Czeski deathmatch planszowy bardzo - recenzja Adrenaliny

Sławek Serafin
2017/08/19 19:00
0
0

A gdyby tak klasyczne strzelanie każdy na każdego przenieść na stół, na planszę?

Tak, bierzemy się za recenzowanie gier planszowych. W sumie, dlaczego nie, prawda? Gra to gra i nie wypada dyskryminować. Zwłaszcza w przypadku gier rzeczywiście dobrych, czy to cyfrowych czy analogowych. A Adrenalina jest bez wątpienia grą dobrą i na dodatek idealnie nadającą się na inauguracyjną recenzję na Gramie, bowiem jest jakby pomostem łączącym świat strategicznych planszówek i dynamicznych, zręcznościowych gier komputerowych właśnie.

Czeski deathmatch planszowy bardzo - recenzja Adrenaliny

Adrenalina ma za sobą pomysł piękny w swej prostocie. Filip Neduk, projektant pracujący dla czeskiego wydawnictwa CGE wpadł na genialną koncepcję – przeniósł na planszę… klasyczny deathmatch rodem z Quake czy Unreal Tournament. Tak po prostu. Nie brzmi to może jakoś szczególnie sensownie, ale wystarczy zacząć grać, żeby zobaczyć, że pomysł rzeczywiście był świetny i że w odpowiednim wykonaniu, a tu mamy do czynienia z takowym właśnie, może zadziałać nie gorzej, niż w pierwowzorach sprzed kilkunastu lat.

Plansza, figurki i cała reszta zawartości pudełka, czyli żetony, znaczniki tym podobne, na początku wyglądają na dość pstrokate i jarmarczne, ale szybko okazuje się, że to wszystko w trosce o przejrzystość i czytelność rozgrywki. Jest kolorowo, bo musi być kolorowo, żeby wszystko było jasne i zrozumiałe na pierwszy rzut oka. Cała gra została zresztą zaprojektowana tak, by zabawa była intuicyjna i łatwa do ogarnięcia, włącznie z tym, że nigdzie nie ma ani grama tekstu, poza instrukcją do gry. Oraz nazwami gnatów. I rzeczywiście, wystarczy tak naprawdę zaledwie kilka minut tłumaczenia zasad, by się tutaj odnaleźć i zacząć dobrze bawić w bieganie i strzelanie do siebie. A wszystko co nam się wydaje na początku takie trochę mało odpowiednie, jak na przykład za mała plansza, szybko okazuje się właśnie takie, jak być powinno. Zwłaszcza gdy okaże się, że tę planszę można ułożyć na cztery różne sposoby, co się przydaje przy kolejnych rozgrywkach. A będziemy chcieli kolejnych rozgrywek, bo w Adrenalinę nie tylko gra się na tyle przyjemnie, że po prostu chce się więcej, ale też mimo teoretycznie prostej koncepcji oferuje całkiem sporo taktycznej głębi i chcemy zagrać ponownie po to, by wypróbować inne podejście i nowe pomysł na gnębienie koleżanek i kolegów przy stole.

Adrenalina bazuje na prostych zasadach. W naszej turze możemy się ruszać, podnosić broń i amunicję lub też strzelać do pozostałych graczy. Akcji do wyboru nie mamy zbyt wiele, ale to w zupełności wystarczy. Broń i amunicja jest rozrzucana po planszy w sposób losowy i jest to jedyny losowy czynnik w całej grze na szczęście. Nie ma tu żadnych kostek, żadnych szans na trafienie i tym podobnych bzdur. Strzelamy, to trafiamy i już. Może nawet w głowę, jeśli mamy odpowiednią broń i amunicję do niej. Cała koncepcja broni i amunicji to chyba najmocniejszy punkt Adrenaliny zresztą. Zabawek strzelających, tnących, szarpiących, rozrywających, porażających czy ogniem plujących jest tutaj całe mnóstwo i nie ma żadnego podziału na lepsze i gorsze. Każda może być zabójcza, nawet ta teoretycznie najsłabsza i zadająca najmniej obrażeń. A to dlatego, że ona pewnie wymaga najmniej amunicji, a ta kończy się szybko i trzeba dziko biegać po planszy, żeby zebrać jej odpowiedni rodzaj z trzech różnych dostępnych. To wprowadza do gry bardzo silny element strategii i znacznie poszerza gamę decyzji, które musimy podejmować z tury na turę. I naprawdę nie pomaga fakt, że każda z broni ma jakiś dodatkowy tryb lub efekt, z którego można skorzystać taktycznie, jeśli… zainwestuje się w strzał więcej amunicji. Wiem, nie brzmi to jakoś szczególnie jasno, ale uwierzcie mi, po pierwszej turze i akcjach już wszystko będzie idealnie przejrzyste i zrozumiałe.

GramTV przedstawia:

Może oprócz tego, jak działają bronie. Jest ich sporo i są fantastycznie zróżnicowane na dodatek. Praktycznie nie ma tu czegoś takiego, co po prostu strzela i tyle. Wszystko ma jakieś opcje, które są opisane na karcie danej broni ikonkami może nie do końca zrozumiałymi od razu. Wszelkie wątpliwości na szczęście wyjaśni dodatkowa książeczka z szerszymi opisami każdej z zabawek, a już po pierwszej godzinnej rozgrywce będziemy się wystarczająco dobrze orientować w tym wszystkim, że zaczniemy dostrzegać różnorakie kombinacje poszczególnych narzędzi zniszczenia, które można wykorzystać z naprawdę morderczym skutkiem. Tak, to tylko plansza i plastikowe figurki, bardzo fajnie wykonane i klimatyczne zaprojektowane zresztą, ale można tutaj walnąć przeciwnika młotem, by wrzucić go w grupę pozostałych graczy a potem ich wszystkich radośnie podpalić miotaczem ognia, na przykład.

Adrenalina bazuje na negatywnej interakcji oczywiście. Strzelamy do siebie w końcu, nie? I jest to interakcja strasznie zabawna, bo już po kilku pierwszych turach zaczynają się pojawiać jakieś wesołe animozje, pomsty, chwilowe sojusze, pakty o nieagresji niewypowiedziane oraz oczywiście wbijanie noży w plecy. Czy też piły łańcuchowej lub ostrza energetycznego w tym konkretnym przypadku. Bardzo radośnie robimy sobie tutaj krzywdę i, przede wszystkim, bardzo uczciwie również. Choć Adrenalina to klasyczny deathmatch (tudzież dwa inne tryby rozgrywki), i liczy się tutaj jak najbardziej kolejne fragi, to punkty zdobywamy głównie za zadawanie jak największych obrażeń. Gdy gracz zginie, to najwięcej za niego dostanie nie zabójca, lecz osoba, która w sumie zadała biednemu denatowi najwięcej obrażeń właśnie. Liczy się również kto przelał pierwszą krew a także kto mimo wszystko ubił biedaka, bo za to punkty też są liczone, pod koniec gry. Ale kluczem jest takie rozłożenie naszych strzałów lub ataków bronią obszarową tudzież tą do walki wręcz, żeby każdemu sprzedać trochę krzywdy i uzbierać w sumie jak najwięcej tego w finale. Wymaga to strategicznego myślenia i planowania, którego nie przerywa nam nawet niechybny zgon. Wręcz przeciwnie, po rozerwaniu rakietą bądź przebiciu promieniem plazmowym odradzamy się od razu z powrotem, z całym naszym staniem posiadania i… mniejszą wartością punktową, więc pozostałym nie opłaca się już do nas strzelać. Odrodzenie ma tylko jeden minus, a mianowicie to, że gdy pojawiamy się ponownie cali i zdrowi, to tracimy premie do akcji, których każdy z nas nabywa w trakcie przyjmowania obrażeń. Wiadomo, im ktoś bardziej ranny, tym bardziej wkurzony i szybszy.

Partia Adrenaliny kończy się mniej więcej po godzinie zabawy, po określonej ilości fragów oraz finałowej rundce „nagłej śmierci” dla rozluźnienia nastrojów. Potem liczymy punkty, przekonujemy się kto wygrał i… przekładamy planszę na inny układ, by zacząć jeszcze raz. Adrenalina wciąga. Jej negatywna interakcja jest bardzo sympatyczna, klimat starego shootera idealnie oddany, a wykonanie i mechanika rozgrywki naprawdę bardzo dobre. Gra ma zasadniczo tylko jedną wadę, która jest jednocześnie czymś na kształt wymogu. Otóż w każdej rundzie mamy tutaj sporo opcji i możliwych posunięć, więc żeby pozostali gracze nie musieli czekać zbyt długo, powinniśmy w miarę szybko myśleć i działać. W innym wypadku zamulimy rozgrywkę, popsujemy jej tempo i zgrzeszymy przeciw dynamice, której naprawdę tutaj nie brakuje. W Adrenalinę można grać w od trzech do pięciu osób i najlepiej jest właśnie bawić się w komplecie lub we czwórkę, bo przy trzech graczach część broni, obliczonej na większy tłok na planszy, nie sprawdza się po prostu. Owszem, teoretycznie można grać z botem (serio!), ale zdecydowanie lepiej jest z jeszcze jedną osobą po prostu.

Adrenalinę można z czystym sumieniem polecić prawie każdemu fanowi planszówek. Zwłaszcza zaś takiemu, który pamięta stare dobre czasy, gdy cięło się w Quake’a czy też Unreal Tournament. Fajna gra, świetna zabawa, na wiele razy.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!