Wizualny czarny diament - recenzja filmu Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda

Joanna Kułakowska
2018/11/18 23:00
2
0

Poprzednia część wydawała się gorzko-słodką baśnią dla dorosłych, ale po seansie niniejszej trzeba jasno powiedzieć: tamto jednak było dla dzieci.

Za pośrednictwem opowieści Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda (ang. Fantastic Beast: The Crimes of Grindelwald) ponownie wracamy do uniwersum J.K. Rowling w czasach poprzedzających wydarzenia znane z serii o Harrym Potterze. Spotkamy się z bohaterami, których poznaliśmy w filmie Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć (zrecenzowanym tutaj), oraz kilkoma nowymi personami. Akcja nowego obrazu wyreżyserowanego przez Davida Yatesa toczy się rok później. Gellert Grindelwald (Johnny Depp) został osadzony w głębokich kazamatach amerykańskiego magicznego wymiaru sprawiedliwości i opieczętowany wszelkimi możliwymi zaklęciami mającymi uniemożliwić ucieczkę. Funkcjonariusze i polityczni decydenci stoją zaś przed wyzwaniem transportu złoczyńcy do rodzinnego kraju. Tina Goldstein (Katherine Waterston) w dowód uznania zasług zostaje mianowana aurorem. W Anglii tymczasem Newt Scamander (Eddie Redmayne) przeżywa przykre problemy osobiste, w dodatku ciąży na nim zakaz podróży zagranicznych, co dla naukowca oddanego idei ochrony zagrożonych magicznych gatunków stanowi prawdziwą tragedię.

Wizualny czarny diament - recenzja filmu Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda

Oczywiście nikogo chyba nie zdziwi, że pomimo wszystkich podjętych środków ostrożności tak potężny mag jak Grindelwald koncertowo sobie poradzi, wystrychnąwszy każdego na dudka, i zwieje w wielkim – radującym oko widza – stylu. Podobnie jak fakt, że ogromny – stanowiący interesujący wątek fabularny – potencjał nieszczęsnego Credence’a (Ezra Miller) pozwolił mu przetrwać eskalację działań aurorów. Poszukiwania nękanego przez los chłopaka stały się kołem zamachowym napisanego przez J.K. Rowling scenariusza niniejszej odsłony. Grindelwald pragnie wykorzystać go w nadchodzącej walce, której preludium tworzy fabuła filmu Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda, natomiast obrońcy dotychczasowego status quo nie zamierzają spokojnie czekać, czy to nastąpi. Newt dzięki wstawiennictwu swego brata Tezeusza (Callum Turner) i przyjaciółki z dzieciństwa, Lety Lestrange (Zoë Kravitz), dostaje kolejną szansę, opatrzoną jednak pewnymi warunkami. Niejako w związku z tą sprawą poznajemy wreszcie młodszego o siedem dekad Albusa Dumbledore’a (Jude Law), który ma swoją własną agendę. Wszystko razem koniec końców wpędzi Scamandera w następną usianą kłopotami i przygodami podróż (tym razem zahaczymy o Paryż), naturalnie z udziałem Jacoba Kowalskiego (Dan Fogler), bo przyjaźń i potrzeba „czegoś więcej” ponad szarugę nudnej egzystencji są silniejsze niż najpotężniejsza magia.

W recenzowanym obrazie Davida Yatesa zdecydowanie najważniejsze dla świata przedstawionego i najbardziej przykuwające uwagę odbiorców okazują się początek, punkt kulminacyjny i zakończenie, nie oznacza to jednak, że sam miąższ opowieści oferuje jedynie wizualną ucztę, pustą, kolorową wydmuszkę i nic poza tym. Oczywiście, jak to zwykle bywa, poszczególne elementy fabuły powtarzają od lat znane prawdy, więc łatwo je uznać za banały, ale patrząc tylko w ten sposób, trzeba by przestać przyswajać jakiekolwiek utwory, bo przecież „wszystko” już powiedziano. Na przykład o tym, że dobre chęci czasem prowadzą na manowce. O dumie, ambicji, żądzy władzy i korupcji będącej jej skutkiem. O tym, że uczucia bywają skomplikowane i niejednoznaczne; relacje w rodzinie mogą być toksyczne i seksistowskie; samotność, alienacja, cierpienie i zawiedzione zaufanie wypaczają poczucie dobra i zła, sprawiedliwości i jej zaprzeczenia, gdyż ofiary potworów nieraz także potwornieją. Jak również o tym, że nie doceniamy tego, co mamy, dopóki owego nie stracimy. Cała rzecz polega na tym, by wszystko to przypominać i zgrabnie wplatać w ciekawą historię, tej zaś twórcy nam nie poskąpili (choć zarazem przejawia ona wyraźne cechy łącznika, przystanku na trasie od punktu A do B, po którym przesiądziemy się w pojazd wiozący nas po torach głównych wydarzeń).

Wracając jednak do walorów stricte plastycznych filmu Davida Yatesa – są one niesamowite. Znów otrzymujemy świetną grafikę komputerową; dynamiczną pracę kamery, niekiedy dającą efekt ekscytującej przejażdżki kolejką górską; oszałamiającą mnóstwem szczegółów scenografię i interesujące kostiumy. Wszystkie te elementy łączą estetykę lat 20. XX wieku z pierwiastkiem baśniowym i fantasy, pojawia się także motyw gotycki – warto zwrócić uwagę na posępny charakter figury stanowiącej bramę do części miasta dostępnej jedynie przedstawicielom magicznej sfery rzeczywistości, części składowe świata przywodzące na myśl skrzyżowanie XIX-wiecznych społeczno-obyczajowych powieści Dickensa z serialem Carnivale albo strój Grindelwalda mający malowniczy, a jednocześnie surowy i nieco mroczny motocyklowo-wojskowy sznyt. Oczywiście wciąż, bo jakżeby inaczej, są fantastyczne zwierzęta i związany z nimi humor sytuacyjny, lecz w mniejszej ilości niż poprzednio. Ponownie mamy do czynienia z utworem, który został idealnie skrojony na potrzeby technologii 3D, a zwłaszcza pod kątem prezentowania na wielkich ekranach w kinach IMAX. Warto przy tym zaznaczyć, że zarówno stylistyka strony wizualnej, jak i sama wymowa niniejszej opowieści jest o wiele bardziej gorzka i mroczna aniżeli to, czego doświadczyliśmy w trakcie oglądania filmu Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. To już nie lśniąca, jasna perła, lecz czarny diament, który pochłania światło.

GramTV przedstawia:

Porównując obie historie, łatwo dojść do wniosku, że choć wcześniejsze dzieło Yatesa pierwotnie wydawało się „baśnią dla dorosłych z kilkoma scenami stworzonymi ewidentnie pod kątem dzieci”, to po seansie nowego należy uznać, że dopiero Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda stanowią rzeczywiście film dla osób dorosłych i nastolatków. Dla dzieci jest tu relatywnie niewiele, liczba scen pościgów i ucieczek w związku z fantastycznymi zwierzętami zdecydowanie spadła, chociaż jedna z nich okaże się mieć solidny impakt fabularny. Opowieść dalej zawiera elementy charakterystyczne dla baśni (istoty z legend, prastara przepowiednia, rzucona klątwa, zagubiona tożsamość i poszukiwania prawdziwych rodziców, motyw w stylu „książę i żebrak”), ale przede wszystkim nosi cechy filmu sensacyjno-przygodowego z odrobiną dramatu społecznego i komedii romantycznej w tle.

Komediowe motywy w utworze Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda są zdecydowanie spreparowane pod nastolatków, choć bez problemu rozbawią i starszych. No, chyba że ktoś absolutnie nie życzy sobie humorystycznego przerysowania problemów męsko-damskich i wszelakich slapstickowych „tańców godowych”. Dla dorosłych (a przynajmniej tych, którzy mają zwyczaj uważnie oglądać) niezłą gratką będą kwestie polityczne, wątek hipokryzji i demagogii, przygotowywanie rewolucji, sprytnie manipulując poczuciem krzywdy „klasy wyższej”, której „zabiera się należne im prawa”, ale z drugiej strony również bolączkami osób dyskryminowanych przez tę klasę lub obecny system prawny – i obiecując wszystkim „nowy wspaniały świat”. Trudno nie ulec wrażeniu, że to właśnie stanowi prawdziwe tytułowe Zbrodnie Grindelwalda. Wprost rewelacyjna jest scena przemowy, podczas której Gellert ukazany zostaje jako charyzmatyczny demagog, populista, który dyryguje innymi, każdemu dając to, co ów chce usłyszeć; obiecuje wolność, miłość, braterstwo, zniesienie praw bazujących na segregacji i podziału na „lepszych” i „gorszych”, zarówno jeśli chodzi o relacje wewnątrz społeczności magów, jak i relacje magów i zwykłych ludzi, zarazem informując o konieczności dominacji nad nie-magami, a tłum wręcz spija słowa z jego ust i nie widzi w nich nic problematycznego i wewnętrznie sprzecznego. Ogromną siłą tej sceny jest fakt, że pokazano Grindelwalda nie jako postać całkiem jednoznaczną, lecz jako kogoś, kto być może jednak ma rację. Z jednej strony wykorzystuje on tę samą żenującą sofistyczną „retorykę” co np. rasiści lub antyfeminiści, z drugiej zaś porusza kwestie autentycznie przekonujące (o których widz wie, że są prawdziwe). Przemowa stanowi solidną metawartwę pełną odniesień i do naszej rzeczywistości, i do tej wykreowanej przez J.K. Rowling.

Cóż więcej dodać? Muzyka pasuje do scenerii. Postacie są wyśmienicie odgrywane, a ponadto podlegają ewolucji (choć różnice nie są dramatyczne, wszak minął dopiero rok). Zaletą filmu Davida Yatesa jest to, że ich decyzje mogą okazać się inne, aniżeli instynktownie założy odbiorca/odbiorczyni. Inną zaś fakt, że przemyślany sposób narracji i przedstawienia pewnych osób może sprawić, iż zapragniemy odrzucić wiedzę o przyszłości uniwersum i trzymać za nie kciuki. Na uwagę ponownie zasługuje wspaniała kreacja Newta Scamandera. Eddie Redmayne wykorzystuje arsenał zachowań charakterystycznych dla ludzi z zespołem Aspergera, co bardzo pasuje do tej roli. Dzięki temu jesteśmy tym bardziej poruszeni, widząc zmiany w jego zachowaniu, wywołane przez mroczne wydarzenia. Bardzo dobrze zaprezentowała się Claudia Kim jako Nagini (tej właśnie postaci dotyczyła internetowa histeria osób o zdeformowanym postrzeganiu istoty sprawiedliwości społecznej). To persona rodem z greckiej tragedii, a Kim była w stanie uchwycić rozmaite niuanse jej sytuacji i subtelnie podkreślić je mimiką. Na pochwałę zasługuje Johnny Depp, który dla odmiany znów wcielił się w fikcyjną postać, a nie w karykaturę siebie samego. Dan Fogler ponownie wywoływał chichot pod nosem – wprawdzie Jacob Kowalski nie miał do zaoferowania tyle co poprzednio, jednakże rozwój sytuacji każe sądzić, iż tak on, jak i siostry Goldstein (Katherine Waterston i Alison Sudol) dostaną naprawdę ciekawe wątki. Praktycznie wszyscy przyzwoicie wykonali swoją pracę.

Podsumowując: Warto iść do kina, tak po prostu. Najlepiej oczywiście na wersję 3D.


Film Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda jest dla Ciebie, jeśli lubisz przygodówki o cięższym klimacie oraz wszelkie gry osadzone w uniwersum Harry’ego Pottera.

Komentarze
2
Trashka
Redaktor
Autor
21/11/2018 22:44

Zdecydowanie zawsze polecam 3D, nawet jeżeli dana wersja "tylko" dodaje obrazowi głębi i uwypukla szczegóły. Osobiście widzę kolosalną różnicę...

Natomiast co do "Zbrodni Grindelwalda" - nie zdawałam sobie sprawy, że poza siecią IMAX ciężko (o ile to w ogóle możliwe) znaleźć wersję 3D bez dubbingu. Oczywiście odradzam dubbing, moim zdaniem oryginalne głosy aktorów zawsze robią lepsze wrażenie, tak więc jeśli z jakiegoś powodu IMAX Wam odpada, to rekomenduję jednak 2D EN.  

Renchar
Gramowicz
19/11/2018 17:59

Podsumowując: Warto iść do kina, tak po prostu. Najlepiej oczywiście na wersję 3D.

Od dawna wiadomo że filmy 3D są nic nie warte w tym formacie. Bo często tylko przybliżają obraz, ale obiekty nie lecą prosto w nas jak to powinno być. Koszta za duże w produkcji by mieli. Lepiej jest pójść na normalne 2D niż wydać kasę i 3D nie widzieć. Bądź zobaczyć jego zalążek lub tylko 2-3 sceny.