Into the Stars - betatest

Sławek Serafin
2015/08/01 21:57
0
0

Po części Faster Than Light, po części Battlestar Galactica, w pięknych okolicznościach przyrody i na razie bardzo wczesnej wersji.

Już po Ziemi. Obcy przylecieli i tak obficie nam skopali tyłki, że nie mieliśmy wyjścia. Trzeba było zwiewać. Ostatnie surowce, ostatnie moce przerobowe skierowane zostały na budowę serii statków kosmicznych, które miały nas stąd zabrać, gdzieś, gdziekolwiek, byle dalej. W Into the Stars wcielimy się w kapitana ostatniego z nich, Arki 13, która opuszcza Ziemię z sześcioosobową załogą i dziesięcioma tysiącami cywili na pokładzie, tuż przed ostatecznym atakiem. Mamy znaleźć dla nich nowy dom, a podróż będąca ciągłą ucieczką przed forpocztami Obcych wcale nie zapowiada się na łatwą.

Into the Stars - betatest

Into the Stars to bardzo interesujący projekt z naprawdę dużym potencjałem. To prawda, że w tym momencie, w wersji alfa 0.02, ów potencjał jest zrealizowany w jakichś dziesięciu procentach maksymalnie, więc nie ma się jeszcze czym zachwycać. Ale gra bardzo dobrze się zapowiada i trzymanie kciuków za jej dalszy rozwój nie jest wcale najgłupszym pomysłem, jaki można mieć. Są znamiona, jeśli nie wielkości, to przynajmniej dobrej gry science-fiction.

Mamy więc nasz statek, Arkę 13. Sami ją sobie składamy z przygotowanych modułów, takich jak silniki, uzbrojenie, różnego rodzaju systemy podtrzymywania życia, promy, sondy i platformy wiertnicze. Sami również dobieramy załogę spośród ochotników o różnych poziomach współczynników i decydujemy o tym, jakimi surowcami wypełnimy na początku ładownie. Wszystkie te decyzje, podejmowane jeszcze przed samym startem, mają kluczowe znaczenie dla późniejszego rozwoju wydarzeń, zwłaszcza dobór komponentów i surowców. A to dlatego, że Into the Stars, choć wygląda na dramatyczną kosmiczną przygodę, to w równej, a może nawet większej mierze, jest grą o kryzysowym zarządzaniu niedoborami.

Z każdym kolejnym mijającym dniem nasza piękna Arka zżera zaopatrzenie. Każdy podzespół zużywa określoną ilość surowców. Silnik pali wodór, system podtrzymywania życia przetwarza dwutlenek węgla na tlen i tak dalej. Na początku wszystko jest ładnie, pięknie, ale szybko okazuje się, że droga jest daleka i nie ma najmniejszych szans, byśmy dotarli do celu na tym, co zabraliśmy z Ziemi. Musimy surowce uzupełniać. Na szczęście przed nami jest cały wielki kosmos z masą planet, na których można znaleźć wszystko, co nam do szczęścia potrzebne. Lub też nie można, bo przecież różnie z tymi planetami bywa, prawda? Jedne są w surowce bogate, inne nie, na jeszcze innych panują takie warunki, że trudno tam w ogóle wylądować, żeby choć pozbierać coś z wierzchu za pomocą zdalnej sondy, nie mówiąc już o szybkich wierceniach głębinowych. A na jeszcze innych jest życie tudzież jakieś pozostałości, które można zbadać, wysyłając na dół prom z kilkoma członkami naszej załogi.

GramTV przedstawia:

Wyszukiwanie i badanie planet i księżyców to główne nasze zajęcie w Into the Stars. Każdy tego typu napotkany obiekt niebieski możemy potraktować na trzy sposoby - sondą, wierceniem oraz promem. To pierwsze nie niesie ze sobą ryzyka, ale też przynosi najmniejsze korzyści. Aby zrzucić na dół platformę górniczą, która za pośrednictwem prostej minigry może nam dać o wiele więcej wszystkiego, trzeba już się trochę wysilić i przede wszystkim wysłać razem z nią pilota oraz operatora wiertła. A do promu to już trzeba aż trzy osoby wsadzić, bo nie tylko pilota i dowódcę, ale też lekarza na wszelki wypadek. I diabli wiedzą, co tam na dole nasza drużyna napotka. Jak podejmiemy złe decyzje, to mogą w ogóle nie wrócić. Z drugiej strony jednak tylko poprzez tego typu misje można uzyskać części do naprawy naszej Arki, podzespoły obcej produkcji oraz specjalne dopalacze, które poprawią wytrzymałość lub wydajność stosowanych przez nas modułów. Kogoś więc wysłać trzeba. I oby nasz najlepszy pilot nie zajmował się w tym czasie polowaniem na gryzonie, które namnożyły się w ładowni, nie przechodził szkolenia, które jeszcze bardziej zwiększy jego umiejętności w pilotażu albo, nie daj boże, nie kurował się z odniesionych ran w pokładowym szpitalu. A o obrażenia tutaj łatwo, czy to w ramach misji planetarnych, czy też normalnie, w boju kosmicznym. Walczyć nam przyjdzie nie raz, głównie ze ścigającymi nas Obcymi, Skornami, którym wcale nie uśmiecha się wypuszczenie ze szponów ostatnich ocalałych przedstawicieli ludzkości.

Walka to oddzielna minigra logiczna, w której musimy dopasowywać rodzaj ataku do formy obrony przeciwnika. A właściwie postarać się, by nasze lasery tudzież torpedy używały innej częstotliwości niż ta, którą w tym momencie charakteryzują się tarcze przeciwnika. Nasze tarcze oczywiście powinny mieć ten sam kolor - bo wszystko jest tu sprowadzone do trzech kolorów - co nadchodzący atak wroga. Niezbyt to wymyślne, ale działa całkiem znośnie, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z pojedynczym przeciwnikiem. Gorzej gdy jest ich dwóch lub trzech, strzelających w innych odstępach czasu i używających różnych częstotliwości. Wtedy nawet najlepszy oficer zajmujący się dostosowaniem tarcz nie będzie w stanie zablokować wszystkich ataków i trzeba liczyć się z uszkodzeniami statku lub modułów, a także z ranami członków załogi lub setkami zabitych cywili. W Into the Stars bitwy nie przypominają epickich starć z Gwiezdnych Wojen, ale na swój ograniczony, uproszczony sposób też są emocjonujące. I najlepiej jest ich unikać, jeśli się da.

Co ciekawe, choć misje planetarne, kosmiczne boje i pokojowe spotkania z innymi rasami Obcych rozgrywane są w prosty, umowny sposób, za pośrednictwem mocno siermiężnego interfejsu, to operowanie samą Arką w niczym ich nie przypomina. Latamy nią sobie swobodnie, ręcznie kierując. A w międzyczasie podziwiamy kosmos dookoła nas, ślicznie wymodelowany dzięki silnikowi Unreala. Na razie tylko on jest taki urodziwy niestety, ale nie można zapomnieć, że Into the Stars to w tym momencie bardzo wczesna, ledwie działająca alfa, w której jeszcze o wiele więcej nie ma, niż jest. Można jej wybaczyć fatalny interfejs i koślawe przedstawienie wszystkiego, oprócz gwiazd, planet i kosmicznego śmiecia pomiędzy nimi. Gra ma przed sobą jeszcze wiele miesięcy rozwoju i można mieć nadzieję, że wszystkie opcje, wszystkie jej elementy zostaną kiedyś podniesione do jednorodnie wysokiego poziomu jakości. I odpowiednio wzbogacone i zróżnicowane również. Na razie nie są. I w tej chwili granie w Into the Stars to bardziej rozpoznawanie po omacku samego potencjału, fundamentów, na których dopiero będzie budowana bardzo fajna gra, a nie przyjemność sama w sobie.

I dlatego nie polecam brania się za Into the Stars w tym momencie. Aktualna alfa jest bardziej zarysem tego, co być może, niż czymkolwiek innym. Jasne, grać można, ale nie jest to szczególnie porywające doświadczenie. Jeszcze nie jest. Ale w przyszłości? Tak, przyszłość się przed Into the Stars rysuje mocno świetlana. Dlatego też choć nie warto rzucać się na grę w tej konkretnej chwili, to jak najbardziej trzeba zanotować sobie skrzętnie w kajeciku, żeby wrócić do tematu za czas jakiś. Pół roku może? Albo rok? Nie wiadomo, bo w ramach kampanii na Kickstarterze, gdzie Into the Stars zostało ufundowane, podano jako datę premiery lipiec 2015 roku, czyli właśnie startu omawianej alfy w Early Access na Steamie. Ile potrwa doprowadzanie jej do stanu używalności? Nie wiadomo. Ale po tym co zobaczyłem w tej alfie, na pewno będę chciał zagrać w pełną wersję Into the Stars, kiedy by nie została udostępniona. Serio, gra ma duży potencjał, który kiedyś być może zostanie zrealizowany. I wtedy nikt nie będzie twórcom wypominał, że alfa była siermiężna i średnio się do grania nadawała.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!