Recenzja Beat Saber - gdyby tak Duel of the Fates zastąpić dubstepem - konkurs #ZostańwDomu

Łukasz “Lukop” Kopciński
2020/04/22 20:45
1
0

Istnieje gra, która oddaje uczucie władania mieczem świetlnym lepiej, niż jakakolwiek inna.

Do tego może poszczycić się oprawą dźwiękową na najwyższym poziomie, a świetną immersję zapewnia jej wykorzystanie technologii VR. Nie, nie jest to produkt na licencji Star Wars, z piękną muzyką Johna Williamsa w tle. Nie są to nawet oficjalne egranizacje, ekskluzywnie wykorzystujące konkretne gogle wirtualnej rzeczywistości, jak Battlefront VR czy Vader Immortal. To produkcja rytmiczna małego czeskiego studia.

Recenzja Beat Saber - gdyby tak Duel of the Fates zastąpić dubstepem - konkurs #ZostańwDomu

Nie jestem pewien czy Beat Saber można uznać za swoisty “system seller” okularów VR, a jeśli nie do końca, to z pewnością ma bardzo blisko do takiego tytułu. Planując zakup sprzętu za tysiąc złotych i w górę, przeciętny zjadacz chleba chciałby mieć pewność, że nie będzie zmuszony po krótkim czasie odłożyć zabawki w kąt. Na VR długa żywotność nie jest standardem. Zazwyczaj dostajemy przeżycia na parę godzin, bez bogatych kampanii. W przypadku tej gry rytmicznej można być spokojnym o wielogodzinną rozrywkę.

Beat Saber polega na prostym koncepcie, adaptującym do VR kojarzoną z gier rytmicznych ścieżkę nut. W tej roli występują sunące w stronę gracza kostki w dwóch kolorach. Napływające do nas sześciany kosimy zręcznymi ruchami rąk wyposażonych w kontrolery. Na figurach uwzględnione są za pomocą strzałek kierunki, z których należy wykonać zamach - góra, dół, lewa, prawa, ukos. W tle liczone są zaś punkty, pojawiające się w miejscu przecięcia, niczym ilość życia odebrana atakiem w h’n’s’. Ponadto niekiedy widzimy przeszkody w postaci min oraz ścian. Tych pierwszych nie można tknąć mieczem, drugich należy unikać całą sylwetką. W dowolnej grze mamy możliwość ustawienia dodatkowych modyfikatorów, ułatwiających lub utrudniających rozgrywkę. Do przyjaznych należą: spowolnienie nut, pomyłki bez konsekwencji, brak przeszkód. Uprzykrzyć życie mogą z kolei: przyspieszenie utworu, limit pomyłek, niemożność popełnienia błędu, znikające oznaczenia kierunków, całkowite zanikanie nut.

Poza zagraniem wybranego kawałka na jednym z pięciu poziomów trudności, możemy utworzyć playlistę ulubionych, a w przypadku spotkania ze znajomymi odpalić tryb imprezowy. Charakteryzuje się on wewnętrzną tablicą wyników dla członków grupy. Istnieje też możliwość spróbowania sił w wymagającym trybie 90 stopni. Rozgrywka nabiera wtedy dodatkowej intensywności, stawiając zawodnika naprzeciw… trzech ścieżek nut naraz, pod prostym kątem widzenia, jak wskazuje nazwa. Był to moduł, który najbardziej dał mi w kość, jeśli chodzi o możliwy dyskomfort przebywania w wirtualnej rzeczywistości. Dotychczas nie napotkałem tego problemu, nawet przy dłuższej sesji. Konieczność ciągłego kręcenia głową w lewo i prawo w VR dała mi się jednak mocniej we znaki. Ostatni istotny element wart wzmianki stanowi kampania. 60 poziomów z ustalonymi wariacjami w postaci wspomnianych wcześniej modyfikatorów, popełnienia/uniknięcia określonej liczby błędów, czy nakazów pokonania rękami określonej odległości.

Największego zagrożenia można było upatrywać w ilości opublikowanych utworów. O ile pecetowcy szybko stworzyli społeczność moderską wokół BS-a, tak użytkowników PSVR skazano na poruszanie się w obrębie oficjalnej ścieżki dźwiękowej. Ta na szczęście jest sukcesywnie rozbudowywana, ale odnośnie tego mam dobrą i złą wiadomość. Zacznę od marchewki, by potem przyfanzolić kijem. Na starcie dostajemy solidną liczbę 32 kawałków elektronicznej muzyki w ramach kopii gry, wycenionej na nieco ponad 100 złotych. Podstawowy kontent starczy na sporo sesji, natomiast trzeba się liczyć z faktem, iż nie uświadczymy tu najpopularniejszych przebojów. Ani tych z niższych miejsc radiowych notowań. Szczerze mówiąc, obecnych domyślnie w grze prawdopodobnie nigdy wcześniej nie słyszeliście.

W przeciwieństwie do najpopularniejszych gier muzycznych ostatnich lat, Beat Saber startując jako skromny projekt wczesnego dostępu, opierał się na dźwiękach opracowanych przez twórców. Pozytywną stroną takiego rozwiązania była oczywiście możliwość mapowania nut prosto pod gameplay, z zamysłem, że ktoś w tym rytmie będzie szlachtował mieczem kolorowe kostki. Raczej mało który muzyk, podczas procesu twórczego, ma na uwadze opcję użycia jego efektu pracy do szatkowania wirtualnych bryłek. Dylemat dostosowywania planszy pod istniejące brzmienia został zatem zręcznie minięty, a - co istotniejsze - przy okazji studio nie musiało zaciągać pożyczki na topowe licencje.

Z czasem postarano się o udostępnienie także rozpoznawalnych kawałków. Bibliotekę utworów można teraz uatrakcyjnić, acz wiążę się to z kolejnymi wydatkami. Pełna lista pęcznieje ponad dwukrotnie w porównaniu do wstępnej zawartości, a całkowity koszt zabawy rośnie jeszcze wyraźniej. Uwzględniając zawartość dodatkową, należy liczyć się z kwotą wynoszącą powyżej 400 zł. Do zagrania mamy wtedy 73 melodie. Koszt sztuki to 7-8 złotych, w zestawach wychodzi nieco taniej. Dodawane materiały pochodzą od konkretnego zespołu czy studia. Póki co nawiązano współpracę z Imagine Dragons, Panic! at the Disco, Timbaland oraz dwukrotnie z Monstercat.

GramTV przedstawia:

Na pewno łatwiej było przełknąć taką politykę, bawiąc się grą od jej ukazania. Mniej boli wydawanie 30-40 złotych co kilka miesięcy, niż obecnie całkowity wydatek. Zmierzam do tego, że z upływem czasu Beat Saber może być jedną z tych gier, która wraz z dodatkami będzie wyceniona na tyle, ile sprzęt do jej odbioru. Przypadek znany między innymi z niektórych symulatorów czy Simów. Jednakże mając w pamięci, co stało się z inną formą dystrybucji dodatkowej muzyki - usługą subskrypcji w Guitar Hero Live, zapewne lepiej przełknąć kilka złotych za piosenkę i mieć ją na stałe. Dla niewtajemniczonych - sieciowa usługa GH Live zakończyła działalność po trzech latach od premiery, zostawiając graczy z podstawową listą 42 utworów, a pozbawiając… dziesięciokrotności tej liczby. Warto dodać, że nawet z tej bogatej o kilkaset kawałków więcej biblioteki dało się korzystać bez dopłaty, ale z pewnymi ograniczeniami. Z tej perspektywy przyjęty przez czeskie studio model wydaje się być w porządku.

Odpowiadając na własne rozważania z początku tekstu, dla mnie Beat Saber był jedną z głównych zachęt do zaopatrzenia się w PSVR i jak najbardziej spełnił oczekiwania. Stał się najczęściej włączanym tytułem VR, do którego chętnie wracam. Zachęca do tego ciągłe wsparcie ze strony skromnego przecież zespołu, wciąż pracującego nad darmową i płatną zawartością. Ponadto świetnie wypełnia niszę, gdy imprezowe gry muzyczne są raczej w odwrocie. Dla miłośników elektronicznych brzmień jest to pozycja obowiązkowa.


Powyższy tekst jest jednym z kilku nagrodzonych w naszym konkursie #ZostańwDomu z gram.pl i napisz recenzję!

9,0
#ZostańwDomu, dbając przy tym o sylwetkę i dobrze się bawiąc!
Plusy
  • Czysta frajda płynąca z siekania brył mieczem świetlnym
  • Podstawowe utwory dają radę...
  • ...a co jakiś czas pojawiają się kolejne darmówki
  • Wysoka precyzja odczytywania ruchów
  • Mnogość modyfikatorów
  • 5 nieźle wyważonych poziomów trudności
  • Świetne narzędzie do treningów - fizycznego oraz koncentracji
Minusy
  • Dodatkowo płatne DLC z muzyką na licencji
  • Brak wsparcia dla modów na PSVR
Komentarze
1
Wertons
Gramowicz
28/05/2021 08:14

Ja właśnie kupiłem beat saber myśląc, że będzie dużo fajnych piosenek. trochę się zawiodłem, ale i tak myślę, że było warto