Prawdziwe No Man's Sky - jak wygląda eksploracja kosmosu

Sławek Serafin
2016/08/14 18:30

No Man's Sky to piękna gra w odwiedzanie obcych planet i badanie tego, co na nich jest. Szkoda tylko, że tego się tak nie robi.

Kosmos. Ostateczna granica. Oto podróże statku... jakkolwiek by się on tam zwał w No Man's Sky, którego misją, tak jak i misją wszystkich statków w serialach i filmach science-fiction, jest gwałcić wszystkie możliwe zasady nauki i zdrowego rozsądku. W imię filmowości, widowiskowości i dobrej zabawy oczywiście. I to jest jak najbardziej w porządku też, bo taka prawdziwa eksploracja kosmosu z pewnością byłaby mniej ekscytująca. A nawet jeśli, to ta ekscytacja z odkrywania i badania nowego, byłaby rozłożona w czasie na tyle, że niemożliwe byłoby jej przedstawienie w grze. Jak więc by wyglądała? Chyba warto wiedzieć, wydaje mi się.

Zacznijmy od pominięcia najważniejszej kwestii, czyli tego, jak byśmy się dostali do tych innych planet. I czy w ogóle bylibyśmy to my, w pięknych, lub też brzydkich jak noc, statkach kosmicznych pełnych ksenologów napalonych na obce formy życia. O wiele bardziej prawdopodobne, że badanie kosmosu będzie się w przyszłości odbywało za pośrednictwem niestrudzonej, wyspecjalizowanej SI, a my, człowieki, siedzielibyśmy sobie w domu na tyłku i oglądali przesyłane przez nią dane, najlepiej zmontowane w dramatyczny i lekko podrasowany przekaz, bo tak już lubimy. Ale załóżmy jednak, że jest ten statek. I w nim ludzie. Przemierzają sobie galaktykę i szukają życia na innych planetach.

Prawdziwe No Man's Sky - jak wygląda eksploracja kosmosu

W sumie to nie wiadomo, czy szukają życia właśnie. To znaczy, na pewno szukają, to byłby priorytet, ale prawdopodobnie próbowalibyśmy również znaleźć planety, na których życia nie ma, a które nadawały by się, by na nich to życie osadzić. To nasze najlepiej, ziemskie. Wbrew pozorom planety, na których życie już jest, wcale nie są najlepszymi kandydatami do kolonizacji. Tak nam się wydaje, bo historia kolonizacji naszej planety podpowiada nam takie bzdury. Ale to nie jest prawda. Idealna do zasiedlenia przez ludzkość byłaby planeta, która spełnia wszelkie warunki do występowania życia, ale go tam na szczęście nie ma. W każdym innym przypadku, czyli gdyby występowały tam formy życia, byłoby gorzej. Tym gorzej, im bardziej zaawansowane. Przyszłe badanie i zasiedlanie kosmosu, to nie jest bajeczka ze Star Treka. Ale po kolei.

Ile jest gwiazd w naszej galaktyce? Nikt tego nie policzył jeszcze, ale naukowcy oszacowali, że jest ich od 100 do 400 miliardów na podstawie wyliczeń masy Drogi Mlecznej. Dużo. Ile z tych gwiazd ma planety? Równie dobrze każda może mieć. Może nie wszystkie będą takie jak te z naszego Układu Słonecznego, czyli uformowane z dysku akrecyjnego młodej gwiazdy. Niektóre będą gwiezdnymi wędrowcami, przechwyconymi przez pola grawitacyjne. Ale naprawdę nie można żadnej kandydatury wykluczyć. Naukowcy są prawie na sto procent pewni, że większość czerwonych karłów w naszym sąsiedztwie ma jakieś planety. A czerwone karły to najbardziej popularny typ gwiazdy w naszej galaktyce - te stare słońca na emeryturze stanowią około 75% wszystkich w Drodze Mlecznej. Kwazary chyba tylko możemy wykluczyć. I czarne dziury, nie zważając na te wszystkie bzdury z Interstellar. I pulsary... a nie, akurat dziwaczne pulsary nie. One mają planety. Ba, pierwsza planeta odkryta poza naszym układem słonecznym to właśnie planeta okrążająca pulsara. Nic o niej nie wiemy, ale wiemy, że tam jest.

Czyli planety są wszędzie. Ale nas interesują tylko te, które znajdują się w określonej pozycji do swojego słońca. W strefie złotowłosej. Każde słońce ma inną strefę złotowłosej, ale teoretycznie prawie każde ją ma. W dużym skrócie, jest to taka orbita, która nie jest ani za blisko, ani za daleko danej gwiazdy. Jest tak oddalona i stabilna, że panujące na planecie temperatury pozwalają na to, by woda była w stanie płynnym. Jest to dla niej stan wyjątkowy. Nam może się wydawać inaczej, ale we wszechświecie woda występuje głównie w postaci lodu. Bo wszędzie jest zimno. Albo pary czy nawet plazmy jakiejś, tam gdzie jest potwornie gorąco. Woda w płynie to tylko bardzo mały przedział temperatur. W właśnie takie muszą panować na planecie. W strefie złotowłosej. Oczywiście, jest to wielkie uproszczenie, bo zakładamy, że woda jest potrzebna do życia. I mamy też przecież przykłady jej występowania w stanie płynnym daleko poza strefą złotowłosej naszego własnego Układu Słonecznego - naukowcy są zgodni co do tego, że pod lodową powierzchnią Europy, jednego z księżyców Jowisza, kłębią się wielkie oceany H2O z dodatkami.

Szukać więc musimy prawie wszędzie. Możemy sobie zidentyfikować najbardziej obiecujące układy z oddali oczywiście, tak jak to robimy teraz, tylko wielokrotnie bardziej wydajnie i precyzyjne, bo przecież w przyszłości będziemy mieli lepsze narzędzia. Ale i tak najlepiej będzie dla spokoju sprawdzić każdą jedną galaktyczną dziurę. Choćby dla widoków. Tutaj No Man's Sky ze swoim lataniem na ślepo gdzie popadnie aż tak bardzo od rzeczywistości nie odbiega. Różnice zaczynają się jednak pojawiać już na miejscu.

GramTV przedstawia:

Docieramy do nowego układu planetarnego, znajdujemy obiecujący glob, może w samym środku strefy złotowłosej i... co robimy? Lądujemy, stawiamy na nim stopę, wbijamy flagę i robimy sobie selfiacza? A w życiu. To byłoby ekstremalnie głupie i nieodpowiedzialne. Nie, nie lądujemy. Siedzimy grzecznie na orbicie. I to ze świadomością, że najprawdopodobniej nigdy nie posuniemy się dalej. Na początek zaserwowalibyśmy sobie niekończące się serie badań optycznych, radarowych czy do jakich tam jeszcze będzie zdolny nasz statek. Za pomocą satelitów zbadaliśmy naszą własną Ziemię na nieznane nam do tej pory sposoby. Dokładnie to samo trzeba by zrobić z egzoplanetą, żeby dowiedzieć się o niej jak najwięcej z bezpiecznej odległości. Bezpiecznej dla nas, ale też i bezpiecznej dla niej. Gdyby bowiem okazało się, że istnieje na niej życie, choćby tylko w formie najbardziej podstawowych bakterii, to to życie byłoby dla nas groźne. A my dla niego jeszcze bardziej.

Ale najpierw badamy z orbity. Mierzymy, ważymy, szacujemy. Opisujemy każdy metr kwadratowy powierzchni. I tego co jest pod nią też, bo przecież już teraz wzrok naszych satelitów sięga pod powierzchnię naszej planety, a możliwości narzędzi badawczych przyszłości będą niewyobrażalnie większe. Dopiero, gdy stworzymy jak najdoskonalszą możliwą mapę wszystkiego na dole, możemy spróbować się tam wybrać. Nie bezpośrednio, rzecz jasna. Przypominam, że stopa, flaga i selfie to kompletny idiotyzm. Wysłalibyśmy sondy i łaziki, tak jak to robimy teraz z innymi planetami naszego własnego układu. One dostarczyłyby nam dalszych danych, które pozwoliłyby stworzyć dokładniejszy, pełniejszy obraz. Próbki gleby, atmosfery i przeróżne pomiary byłyby absolutnie niezbędne. Procedura po prostu nie może być inna. Zwłaszcza w przypadku, gdy znajdziemy tam na dole jakieś życie.

Przyjmijmy, że właśnie na dole jest jakieś życie. W takim wypadku najprawdopodobniej nigdy byśmy się osobiście tam nie wybrali. A przynajmniej przez długi, bardzo długi czas. To nie jest wycieczka krajoznawcza bez żadnych konsekwencji, jak to nam wmawia naiwne science-fiction, takie jak No Man's Sky. Badanie kosmosu to poważna sprawa. Dlaczego? Przez Indian. Europejscy konkwistadorzy zabili około 90% populacji zamieszkanego przez Indian Meksyku... swoją ospą. Szacuje się, że od chorób przyniesionych przez białego człowieka zginęło jakieś 70 milionów mieszkańców obu Ameryk. To było największe ludobójstwo w dziejach naszej planety. Niezamierzone i przypadkowe, jasne, że tak. Ale teraz już nie jesteśmy tacy głupi. Życie w kosmosie, zwłaszcza jeśli będzie podobne do naszego, czyli będzie bazowało na wodzie i związkach węgla, może być na tyle kompatybilne, że będą zachodzić jakieś reakcje między nim, a nami. I te reakcje mogą być groźne dla nas, ale tylko trochę, bo śmierć załogi jednego statku badawczego to co prawda tragedia, ale nie aż taka wielka. Ale my z kolei możemy równie dobrze zabić całą planetę. Wystarczy pechowe skażenie i już mamy do czynienia z wymieraniem na skalę całej planety. Potrzeba by lat, gdzie tam, dziesiątków lat badań, by mieć jaką taką pewność, że do tego nie dojdzie. A i wtedy trzeba by brać poprawkę na to, że czegoś po prostu nie wiemy i że wydarzą się rzeczy, których nie mogliśmy przewidzieć. Tak więc stopa, flaga, zdjątko uśmiechniętej gęby? W życiu. Możemy sobie pomarzyć.

A już absolutnie nie w przypadku planety z bardziej zaawansowanymi formami życia. Nie dość, że wtedy ilość ewentualnych, potencjalnych interakcji między naszą fizjologią a tamtejszą skacze pod niebotyczny sufit. Jest jeszcze możliwość, że tam gdzieś na dole jest inteligencja. Nie zawsze objawia się ona w oczywisty sposób, miastami, samochodami i stadami człowieków biegającymi za pokemonami. My nie potrafimy jeszcze nawet stwierdzić na sto procent, czy na naszej własnej planecie nie ma jakiejś innej inteligentnej cywilizacji. Dopiero od bardzo niedawna przypuszczamy, że delfiny na przykład to mogą być nasi bracia w rozumie. A mamy je pod ręką od niepamiętnych czasów. Na obcej planecie świadomość i inteligencja mogą się czaić wszędzie. Jeśli wierzyć wizjom Stanisława Lema, a komu jak komu, ale jemu wierzyć można, to żywy i inteligentny może być nawet sam ocean. I jakie mamy prawo ingerować?

Kontakt z obcą cywilizacją wydaje się być takim oczywistym pomysłem, czyż nie? Ale nie jest. Wręcz przeciwnie. Kontaktu należałoby za wszelką cenę unikać, zwłaszcza w przypadku cywilizacji na innym stopniu rozwoju. Mógłby być zbyt wielkim szokiem. Fani UFO spod znaku "I want to believe" są pewni, że we wszechświecie są obce cywilizacje. Ale dlaczego się z nami nie kontaktują? Prawdopodobnie dlatego, że nie są takie głupie, jak scenarzyści z Hollywood. Kontakt z obcymi, w tym momencie, wywróciłby do góry nogami całą ludzkość pod więcej niż jednym względem. Mogła by się po tym nie podnieść, nawet jeśli ma przećwiczone te wszystkie scenariusze w niezliczonych książkach i filmach. Nie możemy przewidzieć skutków takiego wydarzenia nawet na naszej własnej planecie, w naszej własnej zbiorowej psychice. A przecież ją znamy. Co dopiero w przypadku obcej cywilizacji, z którą to my, kosmiczni badacze, chcielibyśmy zainicjować kontakt? Potrzeba by całych wieków starannych badań z oddali, z ukrycia, by ocenić, czy nie zniszczymy całej cywilizacji lądując przed ichnim Białym Domem i machając ręką. Bo nigdy nie wiadomo. A jak ich święte księgi mówią o przybyszach z gwiazd i pouczają wszystkich wiernych, że ich pojawienie się oznacza nadejście raju, do którego można wkroczyć jedynie poprzez zbiorowe natychmiastowe samobójstwo? Ciekawe ile ateistów by zostało, po tym jak cała tamtejsza ludzkość popełniłaby na naszych oczach radosne seppuku, tylko dlatego, że jeden z drugim kretyn badacz kosmosu z gatunku homo nie do końca sapiens postanowił wylądować i się przywitać, jak uprzejmość nakazuje. Nie, nie szukalibyśmy kontaktu. Czekalibyśmy na niego. A i wtedy długo, bardzo długo rozważalibyśmy ewentualne konsekwencje wysłania wiadomości tubylczym fanom tamtejszego odpowiednika programu SETI.

Eksploracja kosmosu to nie kolorowa, ekscytująca bajka. To nauka, nauka i jeszcze raz nauka. Dla niektórych ona też jest ekscytująca. Ale nauka bardzo często gryzie się z popkulturą i składa się ją na ołtarzu dobrej rozrywki. I słusznie, bo o dobrą rozrywkę trudno, a nauki od tego nie ubędzie. Chyba. Na wszelki wypadek jednak lepiej wiedzieć, jak No Man's Sky naprawdę powinno wyglądać, gdyby miało być choć trochę realistyczne. I stąd to, co przeczytaliście. Mam nadzieję, że dało trochę do myślenia. I było choć trochę rozrywkowe.

Komentarze
15
Starrysky
Gramowicz
16/08/2016 01:42

Fajny popularno-naukowy artykuł :) z jednym się jednak nie zgodzę - jeśli będziemy mieć technologię pozwalającą nam odwiedzać planety w całej galaktyce, to z pewnością będziemy mieć co najmniej technologię podpinającą nam zmysły pod urządzenia zewnętrzne (a pewnie cali będziemy "zdigitalizowani"), więc wysłanie jakiegokolwiek łazika czy sondy = zejście na dół i zrobienie sobie selfie ;)

Usunięty
Usunięty
16/08/2016 00:32

To przez te grzybki :D Wydaje mi się (widziałem już Muminka skrzyżowanego z T-Rexem) że program jest zrobiony, hm, jakby to ująć, trochę dla śmiechu. Nie oczekiwałem nigdy, że zostanie zaadresowany do nobliwego grona biologów ewolucyjnych i, nawiasem mówiąc, trochę rozbawił mnie jakiś komentarz jednego z bardziej zdaje się wyczulonych na punkcie ''scientific accuracy'' oburzonych nabywców gry, w którym punktował wszystkie absurdy związane z biologią NMS . Myślę, że można potraktować tego rodzaju napromieniowane humorem stwory jako część zabawy którą NMS powinno być. Jeśli takie było zamierzenie, ode mnie duży PLUS dla Stwórców Galaktyki Euklidesa :)

Usunięty
Usunięty
15/08/2016 23:27

Nie mogłem się powstrzymać :-)))) https://twitter.com/Britbongreturns/status/765190830894317568/video/1




Trwa Wczytywanie