Krocząc w nieznane - recenzja filmu Anihilacja

Jakub Zagalski
2018/03/11 17:00
0
0

Netflix ma w swojej ofercie kolejną perełkę, tym razem skierowaną do bardziej wymagającego miłośnika science fiction.

Krocząc w nieznane - recenzja filmu Anihilacja

Nowy film twórcy oscarowej Ex Machiny (najlepsze efekty specjalne, nominacja za scenariusz) trafił do amerykańskich kin 23 lutego i zbiera bardzo dobre recenzje (87% na RottenTomatoes). W Polsce nie zobaczymy go na dużym ekranie, gdyż 12 marca Anihilacja trafi do oferty Netfliksa. Kiedy nadarzyła się okazja, bym obejrzał ją w ramach wcześniejszego dostępu, nie zastanawiałem się dwa razy.

"Anihilacja" przykuła moją uwagę nie tylko zachodnimi ocenami, konwencją science fiction czy Natalie Portman na pierwszym planie. Magnesem była także postać Aleksa Garlanda, reżysera i scenarzysty wspomnianej Ex Machiny, który pisał wcześniej historie do Dredda, 28 dni później oraz – co istotne dla czytelników gram.pl - DmC: Devil May Cry i Enslaved: Odyssey to the West. W przypadku Anihilacji Garland inspirował się powieścią Unicestwienie Jeffa Vandermeera. Film nie jest jednak wierną ekranizacją, a jedynie wykorzystuje główne założenia. Scenarzysta zastrzegał w licznych wywiadach, że nie potrafiłby przenieść prozy Vandermeera na język filmu, dlatego fani tego autora i całej trylogii Southern Reach powinni mieć to na uwadze, zasiadając do Anihilacji.

Garland osadził w centrum swojej historii biolożkę Lenę (Natalie Portman), która nie może się uporać po stracie męża (Oscar Isaacs), biorącego udział w tajnej misji wojskowej. Lena nie wie, co się z nim stało, więc kiedy pewnego dnia mężczyzna zostaje odnaleziony i podpięty do aparatury podtrzymującej go przy życiu, ogromna radość przenika się ze strachem i konsternacją.

Na wstępie dowiadujemy się, że Kane był członkiem ekspedycji badającej tzw. strefę X. Rząd wysyłał tam żołnierzy i drony, ale dotychczas nikt nie zdołał wrócić. Oprócz Kane'a. Lena idzie w ślady męża i dołącza do kolejnej, tym razem złożonej wyłącznie z kobiet, ekspedycji. Dlaczego właściwie to robi i czego tak naprawdę dowie się w strefie X? To główne pytania, na które twórca filmu nie udziela jasnych i jednoznacznych odpowiedzi.

GramTV przedstawia:

Anihilacja wbrew temu, co może sugerować zwiastun, nie jest łatwym w odbiorze widowiskiem science fiction z elementami horroru. Do pewnego stopnia sprawia takie wrażenie (i robi to bardzo dobrze), ale z każdym kolejnym krokiem postawionym w tajemniczej strefie przez bohaterki, historia oddala się od przewidywalności. Co prawda bardzo szybko możemy się domyślić finału ekspedycji (narracja opiera się w dużej mierze na retrospekcji), ale uchwycenie sensu tego zakończenia to zupełnie inna sprawa.

Dość powiedzieć, że po amerykańskiej premierze Anihilacji w sieci pojawiła się masa fanowskich teorii i prób wytłumaczenia tego, co właściwie Garland chciał nam przekazać. Wiem, bo po napisach końcowych od razu zacząłem szukać takich interpretacji i oglądałem wywiady z reżyserem i aktorami. Anihilacja to jeden z tych filmów science fiction, który zmusza do myślenia i szukania wskazówek, pozwalających samodzielnie poukładać elementy pojawiające się na ekranie.

Z drugiej strony nie należy się obawiać, że Anihilacja to nużący popis erudycji scenarzysty, który nawtykał symboli i wieloznacznych dialogów, by widz miał wrażenie, że doświadcza czegoś niezwykłego (chociaż ni w ząb nie rozumie, co się tutaj wyprawia). Po jednorazowym seansie może się wydawać, że to przerost formy nad treścią, wizualna popisówka, sztuka dla sztuki. Taka ocena byłaby jednak bardzo krzywdząca dla filmu Garlanda.

Autor Anihilacji zabiera widzów w niezwykłą podróż, w której roi się od zapierających dech w piersi widoków i śmiertelnych niebezpieczeństw. Kontakt z florą i fauną w strefie to fascynujące doświadczenie i jestem przekonany, że o niektórych scenach (vide akcja z niedźwiedziem) będzie się mówiło z uznaniem długo po premierze. Zakończenie otwarte na interpretacje z pewnością zrazi do siebie część widowni, ale to właśnie w nim tkwi prawdziwa siła Anihilacji. Zdecydowanie warto się o tym przekonać samemu, a dzięki dostępności na Netfliksie – obejrzeć film Garlanda więcej niż jeden raz. Tylko wtedy uda się dostrzec symbole i usłyszeć dialogi, które za pierwszym podejściem wydają się mało istotne.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!