Nasz człowiek w Japonii: wspomnienia weterana Tokyo Game Show

Bartłomiej Nagórski
2014/09/20 16:00
3
0

Zaglądamy za kulisy Tokyo Game Show i opisujemy jak wyglądało kiedyś.

Przyszłoroczne Tokyo Game Show będzie dla mnie symbolicznym wydarzeniem, ponieważ upłynie wtedy równe dziesięć lat od czasu, jak zacząłem pisać o grach. Moim pierwszym opublikowanym tekstem był bowiem reportaż z Tokyo Game Show 2005, który ukazał się w grudniowym numerze CD-Action z tegoż roku. Dalsze kroki w świat growej publicystyki również związane były z tą imprezą i Japonią, dlatego ich wpływ dosyć mocno odcisnął się na moim pisaniu - co zresztą widać także na przykładzie ninejszego cyklu.

Nasz człowiek w Japonii: wspomnienia weterana Tokyo Game Show

Po raz pierwszy na targi trafiłem w zasadzie przez przypadek. Choć bowiem grywałem regularnie, to po pierwsze na PC, a nie na konsolach, a po drugie, nie interesowałem się zbytnio branżą i tak zwanymi “iwentami”. Pracowałem jednak wtedy w okolicach Tokio, a znajomi Polacy dali znać że wybierają się na coś, co nazywa się Tokyo Game Show. Moja pierwsza reakcja brzmiała:
- A co to jest to całe Tokyo Gemu Shou?
Odpowiedź nie była lepsza:
- Takie tam nowinki ze sprzętu elektronicznego, głównie komputerowego.
Nowinki mnie zainteresowały, poszedłem i wsiąkłem. Skontaktowałem się później z CD-Action, proponując im reportaż z imprezy. Smuggler temat podchwycił i już w grudniu czytelnicy mogli przeczytać relację z Tokio.

Odzew był bardzo pozytywny - na początku i w połowie lat zerowych tego rodzaju reportaże w magazynach były jeszcze dla wielu osób podstawowym lub wręcz jedynym źródłem informacji. Należy pamiętać, że był to zupełnie inny krajobraz niż dzisiaj. Z dostępem do internetu w Polsce bywało różnie: na nieistniejącym już polskim forum linuksowym przemądrzali pingwiniarze nie wierzyli w prędkość mojego japońskiego łącza internetowego - na Wikipedii nie było wtedy jeszcze danych o specyfikacji najnowszego ADSL, które u mnie w Japonii było już standardem. Smartfony wciąż nie zastąpiły komórek, królowały Nokie i Sony-Ericssony, iPhone był pieśnią przyszłości. Szósta generacja konsol, choć powoli zaczynała zbliżać się do końca, nadal była silna, może poza Dreamcastem, któremu Sega wyciągnęła wtyczkę w poprzednim roku. Z gier w 2005 pojawił się pierwszy God of War, Kingdom Hearts II i Resident Evil 4, by wyliczyć choć kilka. Wśród konsol przenośnych prym wiodło oryginalne Nintendo DS (tzw. “mydelniczka”), Playstation Portable było już dostępne w Japonii i Stanach Zjednoczonych, ale dopiero wchodziło na rynek w Europie, zaś podczas TGS Nintendo pokazało światu Gameboya Micro.

Innymi słowy, 2005 rok był sto lat temu.

Samo Tokyo Game Show przytłaczało ogromem. Olbrzymie hale kompleksu targowego Makuhari Messe na Odaibie, w których łatwo było się zagubić - samo dojście na teren targów z pobliskiej stacji oznaczało dłuższy spacer. Tłumy ludzi (w przeważającej większości Azjatów), wszędzie tłumy ludzi i kolejki: do wejścia na teren targów, do stanowisk z grami, do zdjęć z atrakcyjnymi hostessami, do sklepików, do toalet, do stoisk z jedzeniem. Oficjalne statystyki mówią o 176 tysiącach ludzi. W tej liczbie młodsi i starsi fani gier, cosplayerzy i cosplayerki, blogerzy i dziennikarze growi, a także nerdy z olbrzymimi aparatami fotograficznymi, strzelający wspomnianym hostessom setki, jeśli nie tysiące zdjęć. Jedna z nich powiedziała mi potem, że trafiają się wśród nich stalkerzy, którzy regularnie powracają na wszystkich imprezach (nie tylko TGS), czasami przynosząc w darze całe albumy zapełnione ich podobiznami. Do tego duszny i gorący japoński wrzesień, powodujący, że zanim jeszcze człowiek wszedł na targi, już się spocił - a co za tym idzie w tłumie i ścisku ciągle ocierało się o stada spoconych samców.

Moja relacja z Tokyo Game Show 2005 zamieszczona w CD-Action nie wspominała jednak o takich detalach, za to uwypuklała kilka faktów i trendów. Po pierwsze, śliczne orientalne hostessy. Niestety, zdjęcia towarzyszące artykułowi bezlitośnie pokazują chudego, źle ubranego nerda, nerwowo szczerzącego zęby w ich towarzystwie - nie muszę więc dodawać, że znajomość z nimi kończyła się na wspólnych fotkach w ramach ich obowiązków służbowych. Po drugie, ciężkie początki siódmej generacji. Co prawda Microsoft już wystartował i na TGS można było zagrać na Xboksach360, ale Sony mogło się pochwalić tylko pudełkami i prerenderowanymi filmikami (z wyjątkiem Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots, demonstrowanym z dev kita). Nintendo dopiero po raz pierwszy pokazało światu rewolucyjny kontroler do projektu Revolution, bo pod takim mianem znaliśmy wtedy Wii. W artykuleprorokowałem, że najprawdopodobniej Microsoft wygra rozpoczynający się wtedy wyścig konsol. Sprawdziło się jednak stare powiedzenie premiera Millera, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Pod koniec tej generacji najfajniejsze exclusive’y i indyki są na PlayStation 3, Xbox360 sprawia wrażenie niekochanego i trochę zaniedbanego dziecka, co zaś do Wii, to olbrzymia popularność w liczbach bezwzględnych nie przełożyła się na masowe uwielbienie w społeczności graczy.

W 2007 roku sytuacja była już zupełnie inna, tak w wymiarze globalnym (siódma generacja konsol wreszcie w pełni wystartowała), jak i osobistym. Po pierwsze, w międzyczasie wróciłem do ojczyzny i podjąłem tu pracę, po drugie, moja orientacja w growym świecie znacznie się poprawiła przez minione dwa lata, po trzecie, ubierałem się zauważalnie lepiej, choć nadal nieco dziwacznie. Na Tokyo Game Show leciałem z Polski jako oficjalny wysłannik CD-Action, z wejściówką na Business Days, czyli pierwsze dwa dni, niedostępne dla szerokiej publiki, a tylko dla przedstawicieli mediów i branży. Innymi słowy, pewność siebie i dobry humor nieomal wyciekały mi przez uszy.

GramTV przedstawia:

Podczas Business Days, choć znacznie mniej obłożonych przez zwiedzających, nadal było tłoczno, a na pokazy i tak trzeba było ustawiać się w kolejcach (acz zdecydowanie krótszych). W relacji z 2007 zachwycałem się Crysisem, próbując opisać robiącą niesamowite wrażenie oprawę graficzną, a także pierwszym Assassin’s Creed, chwaląc za szczegóły i klimat rodem z Królestwa Niebieskiego Ridleya Scotta. Wyrażałem zastrzeżenia co do Games for Windows Live, w szczególności kanibalizowanie exclusive’ów z Xboksa360 i brak stosownej optymalizacji portów na PC - jak się okazuje z perspektywy 2014, całkiem słusznie. Starannie przemilczałem pozasłużbowe zaczepianie urokliwych hostess, aczkolwiek napisałem o różnicach w interpretacji słów “hostess” i “companion”, czego dowiedziałem się niejako przy okazji. Otóż pierwsze z nich w Japonii kojarzy się z hostessą z nocnego klubu (jak te w serii Yakuza), co budzi konotacje trochę jak “pani do towarzystwa” w Polsce. Natomiast drugie oznacza modelkę do wynajęcia na targi, co eliminuje warstwę dwuznaczności, w każdym razie dla Japończyków - bo mnie akurat te słowa kojarzyły się dokładnie odwrotnie, zapewne z powodu pięknej Inary z serialu Firefly, której zawód nazywał się właśnie “companion”.

Na targach poznałem mnóstwo ludzi z branży, w tym Briana Crecente (wtedy - Kotaku, obecnie - Polygon), Briana Ashcrafta (wciąż Kotaku) czy Jessicę Chobot, dziennikarkę grową z IGN o polskich korzeniach, w owym czasie słynną z fotki, na której lizała PSP (później użyczyła twarzy Dianie Allers z Mass Effect 3). Wesoło sobie pogawędziliśmy i zrobiliśmy wspólne zdjęcie, choć od razu zaznaczyła, że nic nie będzie lizać. A potem skopała mi tyłek w demowanym nieopodal multiplayer Halo 3, co skrupulatnie opisałem w tekście dla CD-Action. Znalazła się tam też wzmianka o HaptX, ciekawej technologii pozwalającej fizycznie odczuwać świat gry za pośrednictwem manipulatora Novint Falcon. Kopiąca strzelba w Quake 4 i łagodne pulsowanie wody płynącej w rurach Half Life 2 niesamowicie wzmagało doznania i tzw. immersję. Niestety, HaptX jest przykładem idei, która nie zyskała popularności i dość szybko umarła. Poza tym odnotowywałem też typowo japońskie dziwactwa: buty i zegarek z motywem Space Invaders, podkładki pod myszkę z motywem mangowych panienek i dwoma wypukłościami w miejscu piersi, czy body pillow, poduszki rozmiaru ciała z obrazkiem kreskówkowej dziewczynki z mocno podejrzanej gry Doki Doki Majo Shinpan! na DS-a, polegającej na rozpoznawaniu czarownic przez dotykanie ich w różnych miejscach. No cóż - Japonia.

Niestety, w wyniku rozmaitych zawirowań moja relacja nie ukazała się w papierowym numerze CD-Action, tylko na stronie Tipsomaniak, dziś już nieistniejącej. Przyznam, że było mi z tego powodu trochę przykro, ale pocieszałem się, że co przeżyłem na Tokyo Game Show z przyległościami, to moje.

W 2009 roku znowu wróciłem do Japonii, tym razem z dziewczyną z Polski (obecnie narzeczoną) - ale z Tokyo Game Show minąłem się o tydzień. Przyczyna była trywialna: wpływ targów na cenę biletów lotniczych. Zrobiły się zauważalnie droższe, a my nie mieliśmy wtedy zbyt dużego budżetu na wyjazd, dlatego z żalem zdecydowaliśmy się ominąć imprezę. Jeśli idzie o meritum, to kalendarz mówi, że 2009 był zaledwie pięć lat temu, ale też wydaje się jakby to było bardzo dawno temu. Kaz Hirai, wtedy jeszcze jako szef SCE, nie całej grupy Sony, zapowiedział kontroler ruchowy do PlayStation 3 - nazwa Move jeszcze wtedy nie padła, dział marketingu ostro kombinował co wymyśleć. Poza tym Hirai informował ze sceny, że PlayStation 2 nadal doskonale się sprzedaje. Z gier pokazano między innymi pierwszą wersję Final Fantasy XIII, która potem okazała się piękną wizualnie wydmuszką, God of War III, mocny i brutalny sequel, Valkyrie Chronicles 2, wydane na PSP ku rozpaczy fanów pierszej części, a poza tym również Forza Motorsport 3, Alan Wake i parę innych tytułów. Pojawił się też nowy filmik z powstającego na PlayStation 3 (tak wtedy twierdziło Sony) The Last Guardian, która to gra nie zmaterializowała się do tej pory.

W 2009 targi odwiedziło nieco mniej ludzi niż dwa lata wcześniej: 185 tysięcy w porównaniu do 193 tysięcy w 2007. Przyczny były dwie: coraz bardziej szalejący kryzys ekonomiczny oraz epidemia świńskiej grypy w Azji. Widać jednak było, że Tokyo Game Show coraz bardziej traci na znaczeniu na rzecz amerykańskiego E3 (Electronic Entertainment Expo). Również w 2011 TGS nie wyróżniało się niczym szczególnym: owszem, pokazano Vitę i premierowe gry, ale samą konsolę zaanonsowano w styczniu tego roku. Swoistym signum temporis (znakiem czasów) było wprowadzenie Indie Game Area, czyli przestrzeni wystawowej dla twórców niezależnych. Czy jednak ktokolwiek pamięta jakieś wielkie obwieszczenia z Tokyo Game Show 2011? No właśnie.

Tak więc choć po kryzysowym 2009 liczba zwiedzających stale pnie się do góry, bijąc kolejne rekordy (222 tysiące w 2011, 270 tysięcy w zeszłym roku), to jednak obecnie serce branży gier wideo bije przede wszystkim na E3. Na rozpoznawalności zyskały też inne imprezy, jak Penny Arcade Expo (PAX), Gamescom czy Eurogamer Expo. Czy Tokyo Game Show 2014 da radę odwrócić ten trend i odzyskać pozycję drugiego bieguna świata gier? Wydaje się, że nie jest możliwe dwa razy wejść do tej samej rzeki i odtworzyć duopol TGS na wschodzie, E3 na zachodzie. Czasy się zmieniają, świat się kurczy, internet i eksplozja mediów społecznościowych powodują, że łatwiej dotrzeć do odbiorców, a tym samym targi tracą na swej funkcji informacyjnej. Tegoroczna edycja miała jednak kilka ciekawych momentów i dużych obwieszczeń (Final Fantasy XV, Metal Gear Solid 5: The Phantom Pain, Bloodborne). Widać też jeszcze większe niż w przeszłości zorientowanie na azjatycką publiczność: typowo japońskie gry Namco-Bandai, Yakuza 0 dla nostalgików z Tokio, pamiętających Kabukicho lat osiemdziesiątych, czy informacje dotyczące chińskiego rynku w prezentacji Sony. Może zatem droga Tokyo Game Show do odzyskania utraconej pozycji wschodniego bieguna elektronicznej rozrywki będzie wiązać się z przyjęciem funkcji swoistego okna do Azji? Zobaczymy. Jedno wszak jest pewne - obecność na Tokyo Game Show nadal jest doświadczeniem bardzo odmiennym od tego, co mają do zaoferowania pozostałe imprezy.

Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
20/09/2014 21:42

W raz ze zdjęciem w Chinach embarga na konsole czekam na, hmm "Szanghaj Game Show"?Dobry artykuł, jak zawsze na tym portalu, a co do TGS 2014 to fajnie, że w końcu jedna gra widmo dała o sobie znać.

philipo
Gramowicz
20/09/2014 18:47

Świetny artykuł, z przyjemnością odbyłem z autorem tę podróż w czasie.

BartsBlue
Gramowicz
Autor
20/09/2014 17:54

Mieliśmy drobną wtopę z komentarzami (to moja wina - trochę trwało zanim ogarnąłem jak się to robi), ale już jest okej i można komentować. Zapraszam zatem do wyrażania swojego zdania poniżej.




Trwa Wczytywanie