Graliśmy w Conglomerate 451. Ta gra nie wypełni cyberpunkowej pustki

Kamil Ostrowski
2019/06/18 10:05
0
0

Jeżeli sądzicie, że Conglomerate 451 pomoże Wam doczekać do premiery Cyberpunk 2077, to niestety się mylicie.

Graliśmy w Conglomerate 451. Ta gra nie wypełni cyberpunkowej pustki

Niewielkie włoskie studio RuneHeads za pośrednictwem wydawniczego potentata 1C Entertainment niedawno wypuściło w świat wczesną wersję Conglomerate 451. Możliwe że odrobinę niesiony na fali ogólnego cyberpunkowego entuzjazmu postanowiłem zapoznać się z tą produkcją. Niestety, póki co dwie godziny spędzone na walce z korporacjami uznaję za stracone, bo nudne jak flaki z olejem.

Conglomerate 451 wita nas wprowadzeniem do starej jak świat cyberpunkowej rzeczywistości. Trwa starcie wszechwładnych korporacji z rządem, który próbuje odzyskać kontrolę nad kluczowym sektorem 451. Wspomniane już międzynarodowe grupy biznesowe weszły w daleko idącą komitywę z grupami przestępczymi, skutkiem czego w czterech dzielnicach “sektora” panuje bezprawie, które nie na rękę jest politykom. Przegłosowują oni nową ustawę, powołując do życia Specjalną Agencję (dosłowne tłumaczenie z angielskiego “Special Agency”), której zostajemy szefem. Nasze zadanie jest banalnie proste - przeciwdziałać wpływom korporacji. Jak? Misja po misji, zabijając przeciwnika po przeciwniku.

Gra jest w dużej mierze klasycznym roguelikiem z domieszką mechaniki a’la X-COM. Rozbudowujemy naszą bazę, pracujemy nad kolejnymi ulepszeniami, leczymy rannych agentów, tworzymy nowych (klonujemy), poprawiamy działanie poszczególnych systemów (tych nie ma zbyt wiele) i opracowujemy ulepszenia broni dla naszych podwładnych. Wszystko to jest dosyć proste, po jakimś czasie kolejne czynności wykonujemy mechanicznie czy wręcz bezmyślnie, chociaż trzeba uczciwie powiedzieć, że część funkcjonalności jest zablokowana, a deweloper informuje, że stanie się dostępna po wydaniu kolejnego builda.

GramTV przedstawia:

Teoretycznie misje dzielą się ze względu na cel, jaki mamy osiągnąć. W praktyce wszystko sprowadza się do walki - z rzadka tylko mamy możliwość uniknięcia chociażby części z nich i zakończenia zadania. Dzieje się tak w przypadku, gdy do odnalezienia mamy jakiegoś rodzaju przedmioty. Żeby być całkiem szczerym, po pewnym czasie przestałem w ogóle zwracać uwagę na cele danej misji - po prostu jak najszybciej szukałem windy, żeby wjechać na drugi poziom, po czym lizałem ściany i walczyłem z przeciwnikami tak długo, aż pojawił się komunikat o ukończeniu danego poziomu.

Sama eksploracja i walka to klasyka turowych dungeon-crawlerów, z tym że w cyberpunkowej stylistyce. Przemierzamy korytarze uplecione z uliczek czy tuneli, co jakiś czas napotykając wrogie bandy zmodyfikowanych ludzi bądź droidów. Każdy z naszych trzech wojaków do dyspozycji ma cztery umiejętności. Skład drużyny możemy dowolnie modyfikować pomiędzy misjami, należy jednak pamiętać, że śmierć agenta na polu walki jest ostateczna. Oczywiście każdego z naszych podopiecznych możemy dowolnie dopasowywać - częściowo w trakcie jego klonowania, a częściowo już w trakcie jego rozwoju, poprzez wybór umiejętności, ulepszanie broni czy zmianę imienia. Same walki to prymitywna walka turowa, nie ma co się nad nią rozwodzić - drobną ciekawostką jest możliwość zaatakowania wybranej części ciała, zupełnie jak w grach z serii Fallout. Z ciekawszych elementów na można jeszcze wymienić hackowanie terminali podczas misji. Odbywa się to poprzez manualne wyszukiwanie fragmentów kodu w wyświetlających się komunikatach.

Zasadniczym problemem Conglomerate 451 jest to, że gra w żaden sposób nie potrafi przekonać do tego, aby zostać z nią na dłużej. Brakuje tutaj historii, ciekawych losowych zdarzeń, jakiejkolwiek przynęty którą twórcy by zarzucili na gracza. Mamy tylko wieczny grind i niekończącą się żonglerkę agentami w sztampowych misjach. Prawdę powiedziawszy czułem się jak wyrobnik w kopalni. Co i rusz pojawiały mi się przed oczyma nic nie znaczące cyferki obrazujące zgromadzone zasoby: gotówka, technika i reputacja. Sęk w tym, że szybko zupełnie zabrakło mi motywacji, żeby dalej brnąć w walkę o wyzwolenie sektora 451.

Nie mówię, że produkcja RuneHeads nie ma zupełnie żadnych szans żeby się przebić, ale sam cyberpunkowy setting to zdecydowanie za mało. Przyzwoita mechanika, losowo generowane poziomy, niezła muzyka i grafika to również nie dość, aby w wyjątkowo trudnych realiach świata gier komputerowych A.D. 2019 zaistnieć w gronie szerszym, niż krewni i znajomi deweloperów. Mam szczerą nadzieję, że do czasu wyjścia z Early Access twórcom uda się odpowiednio “dopakować” Conglomerate 351, bo zasadniczo pomysł jest całkiem ciekawy.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!