Recenzja filmu Mank. Gorzkie rozliczenie się z Fabryką Snów

Radosław Krajewski
2020/12/03 08:00
0
0

Najnowszy film Davida Finchera to najważniejsza produkcja Netflixa, która ma powalczyć o nagrody. Oceniamy, czy film ma jakiekolwiek szanse.

Ciekawy przypadek Hermana Mankiewicza

Sześć długich lat musieliśmy czekać na najnowszy film Davida Finchera. Reżyser Siedem i Podziemnego kręgu w ostatnich latach zajęty był serialami dla Netflixa, Mindhunterem, a jeszcze wcześniej House of Cards. Jednak po doskonałej Zaginionej dziewczynie ciężko było nie czuć rozczarowania, że taki reżyser nie pracuje nad nowym filmem. Ekspert od kryminałów tym razem spróbował czegoś innego i wziął się za biograficzną opowieść o Złotej Erze Hollywood. Zapomnijcie o atrakcyjności The Social Network i hipnotyzującej historii rodem z Dziewczyny z tatuażem. Mank to nieprzystępny i skomplikowany film, który widza niezafascynowanego tamtym okresem w historii amerykańskiej kinematografii może zanudzić.

Ciekawy przypadek Hermana Mankiewicza, Recenzja filmu Mank. Gorzkie rozliczenie się z Fabryką Snów

Choć nie brzmi to zachęcająco, to warto z Mankiem zmierzyć się samodzielnie. Nie jest to nowa Roma, która wymaga od widza dużych pokładów wrażliwości i dostrzeżenia niuansów. Film początkowo gna na złamanie karku, przedstawiając wydarzenia w teraźniejszości, żeby po chwili przeskoczyć do przeszłości, zapoznając nas z różnymi postaciami, które nie będą odgrywać wielkich ról w tym przedstawieniu. W samym środku tego wszystkiego jest główny bohater, czyli Herman Mankiewicz, który ma dwa miesiące na napisanie najważniejszego scenariusza w swoim życiu, do przełomowego filmu, który wkrótce zrewolucjonizuje cały przemysł filmowy. Co więc może pójść nie tak?

Każdy, kto choć trochę zainteresował się powstawaniem Obywatela Kane’a wie, że dużo. Mankiewicz w tamtym okresie swojego życia był znienawidzonym przez hollywoodzką socjetę, uzależnionym od alkoholu i hazardu, wypalonym zawodowo scenarzystą. Pomocną dłoń wyciągnął do niego zaledwie dwudziestoczteroletni Orson Welles, który rozpoczął spełniać swój amerykański sen w stolicy amerykańskiego kina. Jedynym warunkiem, na który zgodził się Mank, było nieumieszczanie jego nazwiska wśród autorów skryptu. I wydawałoby się, że konflikt persona non grata wszystkich studiów w Hollywood ze złotym dzieckiem reżyserii to odpowiedni materiał na film, szczególnie w rękach tak utalentowanego twórcy jak David Fincher. Reżyser poszedł jednak inną drogą i nie do końca okazała się ona słuszna.

W konsekwencji cały konflikt zaprezentowany jest w jednej krótkiej scenie, której trudno nie traktować, jako obowiązkowego punktu do odhaczenia w historii o życiu Mankiewicza. Zresztą tak jak wskazuje tytuł filmu, Mank nie jest opowieścią o powstaniu Obywatela Kane’a, ale biografią fascynującego człowieka, będącego Dr Housem scenopisarstwa. Ciężko scenarzysty nie polubić, pomimo jego trudnego usposobienia i dobitnej szczerości. Łatwo wybaczyć mu nawet alkoholowe ekscesy czy ryzykowne zakłady o wielkie pieniądze. Jednak gdy z powodzeniem rozprawia się z grubymi rybami ze studia, jednocześnie stawiając całą swoją karierę na włosku, nie pozostaje nam nic innego, jak mu przyklasnąć.

GramTV przedstawia:

Mankiewicz mógłby być postacią nie do zniesienia, gdyby nie świetna rola Gary’ego Oldmana. Brytyjski aktor po wielu nieudanych filmach z ostatnich lat, wciąż pokazuje, że ma ogromny talent aktorski. Już w Czasie mroku sprzed trzech lat dał o sobie znać i tym razem jest równie dobry w roli Mankiewicza, co w kreacji Winstona Churchilla. Szczególnie że to rola bez wielkich fajerwerków i najczęściej stonowana, ale i odpowiednio zniuansowana.

Oscarowa oprawa przy przeciętnym scenariuszu

Pochwał za to nie mogę skierować w stronę scenariusza. Film można podzielić na dwie części, gdzie pierwsza rozgrywa się przed nakręceniem Obywatela Kane’a i opowiada o niełatwym procesie pisania scenariusza do filmu. Drugi przedstawia życie Mankiewicza od samego początku Złotej Ery Hollywood przez niemal dekadę. Sceny retrospekcji szybko zaczynają dyktować tempo całego filmu, wybijając się na pierwszy plan. Niestety nie są one tak ciekawe, jak wątek w „teraźniejszości”. Fincher dotyka wielu tematów, od chciwości prezesów największych wytwórni, przez politykę, po niesprawiedliwe traktowanie członków ekipy filmowej, ale reżyser niespecjalnie się w nie zagłębia, pozostawiając spore uczucie niedosytu. Sporo tu pogłębiania stereotypów i powierzchownie potraktowanych problemów, które mają za zadanie jedynie doprowadzić Mankiewicza do wymyślenia metaforycznej opowieści, którą Welles wykorzystał później do nakręcenia swojego życiowego dzieła.

Oscarowa oprawa przy przeciętnym scenariuszu, Recenzja filmu Mank. Gorzkie rozliczenie się z Fabryką Snów

Na szczęście Mank sporo nadrabia warstwą techniczną oraz aktorstwem. Już pierwsze sceny udowadniają, że mamy do czynienia z niezwykle przemyślanym, dopieszczonym i unikatowym dziełem. To nie tylko odwołanie się do filmów z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, ale spójna artystyczna wizja, mająca pokazać atrakcyjność tworzenia filmów w tradycyjnym stylu z początku kina. Szczególnie wrażenie robi analogowe udźwiękowienie, które jest niesamowicie czyste, ale jednocześnie stylizowane na kino sprzed osiemdziesięciu lat. Aż szkoda, że nie dane nam obejrzeć tego filmu w kinie, tym bardziej w miejscu z odpowiednim nagłośnieniem.

Zdążyłem pochwalić już Gary’ego Oldmana, ale niemal każdy aktor występujący w filmie daje popis swoich możliwości. Amanda Seyfried jako Marion Davies jest uosobieniem wszystkich wielkoformatowych gwiazd kina tamtego okresu, zaś Arliss Howard, grający jednego z szefów wytwórni MGM jest genialnym, choć lekko przerysowanym złoczyńcą. Szkoda jedynie niewykorzystanego Charlesa Dance’a oraz Lily Collins, którzy nie mają okazji odpowiednio się zaprezentować.

Mank oczarowuje przede wszystkim oprawą wizualną oraz dźwiękową. Forma, jaką przygotował David Fincher to coś, nad czym można się rozpływać i aż żal, że kina pozostają zamknięte, bo doświadczenie takiego filmu na dużym ekranie musi robić świetne wrażenie. Niestety w parze nie idzie scenariusz, który przedstawia tę mniej ciekawą historię. Reżyser wyraźnie nie chciał wchodzić w swoją ulubioną sferę, w której czuje się najmocniejszy i mimo to warto docenić odwagę Finchera, że spróbował czegoś nowego, ale jednocześnie obnażył wszelkie wady swojego reżyserskiego. Raczej jeden z gorszych filmów Finchera.

7,0
Mank miał wejść do kanonu kina niczym Obywatel Kane, ale będzie musiał zadowolić się tylnymi rzędami.
Plusy
  • Świetna rola Gary’ego Oldmana
  • Perfekcyjna oprawa wizualna i dźwiękowa
  • Role drugoplanowe, szczególnie Arlissa Howarda
  • Przedstawia historię powstania jednego z najważniejszych filmów w dziejach
Minusy
  • Nierówny scenariusz
  • Ważne problemy przedstawione w błahy sposób
  • Zmarnowany potencjał Charlesa Dance’a
  • Przedstawienie konfliktu Mankiewicza z Wellesem
  • Praktycznie całe zakończenie
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!