Mothergunship to strzał w miłośników wszelkiego rodzaju pukawek

Kamil Ostrowski
2018/08/16 19:30
0
0

Komu w drogę, temu nieskończona ilość laserów, karabinów, wyrzutni rakiet, przecinaków, dwururek, blasterów i tym podobnych pukawek.

Mothergunship to strzał w miłośników wszelkiego rodzaju pukawek

Jeżeli od zawsze uważaliście, że w strzelaninach za mało się strzela, to mam dla Was idealną produkcję. Twórcy MOTHERGUNSHIP postawili sobie za zadanie jeden cel - przenieść intensywność tytułów z rodzaju „top-down shooter” w trzy wymiary. Bardzo szybko jesteśmy zalewani ogromną masą przeciwników, pocisków, rakiet, wiązek promieni laserowych i tym podobnych. Pod pewnymi względami MOTHERGUNSHIP przypomina recenzowane przeze mnie ponad dwa lata temu Enter the Gungeon – przynajmniej pod względem ilości pocisków, jakich przychodzi nam unikać.

Produkcja stworzona przez Terrible Posture Games wraz z Grip Digital przenosi nas w rzeczywistość w której obcy zaatakowali i podbili Ziemię. Ulofudków tutaj jednak brakuje, zamiast tego mamy ogromne okręty kosmiczne (w tym tytułowy statek matka, tj. „mothergunship”) i sterowane przez sztuczną inteligencję mechy. Celem najeźdźców jest zdigitalizowanie i stworzenie kopii zapasowych wszystkiego co żywe. Zazwyczaj ten proces wiąże się z uśmierceniem oryginału, aczkolwiek nie ma co kręcić nosem na środki, skoro cel jest uświęcony, prawda? Jedynymi którzy się nie zgadzają, są nieliczni członkowie ruchu oporu, w tym my, jako świeżo upieczony Rekrut. Naszą misją uratowania ludzkości pokieruje kilku kompanów, w tym pokładowa sztuczna inteligencja jednego ze statków rebeliantów, rozkosznie durny Pułkownik, z jakiegoś powodu dowodzący naszą gromadą, oraz nadworna pani inżynier/naukowiec. Gotowi skopać parę tysięcy robocich tyłków?

Zanim jednak przejdziemy do strzelania, musimy zaopatrzyć się w odpowiednie pukawki. Nie będzie to takie hop-siup, ale z drugiej strony, przyniesie nam sporo radości. Każdą z broni musimy sobie bowiem najpierw złożyć z rozmaitych części. Poczynając od punktu startowego doczepiać będziemy trzy rodzaje segmentów: łączniki – one powielą liczbę dostępnych gniazd, lufy, które wystrzelą daną śmiercionośność w obszar przed nami, oraz upgrade’y, które doczepimy w dowolnym miejscu, m.in. poprawiające celność, podrasowujące nasze wiązki śmierci specjalnymi efektami i tak dalej. Należy tylko pamiętać o tym, że nasza zbroja ma ograniczoną liczbę energii, która odnawia się w momencie gdy przestajemy strzelać. Czasami lepiej jest nie doczepiać czwartego działka Gatlinga, żebyśmy przypadkiem nie wypruwali się z możliwości oddawania strzałów co dwie sekundy. Innym razem będzie to wskazane, gdy będziemy chcieli załatwić sprawę zaraz po wychyleniu się zza rogu.

Zbroja to nasza druga śmiercionośna broń. Strzelać możemy z dwóch ramion, jednak gdybyśmy nie wyposażyli danej łapki w pukawki, to wciąż będziemy mogli wrogom solidnie przyłożyć z piąchy. Poza tym mamy całkiem sporo punktów życia, a przede wszystkim możemy kilkukrotnie skakać, co pozwala nam wygodnie manewrować w czasie walki. Zbroję też rzecz jasna z czasem ulepszymy.

Twórcy MOTHERGUNSHIP obiecali, że jeszcze w sierpniu 2018 roku gracze doczekają się trybu kooperacji. Na moment pisania recenzji nie był on jednak dostępny, wobec czego fakt ten nie zaważył na końcowej ocenie.

GramTV przedstawia:

Mechanika opisane, ale teraz najważniejsze. Jak się z MOTHERGUNSHIP bawiłem? Najlepiej będzie, jeżeli od razu przyznam, że nie jestem w stanie ciągiem wytrzymać z tą grą więcej niż godziny. Dlaczego? Po prostu tak kosmicznie dużo dzieje się na ekranie, że ze stuprocentową pewnością jestem w stanie stwierdzić, że jeszcze chwila i dostanę migreny (to takie coś co mają starzy ludzie i młode panny w lekturach szkolnych). Tempo akcji jest zabójcze, wrogów w każdym z pomieszczeń są dziesiątki czy setki, a każdy z nich wypluwa pociski, które kierują się w naszą stronę tysiącami. Na szczęście lecą na tyle wolno, że jesteśmy w stanie ich uniknąć, zakładając ponadprzeciętną sprawność palców, wyrobione mięśnie gałek ocznych i koordynację ręka-oko na poziomie pilota myśliwca. Jednak bezspornie zabawa męczy na dłuższą metę.

Najlepiej będziecie bawić się gdzieś w złotym środku, który obejmuje jakieś pół godziny pomiędzy 20tą, a 50tą minutą zabawy. Pierwsze dwadzieścia minut czułem się jakbym zaraz miał nabawić się oczopląsu. Wielokrotnie od początku musiałem przyzwyczajać się do charakterystyki broni, poruszania się, skakania, itd. Później jednak wpadałem w rytm i stawałem się zabójcą z piekła rodem, odbijającym się od porozstawianych na planszach skoczni, unikającym strumieni lawy, skaczącym w powietrzu kilkukrotnie, potrafiącym w locie zestrzelić wroga wielkości łupiny po orzechu. Czułem że żyję! Niestety, trwało to zazwyczaj do tej pięćdziesiątej minuty, kiedy dawały po sobie znać zmęczenie, poirytowanie brakiem postępu i zupełnie szczerze – znudzenie powtarzalnością qusi-losowo generowanych poziomów.

Niemniej, ogólnie rzecz biorąc jest dobrze. Zabawy z MOTHERGUNSHIP jest miałem mnóstwo. Kampania jest długa, aczkolwiek gra nie pozwala się znudzić. Na wypadek gdyby było Wam mało, zawsze możecie pobawić się w trybach endless czy w zadaniach pobocznych. Do tego paru fajnych bossów, sympatyczne dialogi, no i ciągła akcja. Dodawajcie śmiało do listy życzeń i polujcie na ten tytuł na wyprzedażach.

7,0
Mistrzostwa świata w walce z oczopląsem uznaję za otwarte!
Plusy
  • Budowanie broni sprawia frajdę
  • Dużo strzelania w strzelaniu
  • Przyjemna kampania
Minusy
  • Mało zróżnicowana na dłuższą metę rozrywka
  • Oczopląs w pierwszych minutach, zmęczenie po godzinie
  • Powtarzające się areny
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!