M jak dywizjon ku pokrzepieniu serc - recenzja filmu Dywizjon 303. Historia prawdziwa

Joanna Kułakowska
2018/09/18 18:30
7
0

Są dwa filmy na temat bohaterskich lotników – w koprodukcji brytyjsko-polskiej i polski (wciąż często i gęsto emitowany). Jak poszło Denisowi Delićowi?

Oba obrazy wyświetlane są w kinach równolegle, warto więc dokonać małego porównania. Dywizjon 303. Historia prawdziwa i 303. Bitwa o Anglię niby opowiadają o tych samych ludziach i tych samych wydarzeniach, a jednak to odmienne od siebie filmy. Biorąc pod uwagę fakt ogromnych różnic pomiędzy scenariuszami, nieco intryguje kwestia, czy któryś z nich rzeczywiście lepiej odzwierciedla „historię prawdziwą”. Swego czasu nastąpiła zmiana dystrybutora polskiej wersji historii o dzielnych pilotach, ów zaś wycofał się z powodu „niezgodności scenariusza z prawdą historyczną”. Film w reżyserii Chorwata Denisa Delića oparty jest o wątki z prozy dość kontrowersyjnego dziś Arkadego Fiedlera (powieść Dywizjon 303), natomiast utwór w koprodukcji brytyjsko-polskiej, którym zajął się David Blair, powstał w drodze konsultacji z żyjącymi pilotami dywizjonu 303, historykami i ekspertami lotnictwa (tak przynajmniej napisano w wikipedii). Oczywiście nic z tego nie zapewnia, że którejkolwiek z owych opowieści należy w pełni uwierzyć. Drugi z wymienionych obrazów wydaje się o wiele bardziej wiarygodny w warstwie relacji międzyludzkich (choć i w jednym, i drugim dziewczyny ważne dla pierwszoplanowego bohatera stanowią postacie fikcyjne), ale – pomimo zaangażowania wspomnianych speców od lotnictwa – zdecydowanie mniej realistyczny w kwestii walk, a już szczególnie prezentacji sposobu działań Polaków w powietrzu.

M jak dywizjon ku pokrzepieniu serc - recenzja filmu Dywizjon 303. Historia prawdziwa

Film Denisa Delića ma wstęp nieprzyjemnie kojarzący się z agitką, a później następuje sekwencja z Hermannem Göringiem (Jacek Samojłowicz) – sprawiająca wrażenie parodii filmów o hitlerowcach... Dalej wygląda to lepiej, choć nastrój jest męcząco podniosły i mocno bogo-ojczyźniany. Natomiast film Davida Blaira unika zadęcia i patosu jak ognia i choć chłopaki adaptują opuszczony budynek na swoją własną katolicką kaplicę, to ich zainteresowanie modlitwą startuje powoli i wzrasta wprost proporcjonalnie do liczby zgonów współtowarzyszy – jest to bardziej strawne. Gwoli sprawiedliwości należy jednak przyznać, że scena spowiedzi w wykonaniu Urbanowicza to jeden z momentów przydających Dywizjonowi 303. Historii prawdziwej pazura, który wywołuje uśmieszek aprobaty na twarzy widza. Poza tym modlitwa modlitwą, ale wojacy jak to wojacy – walą wódę i podrywają panienki, co podkreślono w obu filmach.

Co ciekawe, brytyjska wersja owej historii przemyca więcej martyrologii całego narodu polskiego. Generalnie widać spore różnice w ukazaniu problematyki śmierci. 303. Bitwa o Anglię pokazuje ją w sposób bardzo dojmujący – począwszy od płonących i wybuchających samolotów (niestety kiepskie CGI), poprzez rozbicie się o skały i szokująco nagłe zniknięcia z pola widzenia kolegów, z którymi dopiero co wymieniało się sprośne żarciki, a na leżących na ziemi trupach i braniu pamiątek z samolotów wroga skończywszy. Ukazuje też, że nie wszyscy tak samo podchodzą do walki, nie wszyscy są w stanie działać bez litości oraz że doświadczenia wojenne i stres z powodu losu bliskich tak czy inaczej wypalają piętno na żołnierzach, siłach pomocniczych, a także cywilach. Tymczasem wersja polska kreuje niemal sielankę, grupę jajcarzy na wycieczce, którą od czasu do czasu przyćmiewa jeszcze bardziej kolorowe wspomnienie o nauce w Dęblinie albo przedwojennych imprezach. Śmierć następuje nader bezboleśnie – rzadko jest pokazana. W zasadzie tylko raz twórcy Dywizjonu 303. Historii prawdziwej pokusili się o wywołanie dreszczu na plecach oglądających, ciut pretensjonalnie naruszając czwartą ścianę. Przez chwilę spoglądamy oczami, nomen omen, świeżo upieczonego młodziutkiego pilota, po czym ekran gaśnie...

Obraz Davida Blaira bardziej podkreśla ideę bohatera zbiorowego, lecz oba filmy wyławiają z tła Jana Zumbacha i Witolda Urbanowicza. I tu jednak zauważymy liczne różnice. Dywizjon 303. Historia prawdziwa kieruje oczy widza przede wszystkim na Urbanowicza (Piotr Adamczyk), podczas gdy 303. Bitwa o Anglię zdecydowanie koncentrował się na Zumbachu. W obrazie Denisa Delića Zumbach (Maciej Zakościelny), mimo początkowych akcji, ustępuje pola swemu dowódcy (ale przynajmniej dowiadujemy się, że Jan nosił przezwisko „Donald”). Inny jest również sposób przedstawienia tej postaci. W każdym z recenzowanych filmów to praktycznie zupełnie inny facet; inny charakter i nawet inne umiejętności. W filmie Blaira bierze na siebie ciężar konwersacji z Brytyjczykami, w filmie Delića zaś ledwie coś tam kojarzy po angielsku. U tego pierwszego widzimy niejednoznacznego moralnie, cynicznego i czasami nieco melancholijnego specjalistę od powietrznych akrobacji i takichże likwidacji, który wita świat uśmieszkiem bezczelnej łasicy. Bardzo łatwo uwierzyć, że w przyszłości będzie mordował w Katandze i Biafrze, a jednocześnie przez cały czas jest prawdziwym bohaterem spełniającym swą powinność. U tego drugiego oglądamy błaznującego pyszałka-amanta. Scenę, w której Zumbach tłumaczy kolegom słowa pełnego pogardy angielskiego oficera, złośliwie je przeinaczając i kompletnie ośmieszając Brytyjczyka, zastąpiła scena, kiedy to Urbanowicz generuje patriotyczną, motywacyjną mowę do swojego oddziału. Warto też dodać, że w polskiej wersji jakoś rozmyto Johna Kenta (tu gra go Marcin Kwaśny), który był bardzo ważną osobą dla 303.

Odmienne są również pomysły odnośnie do wątków męsko-damskich i dynamika tych relacji. Phyllis Lambert z filmu Blaira to prawdopodobnie postać fikcyjna, której zadaniem było unaocznić wagę działań personelu pomocniczego, potrzebę poczucia, że wciąż żyjemy pomimo śmierci wokół nas, i podwójne standardy stosowane wobec płci. A do tego jej specyficzny związek z filmowym Janem Zumbachem uwypuklał fakt, że był to mężczyzna psychologicznie skomplikowany. W filmie Dywizjon 303. Historia prawdziwa pojawiają się za to Victoria Brown z WAAF (Cara Theobold), a zarazem przedwojenna aktorka, podsunięta polskim lotnikom przez szefa propagandy w ramach tandetnej intrygi mającej na celu zająć uroczym romansem opinię publiczną, jak również Jagoda Kochan (Anna Prus) – córka inżyniera, sama będąca wybitną specjalistką od wojskowych samolotów. Obie stanowią postacie fikcyjne (pomimo nieco mylącej dedykacji na początku polskiej historii o dywizjonie 303) i obie w pewnym sensie rywalizują o Jana Zumbacha: Zazdrosna o przeszłość Victoria to jego teraźniejszość – choć uwijał się wokół, by zdobyć jej względy, wydaje się traktować ją jak zapchajdziurę po prawdziwej miłości. Jagoda to właśnie przeszłość, za którą tęskni i do której wciąż wzdycha. Dużo czasu ekranowego zjadają w gruncie rzeczy mącące opowieść retrospekcje z udziałem panny Kochan. Ona także ma za zadanie zaprezentować pewien typ kobiety tamtych czasów, bo bynajmniej nie wszystkie interesowały się kuchnią i dziećmi, ale wątek ten (i generalnie motyw uczuciowego trójkąta) wprowadzony został sztucznie i trochę niepotrzebnie – jako w gruncie rzeczy sztampowy dodatek do postaci Zumbacha, który wcale nie czyni owego pilota ciekawszym ani bardziej skomplikowanym.

GramTV przedstawia:

Jeśli chodzi o konstrukcję fabuły, oba utwory stanowią po trosze paczłork utkany z retrospekcji nachodzących na główną linię wydarzeń, scen walk w powietrzu i fragmentów archiwalnych materiałów filmowych z tamtych lat. Dywizjon 303. Historia prawdziwa zapewnia solidniejszą jakość tych ostatnich i o niebo lepszą stronę wizualną w kwestii lotniczych potyczek. Lecz sama opowieść sprawia wrażenie warsztatu pełnego różnych różności, w którym pomimo prób uporządkowania i posegregowania wciąż panuje bałagan – niestety, napisy umiejscawiające akcję w czasie i przestrzeni niewiele tu zmieniają. Delić to skacze sobie kilka lat do tyłu, to znów wraca, znowu skacze i jeszcze wprowadza Niemców. Mieszane uczucia budzi wątek przyjaźni Urbanowicza z niemieckim lotnikiem Hermannem Von Oste (Steffen Mennekes), z którym przed wojną łączyła go koleżeńska rywalizacja. Z jednej strony to ciekawa historia, pokazująca inną stronę medalu, tragizm innego rodzaju – oto przez politykę i ideologię musisz strzelać do kogoś, kogo lubisz i szanujesz. Z drugiej zaś posłużył on jako wytrych, by pokazać „dobrego Niemca” i „złego Niemca” – ten „zły” to Rudolf Knage (Piotr Witkowski), do bólu przerysowany „złoty chłopiec Hitlera” – co daje wręcz efekt kreskówki i wszystko dodatkowo gmatwa. Sposób prowadzenia fabuły jest bardziej przejrzysty w obrazie 303. Bitwa o Anglię.

Co do obsady i realizacji: Aktorzy (jak również aktorka) wcielający się w role polskich pilotów i inżynierów sprawili się tu średnio, ale do wytrzymania. Dobrze ogląda się Piotra Adamczyka. Osoby kreujące postacie Brytyjczyków i Niemców, niestety, nie wybrnęły z postawionego przed nimi zadania. Na „brytyjskich oficerów” i „Göringa” ledwo da się patrzeć. Między Carą Theobold a Maciejem Zakościelnym kompletnie brak chemii. Patetyczna muzyka Łukasza Pieprzyka podkręca ogólną atmosferę. Generalnie film Dywizjon 303. Historia prawdziwa, podobnie jak 303. Bitwa o Anglię, nie miał zbyt wielkiego budżetu. Tu zainwestowano w efekty specjalne i choreografię (widać wreszcie jakieś śladowe elementy taktyki stosowanej przez polskich lotników), w rezultacie dzieło Delića przypomina trochę biedniejszą wersję Pearl Harbor Michaela Baya. Na ziemi jednak nie wygląda to tak pięknie – ludzie są ledwie naszkicowani, niemal jednowymiarowi, sposób realizacji nieco czerstwy i przypomina mniej udane odcinki Tajemnicy twierdzy szyfrów. Nacisk na taką formę love story pomiędzy Jagodą Kochan a Janem Zumbachem robi zaś z tego „M jak dywizjon”.

Jeśli zaś chodzi o wspomnianą atmosferę i wymowę – oba filmy stanowią hołd, ale Dywizjon 303. Historia prawdziwa jest ku pokrzepieniu serc, natomiast 303. Bitwa o Anglię to bicie się w piersi ze strony kajających się Brytyjczyków. Zarówno w pierwszym, jak i drugim utworze podkreśla się fakt, że Polacy traktowani byli jak podejrzana banda pozerów i lamerów, którzy z prawdziwym pilotażem nie mają zbyt wiele wspólnego. W filmie Delića dodatkowo podkreśla się, że mieli stanowić mięso armatnie, aby kupić czas na wyszkolenie nowej kadry Brytyjczyków – „prawdziwych pilotów”. Jednakże potem wszystko się zmienia, Angole są zachwyceni, Dywizjon 303 odwiedza sam król Jerzy VI (Jamie Hinde), by pogratulować dzielnym lotnikom, a członkowie oddziału wywodzący się z innych nacji jak jeden mąż oświadczają, że są Polakami, w rezultacie zachwycony monarcha oświadcza, że to „stan umysłu” i on też zacznie czuć się Polakiem... Tak, jasne. Film Blaira jest brutalny i gorzki – mówi, że noszeni na rękach bohaterowie zostali zdradzeni, gdy skończyła się wojna. Polak zrobił swoje, Polak może odejść. I to jest historia bardzo prawdziwa.

Podsumowując: Jak zatem poszło Denisowi Delićowi? Dywizjon 303. Historia prawdziwa ma swoje walory i na pewno warto ów film obejrzeć, jednak 303. Bitwa o Anglię (recenzja znajduje się tutaj), choć kojarzy się z filmem telewizyjnym i nie ma co się chwalić efektami specjalnymi, robi mocniejsze wrażenie. Z drugiej strony, każdy widz może zareagować inaczej. Jedną osobę bardziej poruszy patos, ekstatyczny triumf i rodzaj happy endu, drugą zaś hołd z nutką goryczy. Oceńcie sami.


Dywizjon 303. Historia prawdziwa to film dla Ciebie, jeśli lubisz gry dotyczące II wojny światowej, gdzie fabuła biegnie z zadęciem, a w symulatorach lotniczych cenisz wysoki poziom realizmu.

Komentarze
7
Trashka
Redaktor
Autor
24/09/2018 14:03

Zacznijmy od tego, że z racji wykształcenia i pracy przy projektach związanych z wyuczonym zawodem wiem sporo na temat kształtowania się osobowości, problemów psychologicznych różnego typu, funkcji konkretnych zachowań i reakcji na stres. Ze względu zaś na zainteresowania zdobywałam swego czasu informacje od konkretnych osób na temat codziennego życia, zwyczajów i przyjętych norm zachowań w różnych środowiskach przed II wojną światową. Pytałam również o wspomnienia z czasów wojny. Miałam do czynienia i z cywilami, i żołnierzami opowiadającymi o swoich doświadczeniach. Dużo informacji zdobyłam od rodziny; od babci, która urodziła się na początku XX wieku; od ciotek i wujków, którzy walczyli (lub stawiali czoła bandytom) z bronią w ręku (tak, ciotki też); od ojca, który był wywieziony do Kazachstanu; od matki, która była małym dzieckiem w czasie wojny, ale bardzo szybko musiała podejmować decyzje godne dorosłych ludzi.

Mam wiedzę z pierwszej ręki, wiem więc, jak wyglądały ówczesne realia. I mam niespodziankę – to byli zwykli ludzie, podobni do tych, których możemy spotkać dzisiaj. Niektórzy byli wychowywani w duchu patriotycznym, w myśl bardzo konserwatywnych wartości, w religijnych rodzinach i było to dla nich ważne; inni byli zdumiewająco postępowi; inni – religijni na pokaz i traktowali to jako swoisty „rytuał”, bo „trzeba” modlić się co wieczór i być na mszy w Niedzielę i święta, bo „co ludzie pomyślą”, a Polski jako idei nie darzyli szczególną estymą, ani też nie mieli głębszych przemyśleń na jej temat; jeszcze inni w ogóle nie zawracali sobie głowy takimi sprawami, tylko myśleli o tym, co do garnka włożyć. Jeśli chodzi o reakcje – żołnierze modlili się, gdy się bali, ale również sypali soczystymi wiązankami. Przekleństwa w różnych sytuacjach, owszem, brzmiały nieco inaczej, niekiedy były... bardziej wyszukane :) Nikt nie był święty, zdarzało się chociażby, że ktoś kogoś pobił z błahego powodu, który w stresie urósł do rangi wielkiej obrazy.

Tak więc, choć nie jestem depozytariuszką prawdy (a może jednak w jakimś stopniu jestem?), wiem, że przeszłość nie była wcale aż taka „bogo-ojczyźniana”, jak chcą to teraz przedstawiać niektóre środowiska, które moim zdaniem zawłaszczają pojęcie patriotyzmu, narzucają swoją jego wizję, a także „jedyną słuszną” wizję przeszłości, przy okazji niekiedy wykazując się prymitywnym antysemityzmem. Poza tym jest to termin ironiczny, podkreślający przesyt i pretensjonalność, poczucie, że dokonywana jest tandetna agitka w kierunku owej „jedynej słusznej” wizji przeszłości i stawia się na cokole ludzi, którzy wcale nie byli pomnikami z brązu. Dlatego irytuje mnie nastrój bogo-ojczyźniany i nadmierny patos, gdyż jest to nachalne, pretensjonalne, męczące i ciężkostrawne. I to dlatego we współczesnej kinematografii powinno się unikać takiego podejścia, a nie dlatego, by współcześni widzowie przypadkiem nie poczuli się „gorsi”. Zresztą, można zrobić patetyczny film o religijnych ludziach w taki sposób, że porywa, a nie drażni, vide „Przełęcz ocalonych” (na łamach tego portalu została opublikowana recenzja mojego autorstwa pt. „Uzbrojony w Biblię”). Jeśli stawiamy na patos, musimy zrobić to z wdziękiem, wyczuciem i ikrą, inaczej widz parska śmiechem albo puka się w czoło.  

A teraz jeszcze odnośnie do Jana Zumbacha. Jeśli chodzi o Biafrę, to trzyletnia wojna pochłonęła od miliona do trzech milionów ofiar (różnice w ocenie pokazują, jak bardzo niewygodna może być prawda, jak trudno do niej dotrzeć i że kiepsko bywa z tym „depozytem”), w większości cywilów. Wielu z nich skonało z głodu. Zumbach z chęci zysku wziął udział w konflikcie, gdzie jedna ze stron (Nigeria) nie zgodziła się na most powietrzny, a druga (Biafra) na transport lądowy. Wspierał ludzi, którzy morzyli swoich głodem w imię tego, by nie sprowadzono zatrutego jedzenia... Przecież wierchuszka i tak się nażre. I miał gdzieś, co się dzieje.

A teraz mordy w Katandze, o których z premedytacją uprzednio nie wspomniałam, bo chciałam się upewnić. I powiem tylko tyle: serdecznie polecam książkę „Ostatnia walka” autorstwa samego Jana Zumbacha. Tam jest wyraźnie napisane, jego słowami, co robił. W efekcie jego nalotów ginęli nie tylko wojownicy plemienia Baluba, ale i cywile bez względu na wiek i płeć. Nie trzeba latać z nożem po chałupach, by mieć aktywny współudział w zbrodni wojennej. Myślę, że lektura wspomnień najlepiej przyczyni się do wyczerpania tematu „mordów” i może jednak mordów Zumbacha.

Usunięty
Usunięty
20/09/2018 18:32

Rozumiem, że Pani zna prawdę i wie, jak wyglądały ówczesne realia. Z racji zawodu mam ten przywilej, że czytałem sporo relacji oraz wspomnień świadków i bohaterów tamtych wydarzeń. Ci ludzie żyli w innych czasach, byli inaczej wychowani, wpojono w nich inne wartości. Z tego powodu wydają się być drażniący dla dzisiejszego odbiorcy. Jeden z młodych żołnierzy AK, który w czasie okupacji brał udział w akcjach bojowych i egzekucjach, zapytany o doświadczenia z płcią przeciwną odparł - Kiedyś chciałem pocałować dziewczynę, a ona mi powiedziała, że dla dziewicy pocałunek jest ślubem. Od razu odechciało mi się całowania. Kosmos, prawda? Młody chłopak zabijał i ryzykował życie, nieomal zginął w powstaniu, a doświadczenie seksualne miał na poziomie brzydkiego ucznia środkowych klas podstawówki. Cóż dopiero powiedzieć o tej dziewczynie? Osoby odpowiedzialne za charakteryzację w filmie "Miasto 44" dopytywały się żyjących weteranek powstania, jak się malowały, by w odpowiedzi usłyszeć, że porządne dziewczyny tego nie robiły

Oczywiście nie wszyscy byli tacy. Był też margines społeczny, który wojną interesował się o tyle o ile dawała ona szansę na bezkarność. Wystarczy poczytać Grzesiuka. Bimber, złodziejstwo, prostytucja - było wszystko. Różnica polegała na tym, że był to wstydliwy margines a nie norma.

Niestety dzisiaj bardzo często twórcy filmów próbują przedstawiać tamtych ludzi jako dzisiejszych luzaków. Powody sama Pani wymieniła. Chodzi o to, by widzowie nie byli drażnieni patriotyzmem i wiarą tamtych ludzi, by nie czuli się gorsi, by mogli się identyfikować z bohaterami. Dużo w tym winy samych twórców. Dużego kunsztu wymaga bowiem takie przedstawienie bohatera, by pomimo różnic między nim a widzem można było zrozumieć jego postawę i wybory. Dlatego mimo wszystko wolę na ekranie drażniący Panią bogo-ojczyźniany patos, gdyż jest prawdziwy, niż fałszywy luz i nihilizm robiony "ku pokrzepieniu serc" dzisiejszych pokoleń, by mogły wyjść z kina i myśleć - historia jest zakłamana, ludzie zawsze byli tacy jak teraz.

Prawda bywa niewygodna, ale to nie Pani jest jej depozytariuszką. Zumbach jako nastolatek zmajstrował dziecko służącej. Nikt nie namawiał jednak dziewczyny do aborcji, ale rodzina Zumbacha dała jej wystarczający majątek, by ta nie musiała się martwić o przyszłość, a jego odesłali z domu. Nie wszyscy byli też bohaterami. W jednej z relacji z dywizjonu 303 jest przytoczony przypadek młodego polskiego pilota, który przez pomyłkę wleciał w formację Niemców. Nie histeryzował jednak, nie rzucał słów na "K" tylko odmawiał dziecięcą modlitwę Aniele boży stróżu mój... Słyszeli to przez radio jego koledzy z eskadry wiedząc jednocześnie, że zaraz zginie. Gdyby ta scena była w filmie, wyszłaby Pani z kina jeszcze bardziej poirytowana. Dowódca obrony Westerplatte załamał się na początku obrony i chciał poddać placówkę. Jego podwładni odebrali mu dowództwo i przywiązali pasami do krzesła. Po wszystkim złożyli przysięgę, że nie ujawnią tej prawdy. Dlatego do dziś major Sucharski ma swoje szkoły i ulice. Jak widać był strach, panika, seks. Różnica polega na tym, że w ich obliczu zachowywano się inaczej. Ja twierdzę, że lepiej.

Wracając jeszcze do "mordów" Zumbacha to bombardował on pozycje wojskowe za pomocą wyrzucanych przez drzwi cywilnego samolotu doniczek wypełnionych materiałem wybuchowym. Miał też zamontowany chałupniczo w dziobie karabin maszynowy obsługiwany za pomocą kopniaka wymierzonego pomocnikowi siedzącemu w kucki przy nogach Zumbacha. Mimo wszystko podczas jednego z "bombardowań" udało mu się trafić jedną z doniczek w helikopter wrogiego generała choć był on jednocześnie ministrem obrony i w takim wypadku to chyba jedyny cywil, jakiego zabił Zumbach. 

Trashka
Redaktor
Autor
20/09/2018 00:36
Trashka napisał:
 

Nie wiesz, do jakiego pokolenia należę. A nastrój bogo-ojczyźniany mnie irytuje, mam do tego prawo. Ciebie nie - Twoja sprawa.

Co do użycia określenia "mordował" - rzeczywiście przesadziłam. Nie zmienia to jednak faktu, że przy okazji walk i nalotów w Biafrze ginęli cywile. A los i zadania najemnika... Różnie to bywa. 

PS A już na pewno nie wiesz, co odpowiadam (i w jakich) ankietach :D




Trwa Wczytywanie