Cudny banał - recenzja filmu Alita: Battle Angel

Joanna Kułakowska
2019/03/03 23:00
1
0

Alita: Battle Angel w reżyserii Rodrigueza to wizualna, rozbuchana akcją atrakcja, a zarazem kompletnie banalna opowieść – bardziej niż manga i anime.

Pełnometrażowa adaptacja komiksu autorstwa Yukity Kishiry – cyberpunkowego, zahaczającego o gore technothrillera postapo, do tego z elementami poważnej, choć przerysowanej krytyki społecznej – znanego jako Battle Angel Alita (oryg. Gunnm, czyli gun dream) – ma PG-13, co już samo z siebie mówi wiele. W niniejszej wersji wykorzystano elementy czterech z dziewięciu tomów graficznej opowieści, spłycając niestety wiele wątków. Powstałe w 1993 roku, dwuodcinkowe (w sumie trwające mniej niż godzinę) anime (OVA) na bazie dwóch pierwszych tomów z kilkoma modyfikacjami, zatytułowane Battle Angel, ma poważniejszy, dojrzalszy i bardziej emocjonalny wydźwięk aniżeli najnowsza produkcja Jamesa Camerona i Roberta Rodrigueza.

Czy to znaczy, że obecna na ekranach kin Alita: Battle Angel stanowi obraz, na który szkoda tracić czasu? Co to, to nie. Otrzymujemy bowiem przyzwoitą rozrywkę, a wizualny rozmach wywołuje nieliche wrażenie. Warto po prostu nastawić się na rzecz śliczną, ale pozbawioną głębi. Troszkę podobna sytuacja miała miejsce w przypadku filmu Valerian i Miasto Tysiąca Planet (którego recenzję można przeczytać tutaj), tyle że tu mimo wszystko jest więcej życia.

Cudny banał - recenzja filmu Alita: Battle Angel

Fabuła filmu Alita: Battle Angel rozgrywa się w XXVI wieku, po wielkiej wojnie, zwanej Upadkiem, która omal nie doprowadziła do kresu cywilizacji na Ziemi. W pewnym momencie wskutek ataku wrażych sił z Marsa wszystkie latające miasta – cuda techniki – runęły w dół. Zdołało obronić się tylko jedno – dumne Zalem. Odtąd przez kolejne lata niedobitki ludzkości ściągały w te okolice, by korzystać z nieprzebranych bogactw... śmietnika utworzonego z systematycznie spadających odpadów. W końcu u stóp Zalem powstało Iron City, Miasto Złomu, miasto, gdzie prawo jest rzeczą ulotną i nagminnie łamaną, a życie – tudzież części ciała – to towar, który można łatwo stracić. Wiele osób kieruje wzrok ku niebu i marzy o tym, by dostać się do unoszącej się w powietrzu (rzekomej) utopii. Niestety, o ile można względnie łatwo przestać być mieszkańcem Zalem, o tyle niezwykle trudno nim zostać. Istnieje tylko jeden pewny sposób – zwyciężyć w śmiertelnie niebezpiecznej grze Motorball. Są jednak i tacy, co święcie wierzą, że zdołają sobie wykupić miejsce... lecz prędzej czy później słuch po nich ginie.

Pewnego dnia doktor Dyson Ido (Christoph Waltz) znajduje na wysypisku szczątki cyborga. Odkrywa, że w uroczej dziewczęcej główce wciąż działa mózg, postanawia więc ocalić tlące się życie. Zabiera ją do domu, reanimuje i obdarowuje stanowiącym istne dzieło sztuki ciałem, które pierwotnie przeznaczone było dla jego własnej córki. Dziewczyna-cyborg (Rosa Salazar), nazwana przezeń Alita, szybko zajmuje w sercu bohatera podobne miejsce. Odtąd troszczy się o nią i uczy wszystkiego na temat świata, bohaterka nic bowiem nie pamięta – ani kim jest, ani jak uprzednio wyglądała jej egzystencja. Niedługo jednak będzie mógł traktować ją jak swoją małą dziewczynkę – Alita jest pełna życia, energiczna, ciekawska i odważna, a jej sztuczne serce zaczyna szybciej bić na widok Hugo (Keean Johnson), mającego do czynienia z półświatkiem i nielegalnymi sprawkami związanymi z motorballem zawadiaki, z którym też spędza coraz więcej czasu. Wkrótce również okaże się, iż nie jest ona zwykłym cyborgiem, lecz szczytem techniki o bojowym przeznaczeniu. Bohaterka obrazu Roberta Rodrigueza jest wojowniczką, która choć cierpi na amnezję, instynktownie stosuje zapomnianą, na poły legendarną sztukę walki – Panzer Kunst.

Dramaturgiczna konstrukcja utworu zawiera trzy punkty kluczowe dla rozwoju fabuły i samej bohaterki, ale składa się niejako z dwóch zasadniczych części: poznawania świata i rządzących nim praw, a także drążeniu kwestii swojej tożsamości przez Alitę (występuje tu sporo wątków pobocznych), następnie zaś eskalacji głównej intrygi, kiedy to dziewczyna-cyborg, motywowana potrzebą zemsty, a jednocześnie spełnienia swego przeznaczenia, rzuca wyzwanie najważniejszemu czarnemu charakterowi tej historii. Części te nie zostały równomiernie wyważone – pierwsza, pomimo występujących tam potyczek z pomniejszymi przeciwnikami i wielu potencjalnie rozpraszających elementów, generalnie jest nastrojowa, ciepła i zapewne sporej grupie widzów wyda się zbyt rozwlekła, druga natomiast iskrzy fajerwerkami akcji, buduje solidne napięcie, ale zarazem wykazuje skróty i dziury logiczne. Rzuca się w oczy chociażby irytująca niespójność w postępowaniu i charakterystyce Ido – początkowo wielki przeciwnik motorballu, pragnący odwrócić uwagę Ality od krwawego sportu, nagle, choć wydarzenia tego nie usprawiedliwiają, zmienia zdanie o 180 stopni; najpierw odmawia on podopiecznej lepszego, supernowoczesnego ciała, podnosząc wartość szansy na zaczęcie wszystkiego od nowa, bez balastu przeszłości, a potem (zamiast szukać innego) sam z siebie dokonuje owego „prezentu”. Pomimo nieścisłości logicznych i braku wyważenia Alita: Battle Angel ma jednak podstawową zaletę: ani przez chwilę – nawet gdy akcja toczy się wolniej – nie jest filmem nudnym.

GramTV przedstawia:

Zdecydowanym walorem opowieści jest dramatyzm i widowiskowość – począwszy od scenografii i efektów komputerowych, poprzez choreografię walk i pościgów, na kreacjach i charakteryzacji bohaterów i bohaterek skończywszy (większość odbiorczyń zapewne zapragnie posiadać kreacje złowrogiej doktor Chiren (Jennifer Connelly)...). Na uwagę zasługuje także szczypta humoru obecna w wielu scenach. Mankament, prócz zaznaczonych już kwestii związanych z logiką utworu, stanowi również wspominana już płytkość i powierzchowność historii ukazanej w filmie Alita: Battle Angel. W oryginale wnikliwie eksplorowane były między innymi tematy charakterystyczne dla cyberpunku, w pewnym sensie nawet banalne, które jednak zawsze mają swoją wagę, a im bardziej rozwija się technika, tym bardziej zyskują na aktualności: Gdzie przebiega granica człowieczeństwa? Co to znaczy być człowiekiem? Na ile to wspomnienia sprawiają, że jesteśmy tym, kim jesteśmy? Na ile określają tożsamość? Czy wszystko od nich zależy? Na ile można im ufać? Czy cyborg – istota, której ogromną część stanowi maszyna, która wpływa na odbiór rzeczywistości i reakcje – może naprawdę kochać? Czy może być naprawdę kochany przez człowieka? Innego i słabszego? Jako córka albo partnerka? Tutaj zostaje to zagubione. Pojawia się jedynie pytanie: Czy można kochać cyborga?, które wydaje się dziwaczne, gdy widzimy typowe dla nastolatki zachowania bohaterki oraz fakt, że większość mieszkańców Iron City to osoby w jakimś stopniu usprawnione mechanicznie albo właśnie „rasowe” cyborgi (być może i syntetyczne androidy). Irytuje wątek miłosny, który wydaje się mało przekonujący, naiwny i taki właśnie „nastolatkowy”, podczas gdy w mandze i anime był to dojrzały, poruszający, klimatycznie skonstruowany motyw. Pewna związana z nim scena, która w OVA wyciska łzy z oczu, w niniejszej adaptacji wygląda wręcz kuriozalnie...

Alita: Battle Angel miała być wychuchanym dzieckiem Jamesa Camerona, wielkiego fana mangi – napisał scenariusz (wraz z Laetą Kalogridis) i pracował koncepcyjnie. Jednakże czas wkładany przezeń w sequel Avatara spowodował, że reżyserskie krzesło przy rzeczonym filmie zostało oddane Robertowi Rodriguezowi, on zaś zajął miejsce producenta. Cameron długo czekał, aż technologia CGI pozwoli wygenerować efekty na miarę jego wizji artystycznej. I rzeczywiście – dziś możemy cieszyć się czymś naprawdę pięknym. Otrzymujemy wyśmienitą grafikę komputerową oddającą zarówno bogactwo futurystycznych szczegółów w urządzeniach, pojazdach i technikaliach cybernetycznych postaci, jak i przepych panoramy postapokaliptycznego miasta, wegetującego w cieniu unoszącego się nad nim urbanistycznego „raju” dla wybrańców . Mamy płynne, dynamiczne kadry, gdzie animacja przenika się z ludzką grą, przedstawiając zapierające dech w piersiach sceny walk lub szaleńcze wygibasy podczas motorballu. Interesująco, a zarazem niepokojąco, prezentuje się postać samej Ality. Motion capture zachwyca, detale jak mimika, falowanie włosów i faktura skóry to wielkie osiągnięcie specjalistów od CGI. Nawet wielkie, „mangowe” oczy dziewczyny-cyborga podkreślają jej odmienność, a jednocześnie wyglądają zdumiewająco naturalnie.

Przesłanie filmu jest bardzo proste. Oglądamy archetypową walkę dobra ze złem i sprawiedliwości z wyzyskiem, brutalny bój o przetrwanie wobec silniejszego przeciwnika oraz klasyczną już dysproporcję, obecną zarówno w społeczeństwach feudalnych, jak i w tak zwanym dzikim kapitalizmie – po jednej stronie pozbawiona ochrony biedota, po drugiej mający ich w garści bogacze. Do tego mamy panoszące się w postapokaliptycznym stylu prawo pięści, gdzie rolę stróżów prawa przyjmują Łowcy, często sami będący przestępcami, wynagradzani za zabijanie innych przestępców. Człowiek jest więc skazany na powielanie swoich błędów. Z drugiej strony jednak pragnienie, by zatriumfowało „dobro”, daje mu nadzieję. Bardzo mocny jest sam fakt, że bohaterowie i bohaterki żyją w śmietnisku „ludzi z góry”, a twórcy filmu Alita: Battle Angel udatnie uwypuklają kwestię roli marzenia, by wyrwać się z bagna na dole. Jeden z bohaterów dostaje na tym tle obsesji – to marzenie organizuje całe jego życie i daje siłę do przetrwania każdego kolejnego dnia. To właśnie marzenia popychają do buntu i zmiany rzeczywistości. Powodują ból, ale i nadzieję... i choć często skazane są na klęskę, motywują innych.

Na zakończenie warto pochwalić muzykę – Tom Holkenborg (znany z kompozycji do filmów Mad Max: Na drodze gniewu i Deadpool) ponownie wykonał kawał dobrej roboty, świetnie podkreślając emocje i napięcie w poszczególnych scenach. Jeśli chodzi o aktorstwo: Na oklaski zasługują Christoph Waltz i Rosa Salazar. Nie dano niestety zaszaleć Maherhali Aliemu, ale i tak sprawił się nieźle. Na ich tle nieco gorzej wypadła chłodna, by nie rzec, momentami drewniana, Jennifer Connelly, natomiast Keean Johnson zaprezentował się wręcz fatalnie. Ciężko znaleźć równie mało charyzmatycznego „dobrego złego chłopca”.

Generalnie Alita: Battle Angel to film uroczy, który można spokojnie obejrzeć, dobrze się przy tym bawiąc, niestety jednak nie spełnia on wszystkich oczekiwań. Na pewno warto zainwestować w 3D – wtedy widowiskowość obrazu kompletnie urzeka. Warto także zainteresować się literackim prequelem do filmu – książką napisaną przez Pat Cadigan – Alita: Battle Angel. Miasto Złomu. Niniejsza kinowa produkcja pod względem sposobu snucia opowieści emanuje wręcz aurą Jamesa Camerona, w batalistycznych ekscesach widać jednak rękę Roberta Rodrigueza. Banał – ale za to cudny.


Ten film jest dla Ciebie, jeśli cenisz postapo i cyberpunk w popkulturze oraz intryguje Cię gra Gunnm: Martian Memory.

Komentarze
1
Amiga4ever
Gramowicz
04/03/2019 10:01

Dla mnie film idealny... idealny jako seans kinowy. Jest w nim wszystko czego mógłbym oczekiwać od 2h produkcji. I dla takich perełek zostało właśnie kino stworzone :))