Sonic Forces - recenzja - Dobry jeżu!

Katarzyna Dąbkowska
2017/11/08 15:00
0
0

Najszybszy jeż świata znów próbuje zawalczyć o nasze serca.

Sonic Forces - recenzja - Dobry jeżu!

Pamiętacie kiedy ostatni raz graliście w dobrego Sonica? Na pewno będą to dwie części Sonic Adventure wydane na Dreamcasta, ale później? Po zamknięciu produkcji konsol i przerzuceniu się na tworzenie gier na sprzęty Sony, Nintendo i Microsoftu ojcowie Sonica nie do końca wiedzieli co z nim zrobić. Kiedy wąsaty hydraulik podbijał serca graczy w kolejnych produkcjach i zaliczał coraz to lepsze występy, niebieski jeż stał w kącie i wspominał dawne czasy, kiedy stawiał czoła Marianowi i wszyscy go wielbili. Czy 2017 ma szansę zapisać się w życiorysie Sonica, jako rok w którym jeż wrócił do łask?

W tym roku dostaliśmy nie jedną, a dwie gry z niebieskim jeżem w roli głównej. Latem do cyfrowej dystrybucji trafiła Sonic Mania, totalnie oldschoolowy projekt stworzony przez fanów dla fanów. Gra zebrała świetne noty i sama bawiłam się przy niej świetnie, jednak nie był to tytuł, który mógł przywrócić Sonica do łask - takim projektem miało być właśnie Sonic Forces. Zupełnie nowa, stworzona przez Sonic Team produkcja AAA, za sprawą której znów mieliśmy pokochać niebieskiego jeża. Muszę przyznać, że coś między nami zaiskrzyło, ale materiału na walentynkową komedię z tego raczej nie będzie.

Sonic Forces ma rozłożony na trzydzieści etapów wątek fabularny, który… No cóż, jest i najlepsze co w nim znajdziecie to możliwość pomijania przerywników filmowych wciskając kółko na padzie. Doktor Eggman, odwieczny wróg Sonica, po raz nie wiem już który chce przejąc kontrolę nad światem. Tym razem za pomocnika ma potężnego Infinite, naładowanego energią chaosu szakala, który potrafić tworzyć namacalne projekcje w umysłach swoich wrogów. Chłopaki mają prosty plan: zaorać wszystko co do tej pory istniało i zbudować na nowo swoje królestwo. Kto może im stawić czoła? Sonic, Knuckles, Tails, drugi Sonic oraz pan Avatar. Zaraz, co? Ano w Sonic Forces gramy trzema postaciami: nowym Sonikiem, który głównie przemierza etapy z kamerą zawieszoną za plecami; słodkim staroszkolnym Sonikiem, najlepiej czującym się, kiedy kamera łapie jego profil oraz stworzonym przez nas w przyjemnym edytorze Avatarem, który zarówno w dwóch jak i w trzech wymiarach czuje się jak ryba w wodzie.

Te trzy grywalne postacie definiują to jak wygląda nasz rozgrywka. Zdarza się, że nowy Sonic przez chwilę pobiegnie na klasycznej planszy czy też oldschoolowy Sonic wpadnie w trójwymiar, ale przez większość czasu twórcy starają się trzymać sztywnego podziału ról. Sprawdza się to całkiem nieźle i choć klasyczne poziomy jak za dawnych lat dużo bardziej przypadły mi do gustu, tak i na tych trójwymiarowych bawiłam się całkiem nieźle. Etapy z kamerą z tyłu są dużo szybsze, musimy sprawniej reagować na to, co dzieje się na ekranie, a na dodatek obecny jest tu system namierzania i atakowania przeciwników. Inna bajka to plansze, na których gramy naszym Avatarem, bowiem wtedy pod przyciskiem R2 na padzie mamy możliwość korzystania z broni naszego bohatera. Giwer w grze jest cała masa i pomiędzy misjami możemy je dowolnie zmieniać, tak aby dobrać najbardziej nam odpowiadającą lub też taką, która najlepiej sprawdzi się na danym etapie. Tak na dobrą sprawę, to cały system nagród w Sonic Forces krąży wokół naszego Avatara. Po każdym zakończonym etapie gra nas ocenia zliczając zdobyte punkty, zebrane ringi, to ile razy umarliśmy oraz ile czasu potrzebowaliśmy na dobiegnięcie do mety. Za te punkty przyznawane są oceny (C, B, A, S) oraz paczki nowych akcesoriów. Im wyższa ranga, tym więcej paczek do naszej kolekcji. Dodatkowo wszystkie zbierane punkty wpadają na konto liczonych oddzielnie medali, za które, nie zgadniecie, jesteśmy nagradzani kolejnymi akcesoriami. Pewnie gdybym miała sześć lat lub ewentualnie Sonic Forces byłoby grą MMO to cieszyłyby mnie kolejne okulary i koszulki dla mojej postaci, a tak było po prostu „meh”.

GramTV przedstawia:

To co, Sonic wrócił w formie? No nie do końca, nie wszystko tu zagrało. Zacznijmy od wpakowanej do gry zawartości. Przejście głównego wątku fabularnego (trzydzieści etapów) zajęło mi prawie 3 godziny, co szału nie robi. Oczywiście, poziomy zaprojektowane są tak, abyśmy do nich wracali, poprawiali swoje wyniki, zbierali poukrywane czerwone monety i starali się przechodzić je w jak najkrótszym czasie (rankingi online), ale to w sumie robienie w kółko tego samego. W trakcie przechodzenia fabuły na mapie świata pojawi Wam się kilka zadań pobocznych, ale po zrobieniu kilku z nich nie chciało mi się w kółko biegać po znanych mi już etapach. Czas gry i replayability nie zachwycają, zwłaszcza kiedy przypomnicie sobie, że niespełna dwa tygodnie temu Nintendo zrzuciło na nas przepakowaną aktywnościami i znajdźkami petardę o nazwie Super Mario Odyssey.

Kolejna sprawa to oprawa audiowizualna. Rockowe i Punk-Rockowe kawałki przygrywające w tle podczas misji są rewelacyjne i przypominają o zadziornym charakterze niebieskiego jeża. Głosy jakimi przemawiają bohaterowie też w sumie są ok i nie mam im nic do zarzucenia. Warto tu wspomnieć o tym, że Sega dodała do gry polskie napisy, co czyni z Sonic Forces pierwszą w historii grę o niebieskim jeżu wydaną w polskiej wersji językowej. Gorzej jest niestety z tym, co widzimy na ekranie. Sonic Forces ukończyłam na standardowej PlayStation 4 oraz pograłam trochę w wersję na Nintendo Switch. Jakość oprawy graficznej na PlayStation 4 nie powala i czasami dostajemy po oczach straszną kompresją i modelami z poprzedniej generacji. Fakt, wszystko śmiga w 60 klatkach na sekundę, jednak muszę przyznać, że moje oko bardziej cieszyła wersja na Nintendo Switch, gdzie na małym ekraniku wszystko wyglądało po prostu ładniej. Tu niestety Sega się nie popisała i edycja na Switcha działa jedynie w 30 klatkach. W trosce o własne zdrowie nie sprawdzałam Sonica na Switcha w trybie TV.

No to jak z tym jeżem? Szczerze muszę przyznać, że bawiłam się przy tej grze naprawdę nieźle, jednak była to zabawa na kilka godzin. Fakt, gra kosztuje praktycznie połowę tego co inne konsolowe nowości, ale nie sposób zapomnieć o dopiero co wydanym Super Mario Odyssey. Sonic Forces zrobiłoby na mnie pewnie większe wrażenie, gdyby nie to zderzenie dwóch światów i dwóch różnych podejść do swojej maskotki. Każda nowa gra z wąsatym hydraulikiem to ogromne wydarzenie dla całego growego świata, na które czekamy z zapartym tchem, wiedząc, że Nintendo dostarczy produkt z najwyższej półki. Sega odrobiła pracę domową i włożyła w nowego Sonika dużo serca, na co pewnie rok temu więcej graczy zwróciłoby uwagę. Teraz jednak niebieski jeż znów stoi w cieniu Super Mario. Lepszy, pewniejszy siebie, z pomysłem na przyszłość, jednak wciąż w cieniu maskotki Nintendo.

6,8
Niebieski jeż nadal w cieniu wąsatego hydraulika.
Plusy
  • projekty poziomów
  • trzy grywalne postacie
  • prędkość
  • 60 klatek na dużych konsolach
  • parę fajnych rozwiązań
Minusy
  • skandalicznie krótka
  • niskie replayability
  • mało zadań pobocznych
  • przeciętna oprawa graficzna
  • tylko 30 FPS na Switchu
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!