Kosmici atakują! - recenzja Steampunker

Małgorzata Trzyna
2018/07/16 09:00
1
0

W Steampunker ratujemy świat przed inwazją obcych. Aby pokrzyżować ich złowieszcze plany, wystarczy jeden bardzo odważny człowiek.

Kosmici atakują! - recenzja Steampunker

Steampunker jest pierwszą grą polskiego studia Telehorse. Tytuł ten zadebiutował jeszcze w 2014 roku na urządzeniach mobilnych i jest dostępny na iOS i Androida. Od lipca 2018 można się nim cieszyć także na PC.

Steampunker oferuje zupełnie inny typ rozgrywki niż powiązany z tym tytułem Steamburg (również od studia Telehorse), wydany na PC w 2017 roku, choć w obu tytułach realia są takie same: Ziemia została zaatakowana przez przybyszów z innej planety, a naszym zadaniem jest ją obronić. W obu grach kierujemy Vincentem Moorem, który walczy z najeźdźcami-robotami. W grze Steamburg mieliśmy do czynienia z rozgrywką wymagającą sprytu i zręczności, a nasze zadanie polegało na przekradaniu się między maszynami i wymanewrowywaniu ich tak, by wpadały w pułapki. Steampunker oferuje zupełnie inny typ rozgrywki: tu mamy do czynienia z przygodówką point and click, z licznymi planszami z ukrytymi obiektami.

Fabuła Steampunker jest prosta jak budowa cepa. Złe roboty z kosmosu chcą zniszczyć Ziemię, a Vincent jest jednym z dzielnych bohaterów, którzy nie poddają się i postanawiają stanąć do walki z agresorami. Kiedy przejmujemy kontrolę nad protagonistą, sytuacja wygląda fatalnie. Steamburg staje w płomieniach, bezlitosne roboty niszczą wszystko, co spotkają na swej drodze. Jedyną opcją jest zabrać ostatnią ocalałą łódź podwodną i rozprawić się z przeciwnikami z pomocą torped. Co z tego, że stan techniczny łodzi pozostawia to i owo do życzenia? Jakoś damy sobie radę. Podczas rozgrywki nie spotykamy żadnych innych, dzielnych obrońców Ziemi. Owszem, od czasu do czasu odezwie się piękna (a jakże) kobieta, która monitoruje sytuację i instruuje, jakie kroki trzeba podjąć w następnej kolejności, ale generalnie Vincent jest zdany wyłącznie na siebie. Nic nie szkodzi, pan złota rączka potrafi naprawić każdą maszynę, a nawet zatankować statek kosmiczny, samodzielnie polecieć na Księżyc, wykiwać kosmitów na ich własnym terenie i obronić Ziemię przed asteroidami. Inni tylko plątaliby mu się pod nogami. Fabuła w grze jest tak naiwna, że budzi wesołość zamiast troski o ludzkość i los naszej pięknej planety. Całość sprawiała komiczne wrażenie, ale w połączeniu z ciekawym stylem graficznym poszczególnych plansz, jednocześnie potrafiła przywołać miłe wspomnienia o starych (bardzo, bardzo starych) filmach czy książkach science-fiction, których urok polegał właśnie na ogromnej naiwności. Nie pamiętam, kiedy ostatnio grałam w grę, w której opowieść byłaby aż tak niemądra jak w Steampunker. Może zresztą taki był zamiar - przedstawiona historia to wyłącznie pretekst, by przeskakiwać przez kolejne etapy i rozwiązywać zagadki. Nie tylko fabuła w grze jest grubo ciosana, widać to także w sztywnych animacjach poruszania się postaci i mechanikach rozgrywki.

Poszczególne plansze zostały narysowane w taki sposób, że wszystko wygląda jak sklecone z rupieci znalezionych na złomowisku. W takich sceneriach właśnie musimy znajdować ukryte obiekty. Problem z ich odnalezieniem polega na tym, że najczęściej obiekty te są bardzo podobne do tła. Kawałki mapy rozsiane po łodzi podwodnej wyglądają jak rdzawe wzory na poszyciu i trzeba wytężyć wzrok, by je dostrzec. O tym, że na danej planszy jeszcze znajdziemy coś, co jest nam potrzebne, wskazuje świecąca na niebiesko cewka Tesli w rogu ekranu. Jej kliknięcie powoduje pojawienie się specjalnych efektów, ale nie ma co liczyć na pokazanie, gdzie dokładnie znajduje się zaginiony element. Bywa też tak, że obiekty, które trzeba znaleźć, bardzo się wyróżniają i w zasadzie od razu widać, że kiedyś trzeba będzie je pozbierać, ale dopiero kiedy natkniemy się na zagadkę z nimi powiązaną, możemy je podnieść. Czasem jednak są tak mikroskopijne i wpasowane w tło, że gdyby nie podpowiedź, że mam wytężyć wzrok na danym ekranie, zapewne przeskakiwałabym bez sensu z jednej planszy na drugą, a przechodzenie między nimi bywa uciążliwie długie - zwłaszcza przy niskiej lub zerowej grawitacji.

GramTV przedstawia:

Zagadki polegające na odnajdywaniu ukrytych obiektów to tylko część rozgrywki. Druga część to rozwiązywanie niezbyt skomplikowanych łamigłówek, w których testowana jest pamięć, spostrzegawczość i szybkość działania. W grze każda zagadka jest inna, ale jeśli jesteście fanami przygodówek, z pewnością nie odkryjecie niczego oryginalnego. Przykładowo, zadanie może polegać na ułożeniu w odpowiedni sposób kulek rozmieszczonych na obręczach przez przesuwanie ich w wolne miejsca, połączeniu min i statków na morzu liniami w taki sposób, by się nie przecięły, ułożenie rurek tak, by nigdzie został otwarty wylot, połączenie w pary identycznych kolorów bądź symboli, przesunięcie kulki przez labirynt, ułożenie puzzli albo rozwiązywanie prościutkich równań matematycznych na czas. Jedyną trudność podczas rozwiązywania zagadek sprawiło mi odtwarzanie odpowiednich sekwencji w momentach, gdy musiałam powtórzyć kolejność, w której zapalały się światełka albo wybrać kafelki z liczbami od najmniejszej do największej, gdy ledwo mignęły na ekranie. Oczywiście, nie ma żadnych kar za błędy i można powtarzać próby, uczyć się stopniowo, więc nawet bez doskonałej pamięci prędzej czy później da się przez wszystko przebrnąć.

Poza logicznymi zagadkami twórcy pokusili się też o urozmaicenie rozgrywki przez dodanie etapów, gdzie można niszczyć przeciwników niczym na strzelnicy (trzeba tak manewrować peryskopem, by znaleźli się na celowniku i w odpowiednim momencie posłać torpedę), króciutkim etapem przywodzącym na myśl grę Galaxian, w której zestrzeliwujemy unoszące się w przestrzeni kosmicznej roboty, równocześnie próbując nie dać się trafić czy nawet sekwencję platformową, z omijaniem pułapek, strzelaniem do oponentów i unikaniem ich pocisków. Podczas zabawy nie sposób się nudzić, co rusz otrzymujemy coś nowego. Nic, tylko się cieszyć, że za każdym razem twórcy nas zaskakują czymś odmiennym... Szkoda tylko, że etapy zręcznościowe, platformowe i strzelankowe wyglądają jak prototypy.

W grze nie zabrakło też typowych dla przygodówek ukrytych obiektów, które do niczego nie służą poza przetestowaniem naszej spostrzegawczości i zdobyciu odpowiedniego osiągnięcia (tak przynajmniej wynika z listy achievementów na Steamie) - w tym przypadku są to rozmaite zdjęcia i rysunki, które możemy przybliżyć i obejrzeć. Nie wiem, czy znalazłam je wszystkie, po zakończeniu gry odkryłam, że z jakiegoś powodu nie zdobyłam ani jednego osiągnięcia. Raczej nie będę z tego powodu się smucić i niezbyt mnie interesuje, czy w przyszłości błąd ten zostanie naprawiony. Steampunker nie jest grą, do której warto byłoby wrócić po dotarciu do zakończenia. Poza tym przypadkiem natknęłam się tylko na jeszcze jeden problem techniczny - gra nie chciała ruszyć przy pierwszym uruchomieniu.

Ukończenie Steampunker zajęło mi ciut mniej niż dwie godziny. Gra nie jest szczególnie zaawansowana pod względem technicznym i nie miałam wobec niej wysokich oczekiwań, zwłaszcza, że to tylko port z urządzeń mobilnych. Może właśnie dlatego grało mi się w nią bardzo przyjemnie, mimo bzdurnej, naiwnej fabuły (to w końcu tylko pretekst do rozwiązywania kolejnych zagadek) i słabych etapów zręcznościowo-strzelankowo-platformowych. Każda zagadka okazała się inna, nie za łatwa, nie za trudna, często wymagająca spostrzegawczości i umiejętności zapamiętywania czy to kolorów, symboli czy sekwencji liczb. Mimo, że bardzo dużo ukrytych obiektów było wręcz mikroskopijnych i zostały tak chytrze wtopione w tło, że ledwo dało się je dostrzec, ostatecznie okazało się, że z ich odnalezieniem miałam dużo mniejszy problem niż w innych grach HOPA. Być może wynika to z faktu, że Steampunker jest bardzo krótkie i wzrok nie zdążył mi się zmęczyć, nawet jeśli często tło przypominało sterty złomu.

Gdyby grę porównać do czegoś do jedzenia, byłoby to całkiem niezłe ciastko z najróżniejszymi dodatkami, połączonymi ze sobą na chybił-trafił, wystarczające na jeden solidny kęs. Cena jest adekwatna do zawartości - za przyjemność zagrania w Steampunker trzeba zapłacić około 25 złotych. Czy warto sięgnąć po ten tytuł? Jeśli uwielbiacie przygodówki point and click, zdecydowanie tak. Jeśli liczycie na dojrzałą, ambitną opowieść albo szukacie czegoś, co wystarczy na dłużej niż jedno krótkie posiedzenie, lepiej zainteresować się czymś innym. Steampunker broni się przyjemnymi zagadkami i ich zróżnicowaniem, ale jest dość topornie wykonany, co widać przede wszystkim w sekwencjach, w których trzeba wykazać się odrobiną zręczności.

6,5
Zróżnicowane zagadki nie pozwalają się nudzić ani przez chwilę.
Plusy
  • bardzo zróżnicowane zagadki
  • urozmaicenia etapami strzelankowymi i platformowymi
  • wymaga spostrzegawczości i dobrej pamięci
  • klimat
  • naiwna, lecz mająca swój urok fabuła
Minusy
  • toporność niektórych mechanik rozgrywki
  • przedłużone na siłę etapy przechodzenia między planszami w niskiej i zerowej grawitacji
  • drobne problemy techniczne
  • zapewnia rozrywkę na bardzo krótki czas
Komentarze
1
sebba99
Gramowicz
16/07/2018 20:27

Dlaczego to nie mógł być remake Chaos Engine ...