Królestwo za Quick Save - recenzja Steamburg

Małgorzata Trzyna
2017/11/12 18:30
0
0

Powtarzanie niektórych etapów do utraty przyjemności to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej.

Steamburg od polskiego studia Telehorse kusił ładną oprawą wizualną i prostą, acz dającą spore pole do popisu mechaniką rozgrywki. W grze trafiamy do miasteczka opanowanego przez złowrogie maszyny, które musimy wyeliminować, wykorzystując wyłącznie spryt. Kampania składa się z 32 poziomów o rosnącym stopniu trudności - w miarę postępów do gry wprowadzane są nowe elementy (np. teleporty, latający spodek) i przeciwnicy (np. szybciej poruszające się albo latające roboty).

W grze kierujemy Vincentem Moorem (znanym z innej gry Telehorse - Steampunker), naukowcem zajmującym się elektrycznością, który pragnął zmieniać świat. Bohater wiódł szczęśliwe życie, planował wziąć ślub z piękną Elizabeth, lecz wszystko zmieniło się, gdy nastąpiła niespodziewana inwazja robotów z kosmosu, która sprawiła, że ludzkość stanęła w obliczu zagłady. Złowrogie maszyny niszczą wszystko, co żyje, wystarczy że znajdzie się w zasięgu ich wzroku. Ludzie szukają więc schronienia w podziemnych bunkrach, ale nawet tam nie mogą czuć się bezpiecznie. Vincent, oddzielony od swej narzeczonej, próbuje jakoś poradzić sobie w opanowanym przez roboty Steamburgu. Problemem jest jednak to, że bohater nie ma przy sobie żadnej broni, którą mógłby skutecznie niszczyć najeźdźców - na szczęście dzięki własnym wynalazkom może sobie poradzić z nimi w inny sposób.

Królestwo za Quick Save - recenzja Steamburg

Vincent ma pod ręką tylko jeden bojowy gadżet, elektrobombę, dzięki której odwraca uwagę wrogów od siebie. Wystarczy, że ją rzuci, a zwabiony robot podejdzie do pułapki i zostanie na krótką chwilę unieruchomiony. Sztuka polega na wymanewrowaniu przeciwników w taki sposób, by znaleźli się w pobliżu cewki Tesli, gdzie rażeni ogromną dawką energii zostają ostatecznie unicestwieni. Bomby przydają się nie tylko jako wabik: z ich pomocą możemy aktywować mechanizmy otwierające bramy lub mosty. Liczba tych gadżetów na każdej planszy jest ograniczona (choć nie wyśrubowana - zazwyczaj nie musiałam wykorzystywać wszystkich dostępnych zasobów). Kluczem do sukcesu jest mądre korzystanie z tego, co mamy.

Na każdej planszy możemy też zebrać trzy zielone kulki energii. Nie trzeba podnosić wszystkich, ale też nie możemy całkowicie ich ignorować, gdyż dzięki nim odblokowujemy dostęp do kolejnych dzielnic. Bardzo lubię takie drobiazgi - w wielu grach podzielonych na krótkie rozdziały staram się wyciągnąć z poszczególnych poziomów wszystko, co mają do zaoferowania, niekoniecznie ukończyć je jak najszybciej, wkładając w to minimum wysiłku. Fani wyciskania ostatnich soków z każdego etapu będą mieć więc odrobinę więcej zabawy w kotka i myszkę z robotami. Kulki trzeba zebrać przed wyeliminowaniem przeciwników - kiedy pozbędziemy się wszystkich maszyn w danej lokacji, przechodzimy dalej.

Wymanewrowywanie wrogów urozmaicane jest wizytami w schronach, laboratoriach itp. W każdym z nich znajdziemy notatki i listy, w niektórych miejscach natrafimy na kluczowe przedmioty, czasem przyjdzie nam rozwiązać jakąś prostą zagadkę - np. przekręcić rury w taki sposób, by zamknąć obieg albo ustawić odpowiednio schemat pod skanerem. Z pomocą telefonów możemy skontaktować się z innymi osobami, którzy informują nas, jakie powinny być nasze następne kroki. Dzięki temu, choć przez całą grę nie spotykamy innych ludzi, wiemy, że gdzieś tam są i nie błąkamy się po martwym świecie.

GramTV przedstawia:

Tyle teorii - czas przejść zatem do praktyki. Sterowanie w grze jest proste, wszystko obsługujemy jednym przyciskiem myszki (w launcherze można podejrzeć listę klawiszy, ale nie działa nic poza LPM - nawet nie da się użyć Escape, by przejść do menu). Jeśli chcemy przemieścić bohatera w dane miejsce, po prostu je klikamy. Jeśli chcemy rzucić bombę, klikamy na bohatera i celujemy, trzymając przycisk. I tu zaczynają się schody, bo celując w przód, musimy przesunąć kursor myszy do tyłu. Okej, na urządzeniach mobilnych w ten sposób przynajmniej nie zasłonimy sobie palcem widoku, ale na PC system ten wydawał mi się nieco kontrintuicyjny. Zapewne po paru planszach przyzwyczaiłabym się i zapomniała o sprawie, ale kiedy podchodziłam Vincentem do krawędzi mapy, nie mogłam wyjechać kursorem poza ekran i wycelować w wybrane miejsce, więc było to trochę irytujące. Sterowanie jednym przyciskiem miało też taką wadę, że często niechcący rzucałam sobie bombę pod nogi (choć zamierzałam tylko przejść kilka kroków), albo zamiast rzucić - przesuwałam bohatera. Kiedy goni nas robot, mamy bardzo mało czasu na reakcję, a więc zazwyczaj takie drobne pomyłki kończyły się bolesnym zgonem i koniecznością powtarzania całego poziomu.

Przesuwające się po planszy chmury, które zasłaniają widok, też napsuły mi sporo krwi. Można się ich pozbyć, jeśli mamy w ekwipunku odchmurzacz - co z tego, skoro urządzenie działa tylko raz i jeśli nawet oczyścimy sobie niebo, po zgonie Vincenta wszystko wraca do normalnego stanu? Drażniło mnie też przypadkowe zahaczanie o strefę oddziaływania cewek Tesli - nie jest zaznaczone, gdzie można stanąć, a gdzie nie, więc postawimy krok za daleko... i po naszym bohaterze. Postać też nie jest na tyle inteligentna, żeby sama omijała niebezpieczne obszary, jeśli każemy jej przejść obok generatora, łatwo więc o głupią śmierć.

Niektóre poziomy kończyłam za pierwszym razem, przy innych myślałam, że chyba oszaleję zanim je przejdę. Wiedziałam, co zrobić, tylko nie do końca wychodziło tak, jak sobie planowałam. Źle rzucona bomba, odrobinę spóźniona reakcja - i wszystko od nowa. Chmura przesłaniająca na moment widok - i wszystko od nowa. Przypadkowe zahaczenie Vincentem o cewkę Tesli - ha, ha, nie żyjesz, wracasz na start. Ileż można powtarzać w kółko to samo? Królestwo za szybki zapis - mówiłam, zagryzając wargi i podejmując kolejne próby, po raz setny zbierając te same kulki, powtarzając w kółko te same ruchy, eliminując prostych przeciwników na początku, by znów skrewić na ostatnim etapie. Do białej gorączki doprowadził mnie moment, w którym oczyściłam planszę i zostało tylko zrobić kilka kroków do schronu. Kliknęłam na drzwiczki, Vincent szedł sobie radośnie, nagle pojawił się latający spodek i go zabił. Wystarczyło się zatrzymać i wszystko byłoby dobrze, ale zanim przesunęłam mysz nad postać i kliknęłam, została z niej kupka popiołu. Po tym nieszczęsnym zgonie znów cofnęło mnie do początku. Nic, tylko pogryźć klawiaturę.

Ukończenie gry zajęło mi siedem godzin, z czego lwią część stanowiło żmudne powtarzanie tych samych etapów. Zamiast cieszyć się ciekawie zaprojektowanymi poziomami, denerwowałam się brakiem szybkiego zapisu. Po dziesiątym zgonie Vincenta w jakiś głupi sposób miałam serdecznie dość powtórek. Ale cóż, trzeba jakoś wydłużyć rozgrywkę, prawda? Gdyby wszystko polegało wyłącznie na znalezieniu właściwego rozwiązania, całość można by ukończyć w czasie krótszym co najmniej o połowę. Niestety, wspomnianych siedmiu godzin nie będę wspominać z nostalgią - raczej z rosnącą irytacją i powtarzaniem niektórych momentów do niemal śmiertelnego znudzenia.

W grze brakowało mi też opcji, które właściwie można znaleźć w każdym tytule, związanych z ustawieniami obrazu czy dźwięku. Przed rozpoczęciem zabawy możemy wybrać jakość grafiki w launcherze (niską, średnią lub wysoką) - okej, niech będzie, Steamburg nie potrzebuje niczego bardziej zaawansowanego. Natomiast brak możliwości przyciszenia czy wyłączenia muzyki, której miałam dość już po dwóch planszach, uważam za spory minus. Wrzaski bohatera co rusz przypiekanego ogniem i błyskawicami też brzmiały na tyle paskudnie, że w końcu wyciszyłam grę w Windowsie całkowicie. Na szczęście nie przeszkadza to w rozgrywce i niewiele się traci, wypowiedzi bohaterów podczas rozmów telefonicznych można sobie przeczytać.

Jak ocenić Steamburg? Fabuła nie oferuje niczego wyjątkowego, inwazja kosmitów to właściwie tylko pretekst, by pobawić się z nimi w "kto kogo przechytrzy", co w przypadku przeciwników o inteligencji zombie nie jest szczególnie trudne. Przy odrobinie dobrej woli można jednak wczuć się w sytuację bohatera, któremu bardzo zależy na ocaleniu innych ludzi i który zrobi wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo swojej narzeczonej - groza sytuacji zaczyna docierać do nas, gdy trafiamy do bunkra, gdzie znajdujemy parę ofiar. Projekty poziomów okazały się bardzo ciekawe: zastanawianie się, w jakiej właściwie kolejności rozprawić się z przeciwnikami, a przy okazji zebrać wszystko, co jest do podniesienia, było świetną zabawą. Odbiór całości skutecznie psuło jednak powtarzanie całego poziomu od nowa po każdej porażce, i choć na większości plansz nie miałam szczególnie dużych kłopotów, na paru etapach bardzo boleśnie odczułam brak szybkiego zapisu. Steamburg kosztuje ok. 10 euro i uważam, że jest wart swojej ceny, choć z pewnością nie trafi na listę moich ulubionych gier. Może umilić wam jednak czas, jeśli szukacie czegoś, co można odpalić zarówno na kilka godzin, jak i na kilkanaście minut.

6,3
Fantastyczna rozgrywka wymagająca odrobiny myślenia i zręczności, zepsuta przez brak szybkiego zapisu i powtarzanie do znudzenia niektórych etapów.
Plusy
  • projekty poziomów
  • dobra zarówno na dłuższe posiedzenia, jak i chwile, kiedy mamy tylko kilka minut na grę
  • urozmaicenia w postaci prostych zagadek logicznych
  • cena
Minusy
  • brak szybkiego zapisu
  • irytująca muzyka, której nie można wyciszyć z poziomu gry
  • nie najwygodniejsze sterowanie
  • bezsensowne przeszkadzajki w postaci chmur i latającego spodka
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!