Lasy mają oczy – recenzja filmu W lesie dziś nie zaśnie nikt

Joanna Kułakowska i Łukasz M. Wiśniewski
2020/03/21 23:03
3
0

Rozbrajający samoświadomy kicz, humorystyczny absurd, ale w żadnym wypadku nie paździerz. Polscy twórcy zrobili całkiem niezły slasher – szok i niedowierzanie!

Film W lesie dziś nie zaśnie nikt miał wystartować w piątek, 13 marca, ale z racji koronowirusowych hołubców kinowe pląsy z fantastycznymi potworami musiały zostać odwołane. Jako że następny piątek, trzynastego czeka nas dopiero w listopadzie, filmowcy postanowili podzielić się dziełem już teraz – za pośrednictwem platformy Netflix.

Lasy mają oczy – recenzja filmu W lesie dziś nie zaśnie nikt

Polska kinematografia nie może się pochwalić dużą liczbą horrorów. Generalnie kino gatunkowe to nie jest to, w czym większość naszych rodzimych twórców czuje się dobrze albo chociaż z czego potrafi jakoś sensownie wybrnąć. Od lat 70. XX w. powstało u nas zaledwie kilkanaście obrazów, które można by określić mianem horroru, opowieści grozy lub choćby utworu z pogranicza (chyba że za takowe uznamy surrealistyczne, magiczne motywy z filmów Jana Jakuba Kolskiego). Jeśli zaś chodzi o rozrywkowy miks konwencji grozy i komedii, to do tej pory mogliśmy się poszczycić praktycznie tylko udaną Kołysanką Juliusza Machulskiego i specyficznymi Córkami dancingu Agnieszki Smoczyńskiej... A teraz Bartosz M. Kowalski we współpracy ze współscenarzystami Mirellą Zaradkiewicz i Janem Kwiecińskim zaoferował nam zrobiony bez zadęcia, całkiem sympatyczny komediowy slasher ze średniej półki, w którym jest zaledwie kilka mankamentów. Może to zabrzmi okrutnie, ale jak na polski rynek to sukces, bo W lesie dziś nie zaśnie nikt bynajmniej nie odbiega jakością od wielu popularnych krwawych jatek z Zachodu i sporo elementów szczerze rozbawi odbiorców i odbiorczynie.

Fabuła filmu Bartosza M. Kowalskiego jest bardzo prosta i ewidentnie stanowi perskie oko do origin story Jasona z serii Piątek, trzynastego, zapoczątkowanej przez Seana S. Cunninghama (nie mówiąc już o pierwowzorze autorstwa Mario BavyKrwawy obóz Bay) – mamy tu młodzieżowy obóz, las, a nawet jezioro. Nie trzeba też być znawcą, by odczuć wpływ produkcji Wzgórza mają oczy, czy to w reżyserii Wesa Cravena, czy twórcy remake’u Alexandre’a Aja, jeśli chodzi o typ niebezpieczeństwa czyhającego na zagubionych w – wydawałoby się – normalnym miejscu nieszczęśników. Naturalnie czasy są inne, tak więc obóz przeznaczony jest dla nastolatków z problemami. Jakież to problemy? Oczywiście, bo jakżeby inaczej, te, które obecnie są bardzo medialne, a więc lądujące w worku „uzależnienie od najnowszych technologii” – internetu, mediów społecznościowych, gier komputerowych i smartfonów. Warto zaznaczyć, że ukazano tu niejednoznaczność tematu i zadbano o efekt krzywego zwierciadła, oto bowiem jeden z uczestników ochoczo robi sobie odpoczynek od Instagrama i dołujących go treści, a drugi zostaje przymusowo odcięty od netu, choć właśnie dzięki niemu odnosi realne sukcesy, które dają mu choć odrobinę pewności siebie i szanse na pieniądze, o których nie śniło się jego rodzicom...

Zawiązanie akcji W lesie dziś nie zaśnie nikt budzi nerwowe drgawki lub histeryczny rechot, gdyż przywodzi na myśl po trosze stare australijskie seriale dla młodzieży, po trosze zaś nasze rodzime drętwe opowiastki z fatalną grą aktorską. Względnie szybko jednak przekonujemy się, że owo kiczowate kuriozum było zamierzone, dając komediową kalkę ku uciesze starych wyjadaczy (a gdy się przez chwilę zastanowić, ciężko nie dojść do wniosku, że właściwie większość amerykańskich horrorów z młodzieżą w roli głównej zwykle ma idiotyczne wprowadzenie). Geneza historii również nie pokazuje wygórowanych ambicji Kowalskiego, Zaradkiewicz i Kwiecińskiego – powiedzmy sobie szczerze, to naprawdę nie miało być mądre, miało za to stanowić pretekst do prostej opowieści o tym, że nie warto sądzić innych po pozorach, i ukontentować bezpretensjonalnymi scenami gore. Tak czy owak, ekipa wytypowana na plan pierwszy – czyli Zosia (Julia Wieniawa), Aniela (Wiktoria Gąsiewska), Bartek (Stanisław Cywka), Daniel (Sebastian Dela), Julek (Michał Lupa) oraz ich opiekunka Iza (Gabriela Muskała) – rusza w las... A tam licho (i to obleśne) nie śpi i wskutek pewnych absurdalnych okoliczności postanowiło sobie po owym lesie pohasać. Wszystko to źle skończy się dla naszych milusińskich, bo jak to w slasherach bywa, zaczną ginąć w całkiem malowniczych okolicznościach, i to nie tylko przyrody.

W lesie dziś nie zaśnie nikt to horror samoświadomy, nie tylko slasher, ale dekonstrukcja i pastisz slashera. Bartosz M. Kowalski komunikuje się z widzami za pomocą elementów, z którymi mieliśmy do czynienia na przykład w Domu w głębi lasu w reżyserii Drew Goddarda czy serialu Krzyk. Dostajemy chociażby wykład, jakie są grzechy bohaterów i bohaterek horrorów, albo zabawę archetypami, które z jednej strony odwołują się do klasyki gatunku, spełniając założenia, a z drugiej zostają zmodyfikowane, stając się wieloznaczne, nabierając głębi, łącząc się i niejako „przepływając” przez siebie nawzajem. Kwestia klasycznych dla slashera postaci to rzecz bardzo udana ze względu na swą przewrotność – archetyp „dziewicy” nie musi przecież wykluczać „sportowca”, „ladacznica” nie musi być rzeczywiście zdzirą i wredną suką, a final girl może być z natury odpowiednia, by odbyć drogę wojownika/wojowniczki. Na brawa zasługuje także niestereotypowa gra postacią nerda i odrobinka dydaktyki w kwestii zgonów.

GramTV przedstawia:

Oprócz wspomnianych składników do zalet recenzowanego obrazu należy głęboki, aczkolwiek bynajmniej nie oczywisty ukłon w kierunku całej rzeszy filmów o dziwacznych indywiduach z prowincji, które są niechętne zmianom, jakie niesie nowoczesny świat, co oczywiście skrupia się na przyjezdnych dzieciakach z miasta. Mamy tu specyficzny klimat dwóch odmiennych światów – gdy dochodzi do ich zderzenia, okazuje się, że potworami są nie tylko ewidentne fantastyczne bestie. Kwestia, kto i dlaczego jest odmieńcem i co można z nim zrobić, gdy nadarzy się okazja, zależy od „punktu siedzenia”. Społeczne i obyczajowe wycieczki, jakie zawiera W lesie dziś nie zaśnie nikt, są bardzo swojskie i odwołują się do spraw, które śmieszą i straszą ze stron gazet i tygodników opinii. Okrzyk Tubylcy, Polska B! – to załatwia wszystko. By daleko nie szukać, jedna z postaci wygeneruje również soczysty zlepek cytatów z wypowiedzi hierarchów kościelnych odnośnie do obrony pedofilów w sutannach i nagonki na osoby LGBT, a inna opowie o tym, z czym lokalesi rodem z Polski B zgłaszają się na policję.


Łukasz M. Wiśniewski:

Powyższe elementy są w sumie największym atutem tego filmu. Ten rodzaj samoświadomości twórców, którzy nie starają się stworzyć nowej jakości, pilnują jedynie, by jakość nie odbiegała od (niewyśrubowanego) standardu. Ujęcia odwołują się do klasyki gatunku, a postacie są sklejone z archetypów. To, co wyraźnie wyróżnia obraz Bartosza M. Kowalskiego, to właśnie swobodna obróbka tych archetypów. Stare i dobrze znane miesza się w tym filmie ze współczesnością i elementami polskiej specyfiki (tata uznający, że fajni chłopcy odwiedzający jego syna musza być z ONR, żadni geje, ich czułości to czysto samcze rytuały). Dostajemy spore piguły Polski w zbyt dużych dawkach, przejaskrawienie jest w sumie częścią DNA gatunku. Dzięki takiemu podejściu archetypy slashera przestają być do końca czytelne i oczywiste, nawet jeśli działają (pod względem umieralności) ciut podobnie. Bez znajomości gatunku film może być odebrany jako zwykłe, cienkawe ogladadło, ale jeśli wiemy o slasherach tyle co scenarzyści i reżyser, dostajemy całe pakiety wartości dodanej. To dialog z gatunkiem. To dialog z jego fanami. Czasem szarpany, czasem błyskotliwy.


Młodzi aktorzy dają radę, widać, że reżyser uciekający z polskiej szkoły umie w camp, nie wpadając w polski paździerz i wie, jak nimi kierować. Kilka scen między młodymi jest niesamowicie autentycznych, poruszających. Nagle okazuje się, że prawdą jest, iż aktor gra tak dobrze, jak dobrze reżyser nim kieruje. Starsi koledzy mają zwykle bezlitośnie wymierzone krótkie wejścia, które wykorzystują jak najlepiej potrafią. Rysio z Klanu jest tak niefajny, jak się tylko da, nie namówi was do mycia rączek, Grucha jest zaskakującym listonoszem, Wojciech Mecwaldowski zaś… jego monolog to cringe w postaci doskonałej, trudno się powstrzymać od odruchów wymiotnych. No i Olaf Lubaszenko (no przecież wiemy z Killera, że filmów akcji bez niego nie powinno się kręcić...). Dialog policjanta z prostytutką może stać się memem.


Strona techniczna obrazu Bartosza M. Kowalskiego nie jest już niestety dobra. Owszem, charakteryzacja głównych adwersarzy prezentuje się całkiem nieźle (choć mocno kojarzy się z latami 80.), ale CGI efektów specjalnych wygląda kiepsko (choć gwoli uczciwości wspomnieć trzeba, że platforma Netflix zmuszona była zdjąć 25 procent jakości z racji obciążenia serwerów). Z efektami praktycznymi jest lepiej, ale nie rzucają na kolana. Widać także istotną lukę w scenariuszu, jeśli chodzi o samą akcję (czyżby sceny wypadły w montażu?). Za to gra aktorska – poza wspomnianym początkiem – naprawdę satysfakcjonuje. Wreszcie oglądamy sceny, w których mimika i gesty postaci przekazują mnóstwo informacji, a dialogi nie są drewniane. Bardzo dobrze wypadli Wiktoria Gąsiewska, Julia Wieniawa i początkowo niebudzący ciepłych odczuć Michał Lupa. Prócz młodych aktorów porządną rozrywkę zapewniają nam Olaf Lubaszenko, Piotr Cywrus i Mirosław Zbrojewicz.

Podsumowując: Mimo mankamentów warto rzucić okiem.


Ten film jest dla Ciebie, jeśli:

  • pożerasz slashery w grach i filmach w liczbie niezalecanej przez dietetyków;
  • całe Twoje życie upłynęło na oczekiwaniu na horror w polskich realiach;
  • Manhunt czy Layers of Fear to może dla Ciebie przesada, ale bać się lubisz.
6,3
W lesie dziś nie zaśnie nikt jako slasher sam w sobie nie jest ani filmem świetnym, ani zupełnie fatalnym, po prostu średnim, ale znakomitą wartość dodaną stanowią dekonstrukcja gatunku i smaczki obyczajowe.
Plusy
  • Humor, ironia dotycząca polskich realiów
  • Gra archetypami postaci, dekonstrukcja slashera i odwołania do kanonu
  • Kilka pomysłowych krwawych scen
  • Porządna gra aktorska
Minusy
  • Niezbyt przekonujące efekty specjalne
  • Luki logiczne
Komentarze
3
Khalid
Gramowicz
22/03/2020 19:03

Ten film to tandeta i dno kompletne.

MisioKGB
Gramowicz
22/03/2020 13:48

Obejrzałem wczoraj. Nawet zjadliwe kino, drugi polski slasher zaraz po tym z 2005r którego nazwy nie mogę sobie teraz przypomnieć. Zabawne było rozkładanie gatunku na części pierwszego przez jednego z bohaterów, mógłbym nawet powiedzieć, że delikatne łamanie czwartej ściany, choć nikt wprost do ekranu niczego nie mówił. Fabuła, o ile można o jakiejkolwiek w slasherze mówić, była niestety o wiele mniej ciekawa niż ta znana z licznych amerykańskich produkcji mówiących o tragikomicznej śmierci kolejnej grupy nastolatków z rąk psychopaty. Czasem się śmiałem, a czasem krzywiłem widząc mniej lub bardziej zmyślne chwyty reżysera. Generalnie 5/10 gdzie taki remake Piątku 13go z 2009 roku oceniłbym na 7 :)

Stemar91
Gramowicz
22/03/2020 10:26

Takie łagodniejsze "Wzgórza mają oczy" podlasie edyszyn :D 




Trwa Wczytywanie