10 najlepszych konwersji na Nintendo Switch

Jakub Zagalski
2018/03/06 16:00
0
0

Nie samą Zeldą, Mario i Pokemonami żyje posiadacz Switcha.

10 najlepszych konwersji na Nintendo Switch

Po roku obecności na rynku (debiut nastąpił 3 marca 2017) Nintendo Switch może się pochwalić sporym zestawem świetnie ocenianych gier, które zachęcają do nabycia najnowszego wynalazku japońskiego producenta. I wcale nie chodzi wyłącznie o n-tą wersję Mario i Zeldy, ale całą masę zaskakująco dobrych, multiplatformowych tytułów, które na Switchu są czasem lepsze od pierwowzorów z mocniejszych sprzętów.

Nie będę się starał przekonywać, że 720p i stabilne 30 FPS-ów jest lepsze niż 4K i wodotryski zarezerwowane dla pecetowców, ale postawmy sprawę jasno – siła Switcha i portów na tę konsolę tkwi w przenośnych i multiplayerowych możliwościach konsoli. W tym kontekście wiele znanych, często kilkuletnich gier z pecetów i mocniejszych konsol zyskuje na platformie Nintendo drugą młodość. A nawet pokazuje się od zupełnie nowej, nieznanej strony. Nie wierzycie? Sprawdźcie poniższą dziesiątkę.

Doom

Kiedy Bethesda zapowiedziała przeniesienie swoich największych hitów ostatnich lat na Switcha, mało kto wierzył w powodzenie tej inicjatywy. A jednak – Doom, który był w gronie obiecanych konwersji, zaskoczył niedowiarków i zapewnił rozrywkę na bardzo wysokim poziomie. Oczywiście niejeden posiadacz PS4/Xboksa One czy mocnego peceta będzie patrzył z politowaniem na 720p i 30 FPS-ów (spadki są, ale nie notoryczne). Sporo rzeczy dałoby się tu zrobić lepiej, jednak to w dalszym ciągu Doom, czyli synonim staroszkolnej rozpierduchy w rytm energetycznej muzyki, którego w tym wydaniu można zabrać do pracy/szkoły/pociągu i walczyć z piekielnym plugastwem zawsze i wszędzie. Szerszy opis moich wrażeń znajdziecie tutaj.

The Elder Scrolls V: Skyrim

Doskonale pamiętam dzień 11.11.2011, kiedy kolega z pracy nie wytrzymał presji (wszyscy zaczęli grać w Skyrima), więc wziął L4, ale przed dotarciem do domu zajrzał do marketu z grami. Wierzę, że mój kolega nie był jedyną ofiarą "epidemii", która ze sporym opóźniem trafiła na Switcha. I wiecie co? Warto było czekać na tę pierwszą prawdziwie przenośną (Nvidia Shield to jednak inna bajka) wersję Skyrima, która na relatywnie słabej konsoli Nintendo sprawuje się zaskakująco dobrze. Jasne, gra ma już swoje lata i trzeba jej wybaczyć mnóstwo archaizmów, przymknąć oko na bugi itp. Najważniejsze, że Skyrim pasuje idealnie do przenośnego grania i może zainteresować nawet tych, którzy zainwestowali w wersję stacjonarną kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset godzin życia.

LA Noire Grałem w LA Noire na PS3 i pamiętam wszystkie bolączki pierwotnej wersji, które ku mojemu zdziwieniu nie występują na Switchu. Przerobiony interfejs i bardziej przejrzysta forma przesłuchań to coś, co bardzo podnosi ocenę końcową, podobnie jak lepsza prezencja. Szczególnie w trybie przenośnym gra się wyjątkowo przyjemnie (720p/30 FPS), bo po zadokowaniu konsoli i przerzuceniu obrazu na telewizor, grafika przeskakuje na 1080p , ale animacja częściej gubi klatki. Co najważniejsze, LA Noire na Switcha to nie tylko bardzo dobra gra detektywistyczna z otwartym (choć pustym) światem, ale przede wszystkim nadzieja, że pewnego dnia Rockstar może nam przygotować przenośną wersję GTA. Serii, która święciła triumfy na PSP, ale jakimś cudem ominęła PS Vitę.

Layers of Fear: Legacy

O artystycznym horrorze polskiego studia Bloober Team pisaliśmy już wielokrotnie (tutaj nasza recenzja). Przyznam szczerze, że Layers of Fear: Legacy na Switcha jest pierwszą wersją, której poświęciłem więcej czasu, i trochę żałuję, że tak długo z tym zwlekałem. Ale tylko trochę, bowiem dopiero na Switchu, w trybie przenośnym, wsiąknąłem w historię wykreowaną przez Bloober Team na dobre. Okazało się bowiem, że granie w łóżku, przy zgaszonym świetle i grubo po północy było dla mnie najlepszą konfiguracją. Dodatkowo wersja Legacy ma w zestawie fabularne DLC - kolejny plus.

Bayonetta 2

Niby znowu to samo co w wersji na Wii U (o drobnych usprawnieniach rozpisywałem się tutaj), ale nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek fan tytułowej czarownicy olał port wybitnego slashera na Switcha. A jeśli ktoś nie miał styczności z oryginalną wersją, to tym bardziej powinien się zaopatrzyć w najnowszą wersję Bayonetty 2, która: a) pokazuje rzeczy, o których ci się nie śniło; b) jest płynniejsza c) jest sprzedawana z pierwszą częścią. Innych argumentów nie potrzeba.

GramTV przedstawia:

Darkest Dungeon

Redakcyjny kolega zachwycał się pecetową wersją już przed dwoma laty, zewsząd docierały do mnie ochy i achy na temat tej produkcji, ale dopiero po przeniesieniu Darkest Dungeon na Switcha, uznałem, że warto się temu zjawisku przyjrzeć z bliska. W tym przekonaniu utwierdziła mnie znajoma, która regularnie kursuje pociągiem z Gdyni do Wrocławia i za każdym razem zabiera ze sobą Switcha z Darkest Dungeon, po czym raportuje swoje osiągnięcia na Twitterze. Wymagający i ogromnie satysfakcjonujący "rogalik" okazał się być doskonałym towarzyszem podróży nawet dla tych, którzy znają Darkest Dungeon z pecetów i konsol stacjonarnych.

Dragon Quest Builders

Minecrafta od lat omijałem szerokim łukiem. Z Dragon Questem również nigdy nie było mi po drodze (wolę Final Fantasy i twory Atlusa). Ale kiedy dostałem na Switcha Dragon Quest Builders, który łączy te dwa światy w jedną, spójną i szalenie uzależniającą całość, pozostałe gry poszły w odstawkę. To jedna z tych produkcji, z którymi można zarwać nockę albo poświęcić im dosłownie kilkanaście minut na wykonanie jednego questa, rozbudowanie bazy, zebranie surowców. Na PlayStation 4, które dostało Dragon Quest Builders 2 lata wcześniej, nie było to takie oczywiste. Bo co innego chwycić za Switcha i wybudować nowy domek przed snem albo w drodze do pracy, a co innego rozsiadać się przed telewizorem. Więcej o wersji na Switcha pisałem tutaj.

I Am Setsuna

Niedawno na konsole (także na Switcha) i pecety wyszła gra Lost Sphear twórców I Am Setsuna. Oba jRPG-i mają wspólny mianownik, ale jeśli miałbym polecić tylko jedną z nich, to stawiałbym na poprzedniczkę. I Am Setsuna była tytułem startowym na Nintendo Switch, choć jej pierwotna wersja debiutowała rok wcześniej. Produkcja Square Enix zalatuje na kilometr starą szkołą rodem ze SNES-a i z pewnością zainteresuje weteranów zagrywających się w Chrono Trigger czy "jednocyfrowe" Final Fantasy. I choć nie jest to ta sama liga, to I Am Setsuna ma w sobie mnóstwo uroku (poważna, smutna opowieść, nastrojowa oprawa audio-wideo) oraz sporo gatunkowym archaizmów (powtarzalna walka). Port na Nintendo Switch śmiga w zaledwie 30 FPS-ach, podczas gdy na PlayStation 4 i PC gra działa w 60. Nie jest to krytyczna wada w przypadku oldschoolowego jRPG, więc jeśli myśleliście o przenośnym graniu w I Am Setsuna (wersja na PS Vitę nie opuściła Japonii), to warto się zastanowić nad zakupem.

Worms W.M.D.

Sześciu graczy + jeden Switch w trybie przenośnym + Wormsy = doskonała zabawa w każdym miejscu i o każdej porze. Tylko tyle i aż tyle. Na zachętę dodam, że Worms W.M.D. na Nintendo Switch zbiera najlepsze oceny (via Metacritic) z wszystkich możliwych portów, więc jeśli macie tę konsolę i szukacie imprezowej gry dla każdego, trudno o lepszą propozycję.

Resident Evil Revelations Collection

Kolekcja zawiera dwie części Resident Evil Revelations znane z konsol i pecetów, wszystkie dotychczas wydane DLC, Raid Mode, a także nowe możliwości sterowania ruchowego, które np. pomaga przy celowaniu. Revelations 2 pozostaje średniakiem (Myszasty ocenił ją na 5.5/10), za to "jedynka" broni się mimo kilku lat na karku. Wartość dodaną stanowi tryb kooperacji i granie przenośne – pierwsze Revelations debiutowało na Nintendo 3DS i nie da się ukryć, że to gra handheldowa, zapożyczająca motywy z "dużych" Residentów.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!