Ta wojna nic się nie zmienia - recenzja Plants vs Zombies: Battle for Neighborville

Mateusz Mucharzewski
2019/11/07 09:30
0
0

W walce między zombiakami a roślinami bez zmian. Jedni gracze to docenią, inni szybko się odbiją.

Ta wojna nic się nie zmienia - recenzja Plants vs Zombies: Battle for Neighborville

Gdyby spojrzeć na rozwój poszczególnych marek, droga jaką przeszło Plants vs Zombies jest szczególnie nietypowa. Pierwsza część to mały tower defense, który rozkochał w sobie mnóstwo graczy. Po przejęciu studia PopCap przez Electronic Arts ambicje poszły mocno w górę. Seria weszła w świat AAA i niespodziewanie zamieniła się w sieciowego shootera. Teraz z kolei ciąg do nowości został zatrzymany i nowa odsłona stara się raczej kopiować znane rozwiązania niż wnosić coś nowego. O brak rewolucji i kolejną zmianę gatunku nie mam pretensji. Bardziej mnie boli, że marka Plants vs Zombies boi się zrobić krok do przodu. Niestety jako fan pierwszego Garden Warfare przestaję znajdować w tej serii przyjemność.

Mimo iż świeżo wydane Plants vs Zombie nazywa się Battle for Neighborville a nie Garden Warfare 3, wielkiej rewolucji nie ma. Wręcz przeciwnie – to niemalże ta sama gra co ostatnio. Zmiana tytułu to bardziej chwyt marketingowy niż symbol tego, że ekipa PopCap przygotowała coś nowego. Ponownie więc zaczynamy w ogrodzie – innym dla zombie i roślin (wszędzie jednak jest to samo). Ładnie to wygląda, ale w praktyce jest to jedynie znaczące wydłużenie czasu spędzanego w menu. Trzeba więc się troszkę nachodzić i poznać okolicę, aby wiedzieć co gdzie jest. Sam kampanię dla pojedynczego gracza odkryłem dopiero na samym końcu. Przez pewien czas myślałem, że w Battle for Neighborville w ogóle jej nie ma. Dobrze, że w ogrodzie jest jedno miejsce, z którego widać gdzie można znaleźć poszczególne opcje (na ekranie pojawiają się wtedy duże podpisy opisujące je).

Battle for Neighborville nie wprowadza wiele zmian względem poprzedniej części. Jeśli już są, nie widać ich w trybach rozgrywki. Ponownie głównym jest Bitwa o Teren, w której naszym celem jest obrona/atak (w zależności od wybranej frakcji) kolejnych punktów kontrolnych. Z dodatkowych, teoretycznie pobocznych trybów gra najmocniej promuje Arenę Walki. Tam Plants vs Zombies zamienia się w arenowego shootera. W każdej kolejnej rundzie musimy wybrać nową postać, a więc problem mają ci, którzy skutecznie potrafią grać tylko jedną. Niby coś nowego, ale jednak nadal czułem że brakuje mi świeżości. Ponownie również zabrakło mi możliwości samodzielnego tworzenia meczy, albo chociaż opcja filtrowania tych aktualnie dostępnych. Zamiast tego wybierając tryb ciągle muszę liczyć na to, że matchmaking przydzieli mnie do tej frakcji, która mnie interesuje lub znajdzie mecz na mapie, na której chciałbym w danej chwili walczyć.

Jak przystało na sieciowego shootera, w Battle for Neighborville znaleźć można mnóstwo rzeczy do odblokowania. Głównie są to jednak elementy wystroju postaci. Z jednej strony dzięki temu każdy może dostosować wygląd roślinki/zombiaka do swoich potrzeb, z drugiej gra zamienia się w festiwal indywiduów. Każda postać wygląda inaczej (i najczęściej dziwacznie) i niekoniecznie wygląda to dobrze. To jednak tylko kwestia mojego gustu. Tych, których bardziej interesują statystyki bohaterów na pewno zainteresuje możliwość levelowania. Każda postać w grze może zdobywać nowe poziomy, ale niestety nie ma to wielkiego wpływu na rozgrywkę. W większym stopniu jest to symboliczne nagrodzenie za postępy, zwłaszcza jeśli zestawimy to obok systemu rozwoju w innych shooterach. Jedyne o czym warto wspomnieć to perki, które możemy wybrać (po kilka do każdej postaci). Najczęściej związane są one z regeneracją zdrowia czy umiejętności unikatowych dla każdej klasy.

Zostańmy jeszcze na chwilę przy nowościach. Przy prawie każdej kontynuacji gry sieciowej w stylu Plants vs Zombies oczekuje się, obok nowych trybów, więcej map i klas postaci. Zacznijmy o pierwszej z wymienionych rzeczy. Oczywiście Battle for Neighborville wprowadza nowe plansze, ale niestety nie zakochałem się w nich. Nie uważam, aby te z mojego ukochanego Garden Warfare były lepsze. Ich przewaga polegała na świeżości. W nowej odsłonie PopCap poszedł podobną drogą. Ponownie więc trafiamy do takiego samego centrum miasta, przedmieść czy obszarów górniczych. Nieco lepiej wygląda lista klas postaci. Tutaj pojawiło się kilka nowości. Nie będę opisywał każdej, ponieważ raczej odpowiadają one znanym z sieciowych shooterów archetypom. Wspomnę jedynie, że Gwiazdą Kina Akcji (zombie) gra się bardzo przyjemnie (chociaż niekoniecznie na krótki dystans), a Kung Fungus (rośliny) jest genialnie animowany. Perfekcyjnie wpisuje się tym samym w stylistykę grę. Tym jednak nie trzeba się zachwycać, bo to od dawna znak rozpoznawczy serii Plants vs Zombies.

GramTV przedstawia:

Przejdźmy do najważniejszego, a więc przyjemności ze strzelania. Tutaj niestety pojawia się największy problem Plants vs Zombies: Battle for Neighborville. Mechanika z każdą kolejną częścią jest delikatnie modyfikowana. Przede wszystkim dochodzą nowe klasy postaci i umiejętności. Tym samym pole bitwy staje się coraz bardziej chaotyczne. Niekiedy w czasie walki nie wiedziałem, kto jest po mojej stronie, a kto nie. Niestety po pojawieniu się kilku bohaterów brakuje również wyraźnych różnic w kolorystyce zombie i roślin. Mnogość klas powoduje również, że gra wymaga jeszcze więcej nauki i umiejętności. Tym samym Battle for Neighborville przestaje być produkcją z minimalną barierą wejścia. Ta seria zawsze uchodziła za idealną dla graczy w każdym wieku. Tak, pod warunkiem że poświęcisz sporo czasu na poznanie wszystkich klas postaci – ich umiejętności i sposobu w jaki się nimi walczy.

Początek zabawy z Battle for Neighborville wygląda więc tak, że każdy przeciwnik wciąga pociski jak gąbka, a ty umierasz w ułamku sekundy. Plants vs Zombies nie jest jednak lootshooterem, w którym konieczne jest grindowanie. Tutaj po prostu trzeba sporo nauki. Nie miałem tego problemu w pierwszej odsłonie, chociaż już ona pokazywała że ma sporo głębi. Drugie Garden Warfare wymagało już więcej nauki. Recenzując ten tytuł narzekałem, że PopCap nie trafił z idealnymi proporcjami wszystkich składników swojej gry. Teraz mogę napisać, że Battle for Neighborville to produkcja z dużymi barierami wejścia. Nowym graczom ciężko więc będzie wejść w ten świat bez sporej liczby porażek na początku. Im jednak dalej w las tym gra sprawia więcej przyjemności. Nic więc dziwnego, że Plants vs Zombies nadal jest wielkim hitem – jeśli ktoś wie jakie są możliwości każdego z bohaterów (różnice między nimi bywają ogromne) i nauczy się robić z nich użytek, spędzi w wirtualnej wojnie roślinek i zombiaków mnóstwo czasu.

A co jeśli ktoś preferuje samotną walkę w trybie single player? Battle for Neighborville, podobnie jak Garden Warfare 2, oferuje taki tryb. Kolejny jednak raz ciężko nazwać go pełnoprawną kampanią. Wybierając tę opcję trafiamy na nową mapę, w której chodzimy od roślinki do roślinki / zombiaka do zombiaka i odbieramy zlecenia. Wtedy ruszamy do kolejnego znacznika, zabijając po drodze przeciwników. Żadnej fabuły, scenek przerywnikowych czy wyreżyserowanych scen. Zamiast tego chodzimy po znanych z trybu wieloosobowego mapach połączonych w jedną, dużą lokację ogarniętą wieczną wojną między dwoma zwaśnionymi stronami.

Kampania jedynie udaje prawdziwy tryb single player, a jedyną alternatywą pozostaje klasyczna horda. Tutaj twórców można pochwalić za to, że oszczędzili graczom nudy. Mecze (nazwane Operacjami Ogrodowymi i Cmentarnymi) są krótkie i zawierają jedynie kilka fal. Więcej nie trzeba, ponieważ do rozgrywki szybko wkrada się nuda. W czasie walki nie dzieje się nic nadzwyczajnego i jeśli nie masz znajomych, z którymi aktualnie grasz i możesz pogadać, tryb ten raczej nie skradnie ci zbyt wiele czasu. Można go wykorzystać jedynie jako sposób na zdobycie złotych monet. Te można przeznaczyć między innymi na zwiększenie tempa zdobywania punktów doświadczenia czy elementy stroju postaci. Kategorycznie więc odradzam kupowanie Plants vs Zombies: Battle for Neighborville tylko do grania samemu. Nie ma to absolutnie najmniejszego sensu.

Dla kogo jest więc Battle for Neighborville? Myślę, że przede wszystkim dla najwierniejszych fanów sieciowych potyczek pod szyldem Plants vs Zombies. Ci, których do tej pory nie udało się przekonać, mogą zapomnieć o najnowszej produkcji ekipy PopCap. Pozostali muszą się liczyć ze sporymi barierami wejścia. Ta gra ma wiele do zaoferowania i potrafi dać ogrom przyjemności. Potrzeba jednak czasu na opanowanie specyficznej mechaniki walki i przede wszystkim postaci, z których każdą gra się nieco inaczej. Jeśli więc nie masz siły, czasu lub energii na podjęcie tego wyzwania, odpuść sobie przygodę z Battle for Neighborville. Może mniejsza liczba graczy skłoni studio PopCap i Electronic Arts to wpuszczenia do tej serii świeżego powietrza. W szczególności mogłoby się to wiązać ze stworzeniem kampanii single player z prawdziwego zdarzenia. To mogłoby być niesamowicie zabawne, urocze i wciągające.

7,0
Zabawa przede wszystkim dla starych fanów Plants vs Zombies: Garden Warfare.
Plusy
  • Fantastyczna oprawa wizualna i art style
  • Nowi bohaterowie
  • Weterani serii będą zachwyceni…
Minusy
  • …niestety inni mogą się odbić od ściany
  • Kampania nadal udaje poważny tryb single player
  • Znikoma liczba zmian względem Garden Warfare 2
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!