Gdyby Thimbleweed Park ukazało się w latach 90., dziś z pewnością byłoby uznawane za klasykę gatunku.
Gdyby Thimbleweed Park ukazało się w latach 90., dziś z pewnością byłoby uznawane za klasykę gatunku.
Początek rozgrywki w Thimbleweed Park sugeruje, że będzie to detektywistyczna opowieść. Po krótkim wprowadzeniu dwójka agentów federalnych znajduje bliżej niezidentyfikowane zwłoki, próbując rozwiązać zagadkę morderstwa, która stanowi tylko jeden z wielu rozbudowanych wątków fabularnych. Tytułowe miasteczko okazuje się bowiem miejscem opuszczonym, a ludzie, którzy w nim pozostali, mają niejedno za uszami. Skrupulatnie będziemy odkrywać ich tajemnice, kierując naprzemiennie aż pięcioma różnymi postaciami. Wśród nich wspomniany duet policjantów, którzy nota bene do złudzenia przypominają Muldera i Scully z Archiwum X. Oprócz nich wcielimy się również w wydziedziczoną projektantkę gier przygodowych (tutaj oczywiście nie zabraknie licznych nawiązań do klasyki), nieprzebierającego w słowach klauna dotkniętego klątwą uniemożliwiającą mu zmycie makijażu oraz... pewnego ducha, o którym więcej dowiemy się podczas zabawy.
Wspomniałem już o magii, której nie brakuje Thimbleweed Park. Gra jest jedną z najlepszych przygodówek ostatnich lat nie tylko dlatego, że oferuje nostalgiczną podróż w czasie. Ron Gilbert i Gary Winnick zadbali o dopracowanie swojego dzieła w najdrobniejszych szczegółach. Już po zakończeniu prologu odblokowujemy dostęp do większych obszarów, między którymi możemy się dowolnie poruszać, spotykając nowe postacie niezależne i rozwiązując coraz bardziej skomplikowane zagadki logiczne. Lokacje bywają tajemnicze, podobnie jak znajdujący się w nich bohaterowie (szeryf, który wygląda tak samo jak hotelowy recepcjonista, ale ewidentnie wypiera się tego podobieństwa, listonosz, który nie stroni od żartów czy też kucharz serwujący najgorsze hot dogi w historii to tylko przykłady zapadających w pamięć NPC-ów), a sam świat przedstawiony okazuje się niezwykle klimatyczny i przywołuje na myśl serial znany w naszej telewizji jako Miasteczko Twin Peaks. Wracając do eksploracji należy odnotować fakt, że nie musimy przemierzać wirtualnych kilometrów na piechotę, bo w Thimbleweed Park otrzymujemy mapę w kilku egzemplarzach (gra jednak nie podpowiada, by kopie rozdać innym grywalnym postaciom, ale łatwo się tego domyślić, by ułatwić sobie zadanie).
Skoro już o zagadkach mowa, to trzeba powiedzieć, że Thimbleweed Park nie wymaga specjalistycznej wiedzy w żadnej dziedzinie. Łamigłówki skonstruowano tak, by dzięki umiejętności kojarzenia faktów zdołał rozwiązać je każdy odbiorca. Czasem metodą klikania wszystkiego na wszystkim, innym razem poprzez udaną dedukcję. Niezależnie od sposobu, w jaki dojdziemy do rozwiązania łamigłówki, zawsze uznamy, że była ona... logiczna i będziemy stukać się w czoło, myśląc "no przecież", "a jakżeby inaczej", "że też wcześniej na to nie wpadłem". A wpaść na to, jak osiągnąć postępy w fabule bywa naprawdę ciężko, bo recenzowana produkcja to pewnego rodzaju dialog gracza z odbiorcą. Ten pierwszy stara się wpaść na to, co wymyślił drugi. Na szczęście ratunkiem okazuje się możliwość skorzystania ze ściągi w postaci listy "to do", na której mamy wypisane zadania, jakie powinniśmy wykonać w danym rozdziale.
Na zakończenie mogę powiedzieć tylko jedno: Thimbleweed Park to gra, którą musisz mieć. Świetnie opowiedziana historia, kapitalnie zaprojektowane zagadki, zapadający w pamięć bohaterowie, ogromna dawka humoru i nawiązań popkulturowych, a także klimatyczna, staroszkolna oprawa graficzna i dopracowanie wszystkich aspektów rozgrywki w najdrobniejszych szczegółach pokazują, że Ron Gilbert i Gary Winnick tworzenie świetnych przygodówek mają we krwi.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!