Screencheat - recenzja

Kamil Ostrowski
2016/03/24 13:00
0
0

Szalona australijska produkcja to gamingowy odpowiednik żartu, od którego wszyscy umierają ze śmiechu, ale pięć minut później nikt go nie pamięta.

Screencheat - recenzja

Niektóre gry powstają tylko dzięki fantazji i zaparciu dewelopera do realizowania dziwnych pomysłów. Screencheat nie miałby szans powstać w stajni jednego z dużych wydawców. Projekt zapewne umarłby przy pierwszym prototypie, albo został pogrzebany na etapie weryfikacji jego szans na stanie się komercyjnym sukcesem. Na szczęście są na świecie niezależni deweloperzy, którzy nie bawią się w takie biznesowe szachy. Oni po prostu wpadli na świetny ich zdaniem pomysł, więc postanowili go zrealizować. Co z tego wyszło? Właściwie czym jest Screencheat?

Tytuł jest znamienny dla zrozumienia istoty produkcji stworzonej przez Samurai Punk. W naszym kraju, w którym konsole stały się naprawdę popularne dopiero za "kadencji" PlayStation 3 i Xboksa 360, nie wszyscy znają pojęcie "screencheatowania". To czasownik, który określa oszukiwanie poprzez podglądanie ekranu przeciwnika, wyświetlanego na tym samym monitorze. Był to spory problem za czasów, gdy większość strzelanin na konsole miała opcję gry przy podzielonym ekranie (jak słynny Golden Eye czy seria Halo), a użytkownicy chętnie spotykali się razem i toczyli potyczki siedząc wspólnie na kanapie. Dziś częściej decydujemy się grę przez sieć, chociaż trend na "kanapowe granie" powoli wraca do łask.

Screencheat usuwa zasadniczy problem z graniem na jednym ekranie. Zamiast próbować odwracać uwagę graczy od ekranu przeciwnika. stawia na jego podglądanie. Na naszym ekranie przeciwnik pozostaje niewidzialny. Żeby zorientować się gdzie się znajduje, musimy spojrzeć na jego część telewizora, porównać ze swoją i szybko "w locie" zorientować się w przestrzeni, aby namierzyć wroga. Potem zaczynamy strzelać na oślep i mamy nadzieję, że jakoś to będzie. Dla ułatwienia po wystrzale na ekranie pojawia się wskazówka skąd strzelał przeciwnik - np. parująca przez jakąś sekundę lufa.

To cała filozofia stojąca za Screencheat. Jak możecie się domyślać, jest to tytuł typowo imprezowy. Można grać przez sieć - wtedy również widzimy ekran przedzielony na cztery części. Po wypróbowaniu grania przez sieć, a także z botami muszę jednak stwierdzić, że nie wyobrażam sobie odpalenia Screencheat bez kompana na kanapie. Tzn. odpaliłem na potrzeby recenzji i stało się dokładnie to czego się spodziewałem - gra traci wtedy niemalże całość swojego uroku.

GramTV przedstawia:

Do dyspozycji kanapowych imprezowiczów zostaje oddane aż dziewięć trybów gry i jedenaście map. Podstawą jest oczywiście klasyczny deathmatch, ale zdarzają się również inne, bardziej odjechane. Twórcy gry dali się ponieść wyobraźni i tak mamy np. tryb w którym możemy oddać jeden strzał na piętnaście sekund. Albo inny, w którym rozwiązujemy "zagadkę" i musimy ustrzelić odpowiedniego przeciwnika, żeby zdobyć punkt. Jeszcze w innym trybie będziemy zbierać monety i starać się zakończyć rundę z jak najlepszym wynikiem.

Zabawa jest bardzo chaotyczna i trochę szalona. Jak można się domyślić, konieczność obserwowania więcej niż jednego ekranu przez cały czas to zadanie karkołomne. Z tego powodu trochę sugerujemy się tym co widzimy na ekranie przeciwnika, ale w równym stopniu strzelamy na oślep i staramy się robić szaleńcze uniki, aby uniknąć postrzelenia. Rozgrywce dodają rumieńców pomysłowe bronie. Działanie części z nich nawet ciężko mi jest wytłumaczyć. Jest... powracająca żelazna kula? Nakręcany miś wybuchowy? Kandelabr? Wiem, wiem. Brzmi to absurdalnie, ale są też w miarę normalne pukawki jak strzelba o krótkim zasięgu czy rewolwer.

Mam wrażenie, że Screencheat wiąże nic innego jak koncept, chociaż w pewnym stopniu również wykonanie. O ile bowiem granie we dwójkę jest całkiem fajne, tak przy czterech osobach zabawa staje się straszliwie chaotyczna. Nie idzie ogarnąć tego co dzieje się na wszystkich ekranach. Fajnie by było, żeby w takim układzie postaci np. pojawiały się na ułamek sekundy po strzale, albo... Szczerze powiem, że nie przychodzi mi do głowy sposób na rozwiązanie tego problemu. Na szczęście ja grę recenzuję, więc mogę ponarzekać, nie proponując nic w zamian. Koncept jest w tym przypadku grzechem pierworodnym, którego chyba nie da się zmyć i granie we czwórkę po prostu nie jest zbyt przyjemne.

Nie powiem, żebym się ze Screencheat źle bawił, ale już po godzinie miałem dosyć. Później wróciłem jeszcze parę razy, ale... nigdy na dłużej niż kilkadziesiąt minut, a co najważniejsze nigdy nie byłem sam przed kanapą. Screencheat sprawdza się dobrze jako przygrywka dla imprezy, której poświęcamy pół godzinki zanim zejdą się goście. Po części to wina samej koncepcji, chociaż mam wrażenie, że gra jest również trochę siermiężna, a to już wina wyłącznie wykonania. Trochę szkoda, bo z tego bardzo odważnego, oryginalnego i w gruncie rzeczy przyzwoitego pomysłu można było wycisnąć więcej.

6,2
Potrafi bawić, ale wyłącznie w małych dawkach
Plusy
  • W małych dawkach potrafi dostarczyć trochę śmiechu
  • Oryginalna i odważna koncepcja
Minusy
  • Grzech pierworodny wiąże tej produkcji nogi już na starcie
  • Zabawa we czwórkę to czysty chaos
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!