Gdzie ten Battlefield, czyli wrażenia z bety BFV

Paweł Pochowski
2018/09/14 11:00
0
0

Battlefield V wzbudza sporo kontrowersji od samej zapowiedzi. Beta mogła potwierdzić czy seria podąża w dobrym kierunku. I nie jestem tego pewien.

Gdzie ten Battlefield, czyli wrażenia z bety BFV

Wszyscy wiemy, że w dzisiejszych czasach betatesty są akcją marketingową. Twórcy chcą pokazać graczom to, do czego mogą mieć za chwilę dostęp, a przy okazji sprawdzą sobie stabilność infrastruktury sieciowej czy działanie kodu. W razie problemów powie się, że to przecież nieaktualna wersja i nie prezentuje stanu faktycznego. Nikt nie przekona mnie, że na miesiąc przed premierą twórcy są w stanie zebrać opinie, wyselekcjonować je, opracować na ich podstawie projekty zmian, a następnie je wdrożyć i przetestować. Absolutnie nie, choć chciałbym. Bo jeżeli faktycznie nie jest to możliwe, Battlefield V może mieć za moment spory problem.

Przy okazji weekendowych betatestów Battlefield V ze sporą ciekawością sprawdziłem to, co EA DICE przygotowało w nowej części. II wojna światowa w nowej aranżacji wypada ciekawie, choć z całą pewnością zostawia kilka znaków zapytania i odbiega od wyobrażeń czy życzeń fanów. Główna mechanika rozgrywki w postaci intensywnych potyczek sieciowych specjalnie nie uległa zmianie. Strzelanie mogłoby dawać co prawda większego kopa i odrzut, bo pachnie to wszystko Battlefrontem, ale same zmagania obu stron konfliktu owocują w emocjonujące zwroty akcji i krwawe ofensywy, przez co są wciągające. Dzieje się naprawdę wiele, a prędkość wydarzeń, zabić i zgonów wydaje się, że od czasów poprzedniej części jeszcze wzrosła.

Wizualnie Battlefield V stoi na naprawdę wysokim poziomie. Efekty specjalne wszystkich strzelanin i wybuchów cały czas prezentują się świetnie. Dobrze wypada też oświetlenie przy wszystkich rodzajach pogody oraz wszelkie cienie rzucane przez budynki, przedmioty oraz graczy i pojazdy. Przesadzono za to z jaskrawością pewnych materiałów oraz nasyceniem kolorów. To nie taka druga wojna, do której przywykliśmy z innych gier czy filmów, przez co klimat trochę siada. Momentami wygląda to po prostu zbyt kolorowo i mówię tu szczególnie o mapie Rotterdam, która świeci się równie dobrze co wypastowany lakier sportowego kabrioletu. Momentami aż przeszkadza to w rozgrywce.

Finalnie gra zadebiutuje z mniejszą ilością map niż Battlefield 1, a już tam znajdowało się ich tylko dziewięć. Osiem poziomów to nie za wiele, zresztą dwa już znamy. Rotterdam jest ok, ale równie dobrze mógłby to być poziom dodany do Battlefield 1 i nikt nie zauważyłby różnicy. Układ pomieszczeń w budynkach jest praktycznie taki sam co poprzednio, rozkład ulic przy których stoją także mocno krzyczy, że skądś już to znamy. Ciekawiej wypadł zaśnieżony Narvik, chociaż poza wysokim wiaduktem nie ma tu specjalnie charakterystycznych elementów. Norweskie czerwone domki są ładne, ale niewiele poza tym wnoszą do rozgrywki. Natomiast na obu mapach uderzyły mnie niewielkie rozmiary oraz mała ilość pojazdów. To nie ten Battlefield, w którym przebiegnięcie całego poziomu zajmowało kilkanaście minut, a bazy były wypełnione pojazdami po brzegi. Tutaj znajdziecie raptem jeden czołg i dwa pojazdy opancerzone. Nie ma też za wiele otwartej przestrzeni do działań na szerszą skalę. Obawiam się, że ktoś tu próbuje nam zmniejszyć skalę potyczek.

GramTV przedstawia:

Jedną ze zmian w mechanice rozgrywki jest umożliwienie podnoszenia się nawzajem wszystkim członkom danego składu, niezależnie od klasy. I muszę przyznać, że innowacja całkiem dobrze sprawdza się podczas zabawy. Podczas zaciętej obrony lub dramatycznej ofensywy na tyłach wroga możemy szybko poprosić o pomoc lub podnieść powalonego towarzysza, co poprawia dynamikę meczu i ogranicza zbędne oczekiwanie. Zmniejsza też konieczność skakania po klasach, gdy brakuje medyka. Apteczki można bowiem pobierać ze skrzynek i leczyć się samodzielnie, choć klasa medyka nadal w obu przypadkach ma pewne przewagi. Medycy mogą reanimować wszystkich ze swojego zespołu, zajmuje im to mniej czasu, a zostawiane przez nich apteczki są efektywniejsze.

EA DICE zdecydowało się także na ograniczenie liczby noszonych w ekwipunku pocisków, przez co klasa wsparcia zyskuje na dodatkowym znaczeniu. Bez dostępu do dodatkowej amunicji pocisków nie starcza na długo. Można podnosić je co prawda z powalonych żołnierzy, ale jedynie w mniejszej liczbie. To ponownie może być zmiana w dobrym kierunku, bo teoretycznie wymusza taktyczniejsze podejście do strzelania i zachęca do szanowania amunicji, ale dopiero w pełnej wersj będzie można całościowo ocenić wpływ tego elementu na zabawę.

Podczas zabawy z betą niestety przydarzały się różne bugi i problemy. Cześć z nich utrudniała wyszukiwanie meczów. Gra potrafiła się rozłączyć w trakcie potyczki, a wzajemne zapraszanie się do zespołu i dołączanie do znajomych także nie obywało się bez problematycznie. To oczywiście nie problem, jeśli mowa o becie, bo ta rządzi się swoimi prawami. Ale występowanie tych bugów wraz z informacją o przesunięciu premiery, co poza Hardline się Battlefieldom właściwie nie zdarzało, stawia gotowość techniczną produkcji pod znakiem zapytania. Trzymam kciuki, by deweloperzy dobrze wykorzystali dodatkowy czas i uporali się ze wspomnianymi kwestiami. Jednocześnie nie łudzę się, że pewne rzeczy się zmienią. Tak jak na przykład skopany system progresji, w którym zyskujemy dostęp do ulepszeń wpływających na szybkość pocisków czy prędkość przeładowania. Modyfikowanie broni będzie prawdopodobnie gorącym tematem wśród społeczności i fanów gry, bo EA DICE mocno przerobiło ten element pozbawiając go całej przyjemności.

To wszystko sprawia, że na premierę Battlefielda V czekam z umiarkowanym entuzjazmem. Owszem, samo strzelanie i główna część zabawy będzie równie dobra co poprzednio. Problem w tym, że Battlefield 1 nie jest moim ulubionym przedstawicielem tej serii. I choć fajnie spędzało się przy nim czasu, brakowało mu tego czegoś, co miałem nadzieję zobaczyć w Battlefield V. I wygląda na to, że deweloperzy podążają w innym kierunku. Jak to się przełoży na finalne oceny, tego dowiemy się w grudniu. Ja z całą pewnością sprawdzę pełną wersję. Ale czy spędzę przy niej tyle samo czasu, co przy pozostałych częściach? Na ten moment stoi to pod znakiem zapytania. Być może zmieni coś w tej kwestii jakiś as w rękawie. Może być nim na przykład tryb battle royale, ale póki co w dokładnie taki sposób zagrało Call of Duty prezentując intensywną akcję dla 80 graczy jednocześnie. Pytanie brzmi: jak odpowie na to EA?

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!