21:20

Super, dzięki Myszasty za reckę, czekałem na udany powrót do korzeni i się doczekałem. Pogram na pewno.




Trwa Wczytywanie