Kodowanie popkultury: jakie fajne atomowe grzyby

Łukasz Wiśniewski
2018/09/15 22:00
2
0

Atomowa zagłada… no powinniśmy się jej bać, ale jakoś ten świat po niej wydaje się w sumie fajny, nie? Rozbierzmy więc atom na czynniki pierwsze.

Szóstego sierpnia 1945 roku bombowiec Enola Gay zrzucił na Hiroszimę bombę nowego typu. Na tym etapie wojny USA koncentrowało się na złamaniu woli walki Japończyków. Po doświadczeniach z bitew na wyspach Pacyfiku dowództwo wiedziało, że bezpośredni desant spotka się z fanatyczną obroną. Dwie dekady militarnej indoktrynacji zamieniły armię japońską w coś, czego Ameryka nie rozumiała. Owszem, od jakiegoś czasu zrzucano na drewniane miasta wroga bomby zapalające, które siały niesamowite zniszczenie. Potrzebny był jednak symbol, coś, co pokaże potęgę. Jedna bomba zamiast całych nalotów. Tak nauczyliśmy się bać potęgi atomu.

Kodowanie popkultury: jakie fajne atomowe grzyby

Siedem dekad później nuklearna zagłada została oswojona. Dla ostatnich dwóch pokoleń wojna atomowa, mogąca się zakończyć zagładą cywilizacji, jest równie prawdopodobna jak inwazja Obcych lub pandemia zombie. Tyle że przybyszów z innych planet czy żywych trupów żrących ludzkie mózgi raczej w historii nie zaobserwowaliśmy. Za to dzisiejszy stan posiadania bomb atomowych przez ludzkość znacznie przekracza nasze zdolności przetrwania jako cywilizacji. Czy potencjalnie przekracza wytrzymałość globu, jak wieszczyli futuryści w okresie zimnej wojny? To dalej jedynie hipotezy. Mimo wszystko stało się coś dziwnego z naszą świadomością. Spróbujmy zdekodować ten specyficzny przypadek: jak globalna zagłada atomowa stała się elementem popkultury. W sumie nie bez powodu ten cykl felietonów nazwałem Kodowaniem popkultury, prawda?

Zacznijmy od stanu zastanego. Dla milionów ludzi na Ziemi wizje świata po atomowej zagładzie stały się niesamowicie atrakcyjne. Rozbudzają wyobraźnię. Powstają całe wielkie imprezy dla fanów postapo - jedną z nich jest polski festiwal OldTown. Kilka lat temu objęliśmy tę imprezę patronatem medialnym, bo odwołuje się ona mocno do cyklu gier Fallout. Tyle że zdecydowaliśmy się nie stać z boku - kluczową częścią OldTown jest LARP, czyli gra fabularna na żywo. Zamiast być tylko obserwatorami, wyznaczyliśmy dwie osoby z redakcji do pełnego uczestnictwa. Znaczy się mnie i Trashkę, zajmującą się na naszych łamach literaturą i filmem. Pozwoliło nam to na dokładne przyjrzenie się temu, jak młodzi ludzie postrzegają temat zagłady nuklearnej. Między innymi dzięki rzeczonej współpracy ten felieton jest zilustrowany zdjęciami z owej imprezy…

OldTown Festival jest jak laboratorium, w którym można analizować to, jak dziś postrzegany jest świat po zagładzie. Tysiąc uczestników to poważna próbka - na takiej się robi badania opinii. Co więc przez te kilka lat patronowania imprezie widziałem? Mutantów, mafię, dzikusów, dziwne kulty, motohusarię, biznesy budowane na medycynie i chemii… Całą cholerną popkulturę w pigułce. W sumie to nic dziwnego, zwłaszcza od czasu gdy twórcy serii gier Fallout postanowili zawrzeć małżeństwo z fantastyką w stylu retro. Odwołali się przewrotnie do epoki, w której strach przed bombą atomową był realny i powszechny. Spróbuję teraz rozbić na... atomy tę konstrukcję, wykazać, w jakie akordy uderzyła fantastyka tego typu - no i czemu dla tak wielu osób jest ona nie przerażająca, a atrakcyjna, seksowna wręcz.

GramTV przedstawia:

Zacznijmy od pierwszego kodu, pierwotnego wręcz. Wielu badaczy zgadza się w kwestii, którą sami możemy łatwo zaobserwować: Nasza cywilizacja rozwija się zbyt szybko dla naszego gatunku. Kilka tysięcy lat to za mało, by przewalczyć to, co mamy w genach. Jeszcze gorzej wygląda to w kwestii rewolucji przemysłowej (dwa wieki) i nagłego (wręcz skokowego) rozwoju nauk społecznych (góra wiek). Dobór naturalny preferował agresję, osobnicy o cechach wojownika mieli większe szanse na dzieci, nawet jeśli umierali młodo. Ustabilizowany świat, unikający wojny (choćby z powodu lęku przed nuklearną zagładą), nie daje pola do popisu dla jednostek zorientowanych na walkę. Niby dobrobyt i spokój, ale coś w genach wyje. Opowieści o świecie, w którym na nowo trzeba fizycznie walczyć o przetrwanie, odwołują się do głodujących atawizmów. Po bombach nie będzie już opresyjnych praw, będzie można zabić kogoś za złe spojrzenie, będzie można ćpać i chlać bez limitów. Będzie też można przy okazji uwolnić seksualność z gorsetu wiodących religii.

Mamy więc powrót do korzeni, do prymitywnych instynktów, które gatunek homo sapiens próbuje tłumić za pomocą cywilizacji. Nie wiem, czy znacie osoby, które brały udział w konfliktach zbrojnych, choćby w ramach misji NATO i UN. Ja znam. Dla nich powrót ze strefy wojny to piekło. Tam się liczyło życie, przetrwanie, szybkość reakcji. Nagle musieli wrócić do świata, gdzie najważniejsze są rachunki, formułki prawne i urzędnicze wymogi. To burzy w nich krew, bo dla nich nie ma sensu. Tam, na froncie, sens był namacalny. Dlatego tak wiele osób wraca na kolejne “turnusy”. Dlatego tak wiele osób, które nie zaznały wojny, chce gier, w których wszystko sprowadza się do przetrwania. Nawet jeśli same z siebie by w strefie wojny nie przeżyły, bo wychowano je na dzieci lata, coś w nich tęskni do tej złej zimy. Gry im to dają, OldTown z bezpieczną (ale dalej pozwalającą wyzwolić adrenalinę) bronią im to daje.

Mamy więc ustalony kod pierwotny: myślistwo, zbieractwo, wpierdol. Jest też coś więcej, co leży u podstaw samej cywilizacji: poszukiwanie nowego, eksploracja. Dziś nie mamy już nieznanych lądów, a przecież to był impuls, który pozwolił cywilizacjom się rozprzestrzenić. Co jest za tym wzgórzem? Czy w dolinie tamtej rzeki będą żyzne ziemie? Czy gdzieś za morzami i oceanami mają zbyt dużo złota i budują z niego miasta? Dziś granica niepoznanego jest wciąż obecna, ale dostępna dla wybitnych jednostek. Mikrobiologia, genetyka, fizyka kwantowa - jak to wypada w stosunku do wypraw na Czarny Ląd? Nudy, panie. Zniszczony, zmutowany świat otwiera nowe możliwości eksploracji. Znowu wystarczy być odważnym, by odkryć nowe, zamiast ślęczeć dekady nad mikroskopem i tabelkami. Nie bez przyczyny największa popularność postapo wybuchła w krajach, które same z siebie kiedyś miały dzikie rubieże. Amerykańskie postapo to nowy western, jasne… ale przecież to samo dotyczy Australii (Mad Max) czy Rosji (Metro 2033). W tej rodzince nie jesteśmy wyjątkiem - postapo kusi nas jak nowe Kresy.

To naprawdę spory temat, kody do odcyfrowania są na każdym kroku. Chętnie pociągnę temat dalej. Dajcie mi więc znać w komentarzach, czym powinienem się zająć najpierw. Korzeniami strachu przed atomem? Ewolucją religii w świecie po zagładzie? Wizjami społeczeństw? Westernem jako rdzeniem postapo? Rozmaitym podejściem twórców gier do tematu? Psychologią homo postapokalipticus? Historią tego cyrku w literaturze i filmie? Zdecydujcie szybko, nim spadną bomby...

Komentarze
2
Bambusek
Gramowicz
18/09/2018 00:23

Ludzie się przestali bać atomu, bo sobie zdają sprawę, że przy wszystkich Trumpach, Putinach, Jong Unach i reszcie, nie ma szaleńca, który by nacisnął przycisk. Wszyscy doskonale wiedzą, że to byłaby wojna, której się wygrać nie da, tu nie ma scenariusza, gdzie "my" wychodzimy bez szwanku. Jasne, kiedyś gdzieś jakiś się może znaleźć i będzie przerąbane, ale obecnie to science fiction i dlatego postapo pociąga - jako coś, co się moze zdarzyć, ale jednak nadal jest tylko fantastyką. 

Headbangerr
Gramowicz
16/09/2018 18:41

"Tyle że przybyszów z innych planet czy żywych trupów żrących ludzkie mózgi raczej w historii nie zaobserwowaliśmy." 

...

https://en.m.wikipedia.org/wiki/List_of_reported_UFO_sightings

...

Wiem, czepiam się ;)