Pewnego razu w Hollywood może być najlepszym filmem Tarantino

Kamil Ostrowski
2019/08/19 10:00
2
0

Największy miłośnik filmów spośród aktywnych w Hollywood reżyserów powraca z kolejnym filmem. Ciężko przy tym nie odnieść wrażenia, że Tarantino czai się na Oskara.

Pewnego razu w Hollywood może być najlepszym filmem Tarantino

Ciężko nie przyznać, że twórca Pulp Fiction, Bękartów Wojny czy Django to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w świecie Hollywood. Niesamowicie charyzmatyczny, oryginalny (żeby nie powiedzieć ekscentryczny), podchodzący do kina z nieskrywaną miłością. W świecie w którym publiczność skupia się głównie na aktorach, w zbiorowej świadomości jest miejsce tylko na kilku reżyserów. Jednym z wielkich, o których słyszeli prawdopodobnie nie tylko miłośnicy srebrnego ekranu, jest Quentin Tarantino. Każdy jego film to prawdziwa oda do kinematografii. W przypadku Dawno temu w Hollywood Amerykanin przeszedł jednak samego siebie. To nie tylko przepiękny hołd dla złotej ery Fabryki Snów, ale także osobisty hołd, jaki reżyser i scenarzysta w jednym, składa swojej własnej obsesji na punkcie dziesiątej muzy.

Ciężko nie odnieść wrażenia, że Quentin Tarantino czai się na kolejnego Oskara. Za najlepszą reżyserię nie dostał go nigdy, natomiast za scenariusz dwa razy: w 1994 roku za słynne Pulp Fiction, a do tego doszedł Django w 2012 roku. Znając miłość twórcy do kina, a także obserwując jego reżyserskie wygibasy, trudno zignorować fakt, że brak tej akurat statuetki w kolekcji ewidentnie boli. Tarantino postanowił więc uderzyć w nuty, które najlepiej działają, jeżeli chodzi o oddziaływanie na Amerykańską Akademię Filmową. Nie od dziś wiadomo, że najlepiej sprzedają się tam filmy o robieniu filmów.

Pewnego razu w Hollywood, to jak sama nazwa wskazuje, przepiękna bajka o Fabryce Słów. W wizji reżysera nie ma miejsca na przesadny cynizm, a brutalizm, a epatowanie ohydą. Owszem, wszyscy aktorzy tego spektaklu są tylko ludźmi, mają swoje wady, czasami nawet aż nadto. Jasno i klarownie dzieli się jednak przedstawione postaci na dobre i złe. To hołd oddany nie tyle czasom, w którym wszystko było prostsze, ile wyobrażeniom młodych ludzi wychowanych na kinie z tamtego okresu. Tarantino otwarcie, bez zadęcia, ale i bez jakiejkolwiek skruchy, romantyzuje przedstawiony okres. Zdaniem wielu zamknięty właśnie brutalnym morderstwem Sharon Tate i grupki jej znajomych, które miały miejsce pod koniec lat 60tych, w domu Romana Polańskiego, który w owym czasie był bardzo popularny w Hollywood jako osławiony reżyser.

Może wydawać się oczywiste, że film o morderstwie żony Polańskiego… no cóż, będzie filmem o morderstwie żony Romana Polańskiego. Nie jest to prawdą, bo przecież nic w przypadku filmu Quentina Tarantino nie powinno być przesadnie oczywiste. Pewnego razu w Hollywood to przede wszystkim bajka o Fabryce Snów. Główną rolę grają tutaj Rick Dalton, drugoplanowy aktor, wiecznie na granicy sięgnięcia po wielką rolę, która zapewniłaby mu wejście na szczyt (tutaj absolutnie genialny Leonardo DiCaprio) oraz Cliff Booth, jego dubler, kaskader i przyjaciel (jeszcze genialniejszy Brad Pitt). W tle przewijają się większe i mniejsze kariery, w tym oczywiście jak duch unosząca się Wielkość, którą w tym przypadku reprezentuje właśnie Roman Polański, emigrant z Polski, któremu udało się związać z piękną, niewinną i utalentowaną Sharon Tate.

GramTV przedstawia:

W gruncie rzeczy Pewnego razu w Hollywood jest niczym innym, jak cudowną pocztówką, na której widać migawki z Hollywood z okresu swojej niewinności i najbardziej bezkrytycznej fascynacji ze strony światowej opinii publicznej. Ten film to piękna bajeczka, czego najlepszym dowodem jest absolutnie absurdalna końcówka, złożona przez Tarantino niczym hołd, oraz fakt, że przez cały, niemalże trzygodzinny film, nikt nie wciąga kokainy (a to przecież Los Angeles!).

W niektórych recenzjach przeczytacie opinie, że Pewnego razu w Hollywood jest za długie, że zdarzają się przestoje, że momentami nie wiadomo czego jako widz powinniśmy się uczepić… Moim zdaniem to czyste malkontenctwo, w dodatku w większości wypluwane przez osoby, które w gruncie rzeczy nie znają się w ogóle na kinie. Nowy film Quentina Tarantino to technicznie i warsztatowo jego najlepsze dzieło, a konceptualnie może nudzić tylko przywykłych do papki miłośników serii Marvela w których nikogo nie zdziwi fakt, że Kapitan Ameryka stara się udusić robota. Genialne operowanie rozmaitymi formami, przepiękne zdjęcia i urok tej opowieści powinny zachwycić każdego, który choć trochę kocha srebrny ekran.

Pewnego razu w Hollywood pokochają wszyscy fani dziesiątej muzy, miłośnicy twórczości Quentina Tarantino i wszyscy z Was, których nie zrazi sam fakt, że film nie tętni akcją, a w dodatku trwa prawie trzy godziny.

Komentarze
2
Hiurri
Gramowicz
26/08/2019 16:19

"W niektórych recenzjach przeczytacie opinie, że Pewnego razu w Hollywood jest za długie, że zdarzają się przestoje, że momentami nie wiadomo czego jako widz powinniśmy się uczepić… Moim zdaniem to czyste malkontenctwo, w dodatku w większości wypluwane przez osoby, które w gruncie rzeczy nie znają się w ogóle na kinie."

Jakk można coś takiego napisać na oficjalnym portalu interetowym :D. Piszesz recenzje pismaku jakiegoś filmu gościa, który zbudował wokół siebie rzeszę fanboyów, którzy nawet nie rozumieją jego filmów i obrażasz ludzi, którzy mają inne zdanie. Jesteś tak nieprofesjonalny, że aż smutno mi się robi patrząc w co się zamienił ten serwis który chętnie kiedyś czytałem. 

Moje zdanie, film nudny, rozciągnięty, z bezsensownymi scenami które nic a nic nie wnosiły do dzieła. Myślę, że gdyby przez 3 godziny pokazywali Quentina, który czyta gazetę na kiblu i tak fanboye dopatrzyliby się tutaj sztuki i szukali odniesień do wszystkiego co się tylko da. Jeezas

Ciulas
Gramowicz
19/08/2019 17:40

Film nudny jak flaki z olejem. Wszystkie role świetnie zagrane, ale nic się w tym filmie nie dzieje przez 90% jego długości.