Pyskówka w iście hollywoodzkim stylu, czyli recenzja Oh... Sir! The Hollywood Roast

Katarzyna Dąbkowska
2017/06/28 12:00
0
0

Polskie Vile Monarch uderza z kolejną grą.

Pyskówka w iście hollywoodzkim stylu, czyli recenzja Oh... Sir! The Hollywood Roast

W minionym roku mieliśmy okazję poznać Oh... Sir! The Insult Simulator. Polskie Vile Monarch ma jednak zapas obraźliwych epitetów i postanowiła znów zaatakować kolejną produkcją z grubiańskim językiem w tle - tym razem zasmakowaliśmy nieco hollywoodzkiego polotu. Czy studio zaskoczy graczy kolejną porcją znakomitego humoru?

Oh... Sir! The Hollywood Roast nie jest trudną w opanowaniu grą. Zasady nie uległy zmianie od poprzedniej odsłony, zatem wybieramy postać, która nam się podoba, następnie bohatera, któremu mamy nawrzucać i raczymy się kłótnią. Zadaniem gracza jest ułożenie poprawnego gramatycznie (ale nie stylistycznie) zdania z kilku elementów układanki rozsypanej w słupkach na planszy znajdującej się pomiędzy bohaterami. Wybiera gracz lub jego przeciwnik, następnie kolejno dobieramy do naszego epitetu dodatkowe elementy. Na dole strony pojawiają się zapasowe części zdania, które możemy wykorzystać, kiedy nie będą nam odpowiadały elementy znajdujące się na planszy głównej. Zapasową ramkę możemy aktualizować, ale jedynie raz na rundę. Kiedy zakończymy, po prostu wciskamy przycisk i patrzymy na efekty naszej kłótni. Po kilku rundach możemy przekonać się, kto wygrał dany pojedynek. Oczywiście, wszystko opiera się tutaj na kulturalnych przepychankach słownych, więc nie znajdziecie tu żadnych mocnych akcentów na „k”, „p” czy „ch” (tak, „ch”, kibelkowe mury potrafią zmylić najbardziej uczonych). Warto dodać, że każda z postaci ma własne bolączki - wymienienie ich podczas kłótni przekłada się na dodatkowy bonus do punktacji.

Spodziewacie się nowości? Cóż, The Hollywood Roast może zapewnić wam dwie główne – podczas rozgrywki za zadawane nam obrażenia otrzymujemy dodatkowe punkty, które pozwalają na uruchomienie frazy końcowej, mającej dodatkowo wkurzyć przeciwnika. Czyli po prostu zadają więcej „obrażeń”. Drugim, zdecydowanie ważniejszym elementem jest nowy język. W pierwszej odsłonie mieliśmy do czynienia z dobrym, brytyjskim humorem rodem ze skeczy Monty Pythona. The Hollywood Roast przeniesie nas słownictwem na czerwony dywan, ale ten mniej kulturalny. Znajdziemy tu mnóstwo odniesień do kultowych filmów, scen, aktorów czy hollywoodzkich skandali. Poszczególne postacie i scenerie wpływają na to, jakie epitety pojawiają się w grze.

Podczas gry pojawia się kilka naprawdę ciekawych epitetów, które wywołują banana na twarzy. Większość zdań przez nas skonstruowanych jest do bólu absurdalnych, abstrakcyjnych i po prostu... dobrych. Można tutaj nadmienić chociaż takie wyrażenia jak: 'twój ostatni film zarobił mniej niż moja długa, sztywna laska', 'Machagodzilla jest twoim psem i zmysłowo masuje włochatego hobbiciego palucha', czy 'twoje adoptowane dzieci pojawiły się tylko w czarno-białych filmach'.

GramTV przedstawia:

The Hollywood Roast, podobnie jak poprzedniczka, cierpi jednak na braki w zasobności słownika. Po kilku rozegranych słownych przepychankach widzimy wciąż te same wstawki i rzadko nas cokolwiek zaskakuje. A szkoda, bo potencjał jest wielki i można by tutaj zaskoczyć dodając sporo wyrażeń. Nie oszukujmy się, w hollywoodzkim świecie nigdy nie zabraknie tematów do dobrych żartów, więc Vile Monarch mogłoby to spokojnie wykorzystać.

Poza trybem kariery pojawia się tutaj również tryb PvP, w którym z naszym przeciwnikiem możemy rozegrać walkę na kanapie. Można go rozgrywać na dwa sposoby – dzieląc się swoim urządzeniem z drugą osobą bądź grając poprzez sieć. Ten etap niczym się nie różni od walk w trybie dla pojedynczego gracza, z tą różnicą, że słowa drugiego bohatera wybiera nam nasz znajomy siedzący obok. Niestety, nie miałam okazji wypróbować tego trybu online, ponieważ po 10 minutach oczekiwania na gracza po drugiej stronie nikt nadal się nie pojawia. Lepiej więc wrócić do walki ze sztuczną inteligencją.

Warto wspomnieć, że Oh... Sir! The Hollywood Roast to wciąż pozycja wyłącznie dla tych, którzy mają przynajmniej w stopniu dobrym opanowaną gramatykę języka angielskiego. Jeśli chodzi o słownictwo to tutaj, niestety, gra jest bardziej wymagająca niż samo The Insult Simulator. Produkcja domaga się znajomości angielskiego na poziomie języka potocznego. Nie wszystkie epitety zatem będą nam znane i czasem będziemy rzucać obelgami w ciemno. Może to być problematyczne, bo sam dobór punktów za poszczególne wyrażenia zdaje się być bardziej dopracowany i przemyślany. Warto zatem zaznajomić się ze słownictwem, aby przyfasolić osobnikowi wyszukaną obelgą. Ponownie, bo i przy recenzji pierwszej części o tym wspominała, warto nadmienić, że ciężko wybierać obelgi na małych ekranach w telefonie. Lepiej wybierać zatem większe wyświetlacze, żeby przez przypadek nie nacisnąć nieodpowiedniej odpowiedzi.

Oh... Sir! The Hollywood Roast niewiele się zmieniło w porównaniu z The Insult Simulator. Owszem, mamy tutaj do czynienia z ciekawymi epitetami wywołującymi od czasu do czasu drgawki ze śmiechu, ale to praktycznie kalka poprzedniej produkcji, która jedynie dodaje nowe słownictwo. Fajne, ale jako dodatek do gry, a nie osobny produkt.

7,0
Dobre, ale nadaje się na DLC.
Plusy
  • dobry humor
  • ciekawe epitety
  • sprytnie ukryte odniesienia
Minusy
  • niespecjalnie duży wybór epitetów
  • praktycznie kopia "jedynki"
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!