15 gier na 15-lecie - Myszasty

Michał Myszasty Nowicki
2020/03/02 21:00
7
0

15 lat gramu, to 15 lat premier tysięcy gier. Wybraliśmy te dla nas najważniejsze.

Dzisiejszym tekstem rozpoczynamy świętowanie naszego 15-lecia. Tak, tak, to już całe piętnaście lat, od kiedy pojawiły się w sieci pierwsze newsy i artykuły na stronie sygnowanej logo gram.pl. Przez ten czas między innymi zrecenzowaliśmy dla Was grubo ponad 2000 różnych tytułów na wszelkich dostępnych platformach! Przypominanie wszystkich byłoby szalonym zadaniem, dlatego zdecydowaliśmy, że każdy z nas wybierze po jednej, najważniejszej dla niego grze w każdym roku, począwszy od 2005.

Jak się okazało, nie jest to prosty wybór, bo były lata, kiedy debiutowało tak wiele dobrych gier, że sama robocza lista dla danego roku miała po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt pozycji. Stąd zapewne nie raz zdziwicie się podjętym wyborem. Zdecydowałem się bowiem uhonorować przede wszystkim te tytuły, z którymi po pierwsze spędziłem najwięcej czasu (często po kilkaset godzin, a nawet więcej), czy też w inny sposób znalazły specjalne miejsce w moim życiu jako gracza. Niektórym daleko było do doskonałości, inne nie zostały najwyżej ocenione, wszystkie jednak stały się integralna częścią mojego życia. W jakiś sposób nie ukształtowały.

No to zaczynamy!

2005 – Civilization IV

Nie ma chyba gry z tej serii, przy której spędziłbym tyle czasu. Zapewne w ogóle niewiele jest gier, w które kiedykolwiek grałem dłużej – może z wyjątkiem Heroes III i World of Tanks. Od premiery w 2005 roku, przez następne dwa lata zarywałem kolejne noce, by na największych mapach w trybie maratonu podbijać kontynenty i inne państwa. Do tego doszły dwa rozbudowujące mechanikę rozgrywki dodatki i cała masa modów, dzięki którym ta i tak całkiem skomplikowana produkcja, zyskiwała jeszcze więcej. A do tego tryb hot-seat i weekendowe sesje ze znajomymi, oczy na zapałki, hektolitry kawy i “mleka”. To było coś!

2006 – Heroes of Might & Magic V

Gra, która na początku była przez wielu fanów serii odsądzana od czci i wiary. Bo nie ma klimatu, bo po co to 3D, bo miasta nie takie, bo jednostki wymieszane… Po latach te głosy krytyki zdecydowanie przycichły, a sama gra została w pełni zaakceptowana przez wielu nawet hardkorowych fanów. I owszem, choć nigdy nie będzie miała tak kultowego statusu, jak “trójka”, czy “dwójka”, to jednak jest zdecydowanie ostatnią naprawdę dobrą grą z tej serii. I znów, wtedy na równi z Cywilizacją, skradła mi przynajmniej kilkaset godzin, choć cierpiała na jedną przypadłość – kiepsko działający generator losowych map. Coś, co stanowiło o największej sile trójeczki. Niemniej nie przebił jej w 2006 roku ani nudny Oblivion, ani drugi Neverwinter. A całkiem niezły Dark Messiah of M&M był świetnym uzupełnieniem.

2007 – S.T.A.L.K.E.R.: Cień Czarnobyla

To był całkiem gruby rok. BioShock, pierwszy Wiedźmin, Maska Zdrajcy… Jednak żadna z tych gier nie walnęła mnie tak obuchem między oczy, jak Stalker. Gra słabo zoptymalizowana, piekielnie zabugowana i na dodatek w momencie wydania (ani później) nie posiadająca bodaj nawet połowy zawartości obiecywanej przez twórców. Wystarczy zresztą obejrzeć powyższy trailer, by zobaczyć wiele elementów, które nie znalazły się w premierowym wydaniu. Niemniej była to jedna z najbardziej klimatycznych strzelanek, w jakie kiedykolwiek zagrałem. Po prostu wsiąkłem z miejsca w klimat Zony, a serię pokochałem równie mocno, co kultowego Fallouta. Do tego z czasem zaczęły pojawiać się kolejne, coraz bardziej rozbudowane modyfikacje społeczności, niekiedy całkowicie zmieniające wygląd gry. A ja kupiłem wtedy swojego pierwszego gnata ASG i zacząłem bawić się LARP-y post-apo. Tak oto ukraińska gra wniosła coś nowego do mojego życia.

2008 – Age of Conan: Hyborian Adventures

Ten tytuł będzie zapewne dla was zaskoczeniem. Bo przecież w tym samym roku pojawiły się takie gry jak Mass Effect, Fallout 3, Dead Space, czy GTA IV. Ale to właśnie MMO od Funcomu skradło mi najwięcej czasu. Nietypowy, zręcznościowy system walki sprawił, że w przeciwieństwie do wielu innych sieciowych epergów, właśnie w Conanie bawiłem się po prostu przednio. Owszem, bluzgałem na kiepską optymalizację, zrąbane oblężenia twierdz, czy permanentne gankowanie przy res-pointach. Ale gdy znalazłem fajny klan i opanowałem wreszcie grę moim niedźwiedzim szamanem, zabawa zaczęła się na dobre – zarywałem noce starając się utrzymać przy życiu naszą ekipę i uzupełniając zapasy w klanowym skarbcu. Znów setki godzin spędzonych w świetnej atmosferze, ze świetnymi ludźmi.

2009 – Borderlands

Porąbana i szalona strzelanka od Gearbox pokonała w tamtym roku takie tuzy jak Batman, Dragon Age, czy NFS: Shift. Dla wielu monotonna, mnie wciągnęła na tyle, że ukończyłem grę wszystkimi postaciami, bawiąc się z wszystkimi dodatkami i wciąż było mi mało. I ma tę charyzmę owa seria do dziś – zawsze czekam na zapowiedzi kolejnych gier i niemal od razu po premierze zanurzam się w tym pokręconym świecie. Strzelam, eksploruję i zbieram coraz to potężniejsze zabawki. Coś, co nudzi mnie w grach diablopodobnych, tutaj kręci aż do rozwalenia ostatniego bossa.

2010 – Battlefield: Bad Company 2

Jak dla mnie multiplayerowa grywalność nie do pobicia! Zresztą, cóż to był za rok! Metro 2033, niedocenione Alpha Protocol, Mafia II, Civilization V, kolejny Mass Effect, Stalker i BioShock. I przede wszystkim Fallout: New Vegas – dowód na to, że ogarnięte studio potrafi zrobić dobrego Fallouta na badziewnym silniku Bethesdy. Ale nawet ta gra nie przebiła Bad Company 2. Pewnie dlatego, że po szybkim zaliczeniu kampanii od razu wbiłem z doborową ekipą znajomych w multi, który wciągnął mnie na długie miesiące. Rewelacyjne mapy, do dziś nie do pobicia interakcja z otoczeniem, masa taktycznych zagrań i patentów, radość z wygranych i smutek po porażkach. Zajeździłem na tej grze dwie myszki w ciągu roku, a prywatne spotkania z kumplami zdominowane zostały na długi czas przez rozkminianie nowych zagrań i taktyk. Od tego czasu żadna gra akcji online nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Perfekcja i złote czasy DICE.

2011 – World of Tanks

Ta gra musiała się znaleźć w moim zestawieniu. W zasadzie mógłbym ją wrzucić w niemal każdym roku począwszy od 2011, bo z krótszymi i dłuższymi przerwami gram w nią do dziś. Tak, wiem, że War Thunder pod wieloma względami jest lepszy, miałem też mały romans z Armored Warfare, ale do tanków wracałem i wracam wciąż. Owszem nie podoba mi się wiele zmian wprowadzonych na przestrzeni lat przez Wargaming, niepokoją mnie informacje na temat tych, które znajdą się w grze w najbliższym czasie, ale… Chyba w żaden tytuł nie grałem tak długo. Myślę, że nawet Heroes III nie nabiło mi tylu godzin rozgrywki. Ta gra to już nie tylko grindowanie kolejnych drzewek, ale masa nowych znajomości, które trwają do dziś, najbardziej wyluzowany klan starych kumpli, czyli nasz kultowy BIGOS, tysiące (sic!) godzin spędzonych na team speaku i kilka epickich wspólnych imprez. Teraz nie mam już czasu na klanówki, czy wielogodzinne maratony, ale bez przynajmniej kilku bitewek z tygodniu czuję się źle. Tak. Możecie już dzwonić po lekarza.

2012 – Mass Effect 3

GramTV przedstawia:

Musiał przyjść czas na uhonorowanie tej serii. Dlaczego właśnie trójka? Z dwóch powodów. Po pierwsze, w innych latach były gry, które uważałem za ważniejsze dla mnie. Po drugie zaś, przed premierą ME3 postanowiłem przypomnieć sobie poprzednie części. To miał być wielki finał, podsumowanie wcześniejszych opowieści i zwieńczenie epickiej trylogii. To jednak z pierwszych gier, w przypadku których dotknął mnie przedpremierowy hype. Bo choć już wcześniej przestałem nazywać ME erpegami, uważając za rozbudowane fabularnie gry akcji, to sama historia, świat i postaci zapadały mi w pamięć. Chciałem poznać zakończenie. Które jednych rozczarowało, innych wkurzyło, ale na pewno nikogo nie pozostawiło obojętnym. I mimo ciągłego narzekania i marudzenia, po latach przyznaję, że to był jednak kawał dobrej roboty. Chyba ostatnie udane dokonanie ekipy BioWare.

2013 – Grand Theft Auto V

Tutaj nie będę oryginalny. Ale mimo takich premier, jak The Last of Us, nowy BioShock, X-COM, czy Metro, to właśnie gra Rockstara zdominowała 2013 rok. Jak zawsze kontrowersyjna, nie zawsze poprawna politycznie, ale pełna pomysłowych zadań, epickich akcji i po brzegi wypełniona opcjonalna zawartością wciągała nie na godziny, ale całe dni. Wprowadzenie aż trzech głównych bohaterów pozwalało nam, jeśli tylko znudziło nam się bieganie jednym z nich, za całkowitą zmianę perspektywy w ciągu kilku sekund. Co ciekawe niemal nie tknąłem w tej grze trybu multi, a mimo to spędziłem z nią przynajmniej kilkaset godzin. Bo czasem, tak po prostu, lubiłem pojeździć sobie po mieście zgodnie z przepisami, pooglądać z bliska zakątki, koło których wcześniej śmigałem jak szalony podczas misji, podziwiając masę detali i smaczków. Można wiele powiedzieć o Rockstarze, ale gry, to oni potrafią robić.

2014 – Divinity: Grzech Pierworodny

Z Larianami zawsze było mi po drodze. Od pierwszego Divine Divinity z 2002 roku pokochałem ich specyficzne poczucie humoru i ten zupełnie niewymuszony luz w tworzonych przez nich grach. Każda ich produkcja – nawet jeśli mniej udana –zawsze wywoływała u mnie efekt powiewu świeżego powietrza, czegoś, co kiedyś było w grach częstym zjawiskiem, a dziś zaczęło zanikać w wielkich produkcjach. Original Sin nie dość, że był tego pełen, to dodatkowo oferował niesamowicie zaawansowany system walki, który w połączeniu z interakcją z otoczeniem windował taktyczne, turowe potyczki na zupełnie nowy poziom. Zmuszał do ciągłego kombinowania i improwizowania, dzięki pomysłowości można było wybrnąć z nawet teoretycznie beznadziejnej sytuacji. Uwielbiam gry, w których mózgiem można wygrać z zimnymi statystykami.

2015 – Wiedźmin 3: Dziki Gon – Serca z kamienia

To było do przewidzenia, prawda? Ale dlaczego dodatek, a nie podstawowa wersja gry? Bo Serca z kamienia są moim zdaniem do dziś najlepszym fabularnie dodatkiem do jakiejkolwiek gry RPG. Trzeci Wiesław jest grą świetną, według wielu nawet niemal doskonałą. I pod wieloma względami podzielam tę opinię. Ale to właśnie Serca z kamienia powaliły mnie ostatecznie na kolana i sprawiły, że przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości, co do talentów ekipy CDPR. To po prostu mistrzostwo w opowiadaniu historii i żonglowaniu nastrojami. Za którą wybaczam w tym miejscu znaki zapytania na Skellige. Można pominąć wiele rzeczy w Dzikim Gonie, ale nie zagrać w Serca z kamienia to wręcz grzech.

2016 – Civilization VI

Tak, to już druga gra z tej serii w tym zestawieniu. Ale podobnie jak w przypadku czwórki zabrała tyle godzin z mojego życiorysu, że grzechem byłoby nie wymienić jej w tym zestawieniu. Szóstka od początku budziła pewne kontrowersje, choćby “cukierkową” oprawą graficzną, ale koniec końców okazała się – przynajmniej w moim mniemaniu – najlepszą odsłoną tej serii. Tak, wiem, że narażę się teraz wielu fanom poprzednich odsłon, ale tak właśnie jest. Po nieco wtórnej i nijakiej piątej odsłonie, CivVI udowodniła, że z tej mocno wyeksploatowanej formuły wciąż można wycisnąć coś świeżego, grywalnego i kompleksowego. A zarazem czytelnego i przejrzystego. W zasadzie wszystkie nowe pomysły (jak np. dzielnice) sprawdziły się doskonale, a jednocześnie uniknięto “efektu piątki”, czyli poczucia, że coś zostało z gry wycięte. Znów setki godzin gry i prawdziwa niespodzianka na koniec – gra stała się dla mnie “system sellerem”. Bo właśnie dla niej kupiłem Switcha.

2017 – Resident Evil VII: Biohazard

2017 rok, to wiele ciekawych premier, w tym sporo gier mniejszych studiów, które wciągnęły mnie na wiele godzin. Sporo działo się w mniej lub bardziej niszowych strategiach, Larian dostarczył rewelacyjne Original Sin 2 i zakochałem się w Prey. Ale po raz pierwszy od lat autentycznie bałem się w grze. Serio, lubię horrory i staram się zaliczyć większość z wydawanych gier tego gatunku. Ale od czasu stareńkiej już Penumbry niewiele było tytułów, które sprawiły, że wstawałem od kompa, by odetchnąć i zapalić na chwilę światło. Tym bardziej nie spodziewałem się tego po serii Resident Evil, która od lat rozmieniała się na drobne i już dawno zatraciła charakter i urok. A tu proszę, taka niespodzianka! Nie kolejna strzelanka z absurdalnymi pomysłami, ale rasowy, kameralny horror, w którym czasami zamierało się w miejscu i bało poruszyć. Może nie była to gra, przy której spędziłem najwięcej czasu. Ale na pewno były to najbardziej intensywne emocjonalnie godziny w 2017 roku.

2018 – Red Dead Redemption 2

Rockstar powraca i robi to w wielkim stylu. Bardzo chciałem, żeby ta lista była bardziej oryginalna i pełna tytułów, o których wielu z Was nawet nie słyszało. Ale tak się czasami nie da. Bo RDR2 jest grą niemal doskonałą. Skrojoną idealnie dla mnie. Ze światem, którego nie chciałem opuszczać, a zmęczenie i senność były moimi największymi wrogami. Grą, w której nigdzie się nie spieszyłem, gdzie chciałem odwiedzić każdy zakamarek świata, bo zawsze trafiałem tam na jakieś smaczki, tajemnice, czy po prostu ciekawe postaci. W ilu grach zdarzało Wam się udawać, że nie ma systemu szybkiej podróży i zamiast przeskakiwać między punktami na mapie, korzystaliście z dyliżansów i pociągów? Tylko dlatego, że przecież bohater tak właśnie by zrobił. A gra nagradzała Was za to kolejnym ciekawym spotkaniem, czy malowniczym wschodem słońca… Znam tam już prawie każdy kamień, a wciąż co jakiś czas wracam.

2019 – Disco Elysium

Śledziłem ten tytuł przez kilka lat, niemal od pierwszych informacji, które pojawiły się w sieci. I strasznie dziwiło mnie to, że tak mało osób o nim mówi, że poza kilkoma wyjątkami, jest niemal nieobecny w mediach. No tak, małe studio z Estonii ze swoją pierwszą grą, izometrycznym erpegiem z mnóstwem dialogów. Ale już pierwsze prezentacje sprawiły, że przeczuwałem narodziny czegoś wielkiego. I tak się stało. Otrzymaliśmy jedną z najlepszych gier RPG w historii branży, którą w tej chwili wymienia się jednym tchem obok takich klasyków i kamieni milowych, jak Planescape: Torment, czy Fallout. Docenioną zarówno przez fanów, jak i krytyków. Grę, która porusza, zmusza do myślenia i zachwyca dojrzałością. Lektura obowiązkowa!


Jak już wspominałem na wstępie, niniejszym tekstem rozpoczynamy świętowanie 15-lecia gramu. Spodziewajcie się w najbliższych tygodniach większej liczby tego typu podsumowań i przekrojowych tekstów o naszej ulubionej branży. Ale nie tylko! Śledźcie nasz portal i media społecznościowe, bo czeka na Was wiele niespodzianek i konkursów!

Komentarze
7
drizzt24 napisał:

Age of Conan- to samo u mnie. Można Funcomowi zarzucać wiele ale grę zrobili świetną. Szkoda, że skonćzyło się tak szybko...

No właśnie to było najsmutniejsze. Jak już zaczęli grę poprawiać i zaczynało tam banglać, to się zaczęło umieranie. 

kindziukxxx napisał:

Gierki jak gierki, ale czy przypadkiem zawsze gram.pl nie obchodzilo urodzin w momencie "oficjalnego" startu w październiku? 

Bo to urodziny rozciągniete w czasie. Dopiero, powolutku zaczynamy. ;)

drizzt24
Gramowicz
08/03/2020 21:16

Age of Conan- to samo u mnie. Można Funcomowi zarzucać wiele ale grę zrobili świetną. Szkoda, że skonćzyło się tak szybko...




Trwa Wczytywanie