Na mrozie czas płynie wolniej - recenzja Impact Winter

Łukasz LM Wiśniewski
2017/05/27 11:00
0
0

Gra urzeka ciekawym ujęciem, specyficznym klimatem i mnogością rozwiązań, ale podaje je w pakiecie z uciążliwymi błędami technicznymi.

Najnowsza produkcja studia Mojo Bones kusi wizją samotnej eksploracji postapokaliptycznego, zasypanego śniegiem pustkowia w poszukiwaniu wszystkiego, co pozwoli nam przetrwać, chociaż kilka dni dłużej. Grę zapowiadano jako survival z elementami RPG, co w teorii może dać nam nieskończone możliwości przechodzenia gry na różne sposoby, eksperymentowanie z mechaniką rozgrywki i osiąganie różnych rezultatów przy każdej próbie ukończenia gry. Sprawdzamy, jak dalece twórcom udało się ten efekt osiągnąć.

Na mrozie czas płynie wolniej - recenzja Impact Winter

W Impact Winter wcielamy się w Jacoba Solomona, który staje na czele czteroosobowej grupy ocalałych. Razem z nimi ukrywamy się przed śmiercionośnym zimnem w zasypanym przez śnieg kościele. To jedyne schronienie, które udało nam się znaleźć po tym, jak asteroida uderzyła w ziemię i całkowicie oziębiła jej klimat, niemal natychmiast zabijając wszystkie formy życia wystawione na działanie niskich temperatur. Wśród apokalipsy pojawia się jednak nadzieja, gdy droid – Ako-Light – należący do jednego z ocalałych przechwytuje sygnał radiowy, który wskazuje, że ekipa ratownicza dotrze do nas za 30 dni, żeby zabrać nas z mroźnego piekła. Tutaj zaczyna się nasza rola, bo jako jedyny mężczyzna w sile wieku wśród ocalałych, bierzemy na siebie odpowiedzialność za los ocalałych.

Relacje pomiędzy nami a pozostałymi członkami grupy, można nazwać swoistą kooperacją. Wprawdzie to my przyjmujemy na siebie morderczy chłód, dzikie zwierzęta i czyhające na nas niebezpieczeństwa zewnętrznego świata, ale każdy z ocalałych dysponuje określoną wiedzą i jest w stanie stworzyć wartościowe przedmioty ze znalezionych przez nas rupieci, co znacznie zwiększa nasze szanse na przetrwanie. Co więcej, realizując zlecane przez daną osobę zadania, jednocześnie rozwijamy jej wątek fabularny, a także decydujemy o ścieżce, którą podąży nasz bohater. I tak Wendy jest w stanie wykonać pełnowartościowe posiłki, a Blane jest specjalistą od sztuki przetrwania i pouczy nas o polowaniu na dziką zwierzynę. Chris jest technikiem, który czuwa nad droidem i pozwala go modernizować. Maggie to stereotypowa złota rączka, która chętnie skonstruuje przydatne narzędzia lub urządzenia. W zależności od tego, którym wątkiem zdecydujemy się podążyć, to uzyskamy dodatkowe korzyści, a lista przedmiotów, które będą mogli stworzyć dla nas członkowie grupy, będzie się wydłużać.

Musimy jednak pamiętać, że to od nas zależy czy zebrana w kościele grupka będzie najedzona, ogrzana i pełna energii. Jeśli będziemy obojętni na ich potrzeby, to wraz z coraz gorszymi warunkami życia zmieni się ich podejście do nas, a także zaczną kłócić się między sobą i w skrajnych sytuacjach odłączą się od grupy, zabierając przy tym część cennych zapasów. Zaspokajanie potrzeb członków grupy jest kluczowe dla ukończenia gry i nawet jeśli przemierzamy samotnie pustkowia, to od czasu do czasu musimy wrócić do bazy wypadowej, żeby uzupełnić zapas żywności, wody pitnej czy dorzucić opał do ogniska. Twórcy bardzo mocno wyeksponowali ten aspekt gry i niejednokrotnie na ekranie pojawi się informacja o aktualnej kondycji poszczególnych statystyk każdego członka grupy, a z poziomu menu możemy sprawdzać które parametry będą spadać lub rosnąć i jaka jest dynamika tego zjawiska.

Oczywiście nie możemy zapominać o naszym protagoniście, który z czasem będzie się wychładzał, tracił energię lub przymierał głodem. Osiągnięcie krytycznego stanu dowolnego parametru sprawi, że Jacob zacznie tracić punkty zdrowia, a w ostateczności zginie. Co ciekawe, gra nie przewiduje drugiego podejścia, powrotu do wcześniejszych postępów czy szansy na wskrzeszenie bohatera. Śmierć oznacza powrót do punktu wyjścia i pozwala rozegrać wszystko na nowo, żeby uniknąć wcześniej popełnionych błędów. Trzeba podkreślić fakt, że twórcy poza samouczkiem nieustannie wprowadzają nas w mechaniki gry poprzez linie dialogowe czy zlecane zadania i z każdym podejściem stajemy się coraz lepsi i znacznie łatwiej przychodzi nam podejmowanie decyzji.

Przetrwanie 30 dni może wydawać się prostym zadaniem, ale już po kilku dniach, gdy z okolicy zniknie wszystko, co twórcy podali nam na tacy, zaczyna się prawdziwa sztuka przetrwania. Można powiedzieć, że gra uczy nas swoich zasad i konsekwentnie zmusza, żebyśmy korzystali z nabytych umiejętności. Jeśli będziemy postępować zgodnie z jej założeniami, to wzrosną nasze szanse, gdyż za każde zrealizowane zadanie, odkrytą miejscówkę czy dbanie o potrzeby członków grupy otrzymujemy punkty ratunku, co stanowi świetną motywację do zakończenia tego, co zaczęliśmy i planowania swoich działań na dłuższą metę. Każdy kolejny poziom oznacza skrócenie czasu na zegarze ratunkowym, a także dodatkowe role, które możemy przypisać każdemu z grupki ocalałych. Te są o tyle ciekawe, że nie ma idealnych rozwiązań, bo do każdej roli przypisana jest korzyść, a także zagrożenie, jakie się z nią wiąże. Chcesz, żeby złodzieje zadawali mniej obrażeń? Świetnie, niech tak będzie, ale za to musisz liczyć się z tym, że po ich ataków ze spiżarni zniknie więcej przedmiotów. Decyzje, decyzje i jeszcze raz decyzje. Te musimy podejmować na każdym etapie, ba, w każdej chwili. Ulepszysz ognisko? Czemu nie, ale przez to nie wystarczy ci czasu na zdobycie przepisów i umrzecie z głodu. Znalazłeś na pustkowiu drogocenne przedmioty? Wyrzuć je i znajdź kilka butelek wody, bo kończą się zapasy.

GramTV przedstawia:

W naszych wędrówkach towarzyszy nam wcześniej wspomniany robot – Ako-Light, który służy nam za nawigatora, a jeśli go ulepszymy, to możemy przy jego pomocy kruszyć lodowce czy docierać w niedostępne dla nas miejsca. W każdej wędrówce musimy brać pod uwagę wytrzymałość jego akumulatora. Gdy ten się rozładuje, to Jacob nie tylko będzie musiał go nieść, co wpłynie na tempo utraty sił, ale też pozostaniemy bez głównego źródła wiedzy o otaczającym nas świecie. W takich sytuacjach uratuje nas podręczna mapa, która co ciekawe, nie ujawnia naszej pozycji. Nie umiesz zarządzać energią droida? Nawiguj sam. Dla ułatwienia od czasu do czasu trafiamy na zrujnowane siedziby różnych placówek czy instytucji, a także stacje benzynowe, które nie tylko służą za punkt odniesienia na mapie, ale kryją ciekawe komponenty. W tym aspekcie warto pochwalić twórców. Nasze interakcje ze środowiskiem i znaczenie poszczególnych miejsc jest bardzo intuicyjne, a zasoby, które uda nam się znaleźć w dużej mierze korespondują z tym, co spodziewaliśmy się tam zdobyć. Cały proces jest o wiele łatwiejszy, gdy w poszukiwaniu przewodów elektrycznych udamy się do biura i faktycznie je tam znajdziemy. Jest to o tyle istotne, że w Impact Winter trafimy na setki komponentów, a pojemność plecaka nie pozwoli nam zabrać nawet małej części tego, na co natkniemy się podczas pojedynczego wypadu. Wracamy więc do punktu wyjścia i podejmowania decyzji.

Świat przedstawiony w grze nie jest opustoszały. Często trafimy na innych ocalałych, którym będziemy mogli pomóc, otrzymując w zamian punktu ratunku, a w pobliżu kościoła możemy spotkać jednego z nomadów. Ten poleci nam zebrać określoną ilość reliktów przeszłości, takich jak banknoty czy dowody osobiste, oferując w zamian specjalne nagrody. Po dotarciu do kryjówki nomada możemy z nim handlować, żeby zdobyć niezbędne wyposażenie za drogocenne nasiona, które są walutą w grze i służą nomadom do uprawy roślin. O ile często natkniemy się na przyjazną postać, to musimy uważać na dzikie zwierzęta, a także złodziei, którzy potrafią solidnie zranić członków drużyny podczas rabunku. Istotnym zagrożeniem są też nieustannie zmieniające się warunki atmosferyczne. Podczas śnieżycy radar i cały interfejs Ako-Lighta ulega zniekształceniu i nie możemy z niego w pełni korzystać, a nagły spadek temperatury o 40 stopni Celsjusza może zabić Jacoba w błyskawicznym tempie, jeśli szybko nie zadbamy o odpowiednie źródło ciepła.

Mechanika rozgrywki w połączeniu z ciekawą stylistycznie oprawą wizualną świetnie oddaje klimat osamotnienia w starciu z siłami natury, wobec których człowiek jest bezsilny i musi uciekać się do wszystkiego, żeby przetrwać jak najdłużej. Dużą rolę w budowaniu klimatu ma też ścieżka dźwiękowa, która poza drobnymi odgłosami w grze jest jedynym, co usłyszymy podczas rozgrywki, gdyż wypowiedzi bohaterów nie są udźwiękowione. Nawet przy dłuższych sesjach nie jest to szczególnie odczuwalne, bo po upływie pierwszych 30 minut rozgrywki diametralnie spada liczba rozmów, a my skupiamy się na kontemplowaniu naszej kiepskiej sytuacji i obmyślaniu sposobu na przetrwanie.

Niestety wszystkie zalety gry bledną w starciu z masą błędów, które z pewnością znikną z gry wraz z najbliższymi aktualizacjami, ale nie sposób o nich nie wspomnieć. Zacznijmy od tego, że testowaną, pecetową wersję gry musimy obsługiwać za pomocą kontrolera. Dlaczego? Bo gra nie wspiera klawiatury i myszy. Możemy korzystać z urządzeń wejściowych dedykowanych komputerom osobistym, ale w menu nie znajdziemy domyślnych ustawień sterowania dla klawiatury, ani opcji na jego ustawienie. Co więcej, po wyjściu z menu gry znika kursor myszy, a ta staje się bezużyteczna. Gdyby tego było mało, to gra domyślnie działa w rozdzielczości niższej niż 1920x1080 i jeśli zdecydujecie się na tryb pełnoekranowy, to widoczny na ekranie obraz będzie rozmazany. Do tego gdzieniegdzie pojawiają się niewidzialne ściany, a bohater blokuje się na obiektach, po których chwilę wcześniej swobodnie przechodził. Wspomniane w poprzednim zdaniu sytuacje zdarzają się rzadko, ale cóż, nie powinno być ich wcale. Całość pogrążają angielskie wyrazy i nazwy kodowe przebijające się w spolszczonym interfejsie, a także strasznie długie (nawet 2 minuty) ekrany ładowania pomiędzy lokacjami. Jednym słowem: niedoróbka.

Impact Winter nie jest grą dla każdego. Nie oferuje dynamicznej i wartkiej akcji, gdzie kipiący testosteronem i naładowany adrenaliną macho walczy z siłami natury, żeby ocalić swój gatunek. Jest tu sporo miejsca na rozważania, kontemplację i chwilę zadumy. Jeśli lubicie wyłączyć się przy grze, bawić się jej mechaniką czy mnogością dostępnych rozwiązań, to najnowsza produkcja Mojo Bones na pewno przypadnie Wam do gustu. Warto podkreślić, że gra ma duży potencjał, by przechodzić ją wielokrotnie, bo zwyczajnie nie da się poznać wszystkich miejsc, historii, wątków i rozwiązań przy pierwszym podejściu. Nawet jeśli uda Wam się dotrwać do nadejścia ekipy ratunkowej (co jest sporym osiągnięciem), to zawsze pozostanie masa niedomówień i urwanych w połowie wątków. Jeśli twórcom uda się pozbyć większości rażących błędów, to będziemy mieli survival, na jaki czekaliśmy. No, przynajmniej spora część z nas.

7,5
Świetny symulator przetrwania w warunkach morderczego mrozu i błędów technicznych
Plusy
  • klimat
  • mnogość rozwiązań
  • swoboda eksploracji i rozmiar świata gry
  • fabuła podana w ciekawy sposób
  • ścieżka dźwiękowa
  • przydatny i intuicyjny interfejs
  • poziom trudności
  • brak dwóch takich samych rozgrywek i spory potencjał dla przechodzenia gry wielokrotnie
  • dbałość o szczegóły
Minusy
  • mniejsze i większe błędy
  • długie ekrany ładowania
  • "rekomendowany kontroler"
  • wybiórcze tłumaczenie interfejsu
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!