Brat przeciw bratu - recenzja filmu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

Joanna Kułakowska
2016/05/06 21:00
0
0

Najtrudniej dogadać się z rodziną i najtrudniej jej wybaczyć, zwłaszcza gdy chodzi o wartości i osobistą urazę. Nie, tym razem rzecz nie dotyczy Thora i Lokiego.

Grupa Avengers przeszła razem przez piekło, a jej członkowie chętnie skoczyliby za sobą w ogień – i niejednokrotnie właśnie to czynili. Przelewali razem krew wrogów (oczywiście niezbyt widoczną, bo kinowe filmy MCU dozwolone są od lat 13), co połączyło ich bardziej niż wspólna krew biegnąca w żyłach. Jednak choć stali się sobie bliżsi niż niejedna rodzina, zawsze stanowili zbiór indywidualistów o różnych charakterach i odmiennych poglądach na wiele spraw. I w końcu nadszedł dzień, gdy to ostatnie stało się problemem, prowadząc do konfliktu, który poczynił nieodwracalne szkody w ich wewnętrznych relacjach oraz brutalnie rozerwał szeregi. Oczywiście zwartość rzeczonych szeregów została nadwątlona już wskutek wydarzeń przedstawionych w Avengers: Czas Ultrona, które wyciągnęły na światło dzienne słabości mścicieli: egocentryzm, upór, pychę i niezachwiane przekonanie co do słuszności własnych racji. Wszystko to osiągnęło swoiste apogeum w obrazie Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów, gdzie kwestia sztuki kompromisu oraz braku zgody w sprawie pryncypiów i priorytetów stanowi główną kanwę fabuły.

Brat przeciw bratu - recenzja filmu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

Punktem wyjścia jest problem przedstawiony także w filmie Batman v Superman: Świt sprawiedliwości – straty w ludności cywilnej. Wszystko pięknie: wspaniali bohaterowie w olśniewających zbrojach ideałów tudzież mutacji lub/i technologii ratują planetę przed równie napakowanymi złoczyńcami. Powietrze aż trzeszczy przesycone fajerwerkami mocy, padają godne mitycznych tytanów kopniaki, ciosy i... budynki, pod którymi umierają, wrzeszcząc z bólu, zwykli śmiertelnicy. Ci sami, których „tytani” poprzysięgli bronić przed złem. Pojawia się pytanie, czy te straty rzeczywiście są dopuszczalne. Jedna z postaci stwierdza, że zwycięstwo okupione śmiercią niewinnych to tak naprawdę porażka. Tak więc w rezultacie hekatomby, jaka miała miejsce w Nowym Jorku, Waszyngtonie, Sokovii, a także ubocznych strat podczas ukazanej w niniejszej odsłonie Kapitana Ameryki misji odbywającej się w Lagos (największe miasto Nigerii) uznano, iż superbohaterowie potrzebują nadzoru ze strony ONZ. Mściciele otrzymali klasyczną propozycję nie do odrzucenia.

Przy okazji prezentowania reakcji na ultimatum władz ze strony poszczególnych członków grupy twórcy uwypuklili ich relacje, a także to, że choć obdarzeni mocami, są jednocześnie zwykłymi ludźmi, którzy potrzebują akceptacji, lecz przede wszystkim chcą działać w zgodzie z samym sobą, i fakt, jak w gruncie rzeczy ważni są dla siebie nawzajem. Pomimo to podział okazał się nieunikniony – powstały dwa obozy pod wodzą dwóch osobowości odmiennych od siebie jak ogień i woda. Co ciekawe, nastąpiła dychotomia sprzeczna z instynktownymi oczekiwaniami. Oto Iron Man (Robert Downey Jr.), egoista i egocentryk jakich mało, wiedziony wyrzutami sumienia zgodził się na nadzór, a jego racje przekonały nawet znaną z pogardy dla wszelkich rządów Czarną Wdowę (Scarlett Johansson), zaś szlachetny aż do obrzydliwości „harcerzyk” Kapitan Ameryka (Chris Evans) okrzyknął się obrońcą dotychczasowej samowolki. Na dokładkę argumenty obu panów brzmiały sensownie. Czy można bowiem dokonywać ingerencji, zupełnie nie licząc się z mieszkańcami danego terenu? A czy warto dać sobie związać ręce, kiedy świat w każdej chwili może stanąć na krawędzi zgłady, i zrezygnować z odpowiedzialność za własne czyny?

Trzeba powiedzieć, że Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów w barwnej, spektakularnej otoczce ukazuje problemy będące bardzo na czasie. Czy warto poświęcić wolność dla bezpieczeństwa? Jeśli tak, to na ile? Jakie konkretne „wolności”? Czy możliwy jest kompromis? Czy kat może okazać się również ofiarą? Z kwestią, na ile wojsko i agencje powinny znajdować się pod kontrolą cywili, w zasadzie koresponduje pytanie „czy osoby mające możliwość pokonania superłotrów mają także prawo ot tak sobie zaprowadzić porządek?”. Kontrola wydaje się przydatna, anarchia zaś szkodliwa, ale każda opcja ma swoje wady. Nadzór wiąże się ze spowolnioną reakcją, biurokracją, która może uniemożliwić działanie, lub wręcz brakiem zgody na owo – niezbędne w danym momencie – działanie. Brak jakiejkolwiek kontroli najlepiej podsumowuje Vision (Paul Bettany), mówiąc o istnieniu wzoru, swoistej zależności, iż odkąd Tony Stark się ujawnił, wzrosła liczba przestępców poddanych modyfikacjom: Siła rodzi wyzwanie, wyzwanie rodzi konflikt, a konflikt prowadzi do katastrofy. W tym kontekście słowa, które później padają z ust Petera Parkera, nabierają dwuznacznego wydźwięku: Jeśli możesz coś zrobić, ale nic nie robisz, to jesteś winny temu, co się dzieje.

GramTV przedstawia:

Jednakże powyższe dywagacje to tylko jeden z aspektów nakreślonych w filmie braci Russo. Drugim, znacznie bardziej poruszającym, jest kwestia wpływu przyjaźni na podejmowane decyzje i z drugiej strony – podjętych decyzji na przyjaźń. Konflikt, który prowadzi do katastrofy, okazuje się tu nie walką z superłotrami, ale konfliktem dwóch „braci”. Choć Tony Stark zawsze dogryzał Steve’owi Rogersowi i drwił z jego praworządności, to ufał mu bezgranicznie. I czuje się dosłownie zdradzony, gdy widzi, że jego przyjaźń jest mniej warta niż osoba Zimowego Żołnierza (Sebastian Stan). A że obaj nie zwykli iść na kompromis w sprawach, które uważają za słuszne... Twórcy filmu zadbali o to, by pokazać, że Wojna bohaterów aż do pewnego momentu nie toczy się na serio – są rodziną, nie chcą zrobić sobie krzywdy, co najwyżej nabić kilka guzów, po to by potem pogadać i przeciągnąć na swoją stronę. Jednakże, choć i owszem jest ktoś, kto sprawnie pociąga za sznurki, szczując ich przeciwko sobie, tak naprawdę ich największym wrogiem jest brak szczerości i pełnego zaufania. W filmie wprowadzono też dwie nowe postacie – Czarną Panterę (Chadwick Boseman) i Spider-Mana (Tom Holland), którzy zasilają jedną z drużyn.

Fabuła opiera się na interesującej intrydze, zawierającej kilka dobrze przemyślanych, nader ironicznych w wymowie zwrotów akcji. Na uwagę zasługuje to, że postępowanie bohaterów, powody ich zachowania w danej sytuacji są de facto sygnalizowane w szeregu wcześniejszych scen, ale nie znaczy to, że rozwój wypadków jest przewidywalny. Nawet bardzo uważnego widza może czekać niespodzianka, a to naprawdę duży plus. Realizacja filmu jest bardzo sprawna – niezwykle dynamiczne sceny walk, pościgów i ucieczek zapierają dech w piersiach (zwłaszcza w przypadku 3D, gdy co chwila w stronę odbiorcy lecą szczątki konstrukcji, losowe przedmioty, a często i sami superbohaterowie). Trzeba jednak powiedzieć, że nie jest tak, iż sceny akcji zostały wkomponowane w fabułę, to raczej elementy fabuły zostały wplecione w gnającą na złamanie karku akcję i łamaną dumę tudzież kończyny przeciwników. Część widzów będzie się z tego bardzo cieszyć, część jednak może się poczuć znużona pokazem możliwości bojowych mścicieli. Na szczęście jednak, gdy przybyły na seans zaczyna stawać się obojętny na sztuczki naszych bohaterów, objawia się w pełnej krasie to, co większość z nas lubi w „Marvelach” najbardziej – humor.

Kiedy dochodzi już do tytułowej Wojny bohaterów i siłą rzeczy toczy się ona głównie serią malowniczych pojedynków, otrzymujemy genialne żarty werbalne i sytuacyjne. Świetną parę adwersarzy stanowią zwłaszcza Ant-Man(Paul Rudd) i Spider-Man – to, co wyczyniają, to po prostu uczta dla oczu i uszu. Fakt, iż Peter Parker jest tu zafascynowanym superbohaterami, w gronie których się znalazł, dzieciuchem, odegrał tu wielką rolę. Dodajmy jeszcze, iż aktorzy spisali się na medal. Złoty medal. Po prostu nie ma tu kogoś, kto nie podołał zadaniu.

Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów jest solidnym kinem akcji poruszającym - może troszkę zbyt powierzchownie i pobieżnie - ważne tematy. To bardzo dobry film z półki MCU. Tak po prostu.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!