![]()
Jestem fanem serii Ace Combat. Natomiast gry typu F2P to dla mnie wynalazek szatana. Czy wobec tego takie połączenie może być strawne? Nie tylko strawne, ale nawet całkiem zjadliwe, by nie powiedzieć smaczne.
Jestem fanem serii Ace Combat. Natomiast gry typu F2P to dla mnie wynalazek szatana. Czy wobec tego takie połączenie może być strawne? Nie tylko strawne, ale nawet całkiem zjadliwe, by nie powiedzieć smaczne.
![]()
Powodów, jakie zdecydowały o tym, że Ace Combat Infinity powstał jako gra free-to-play mogę się tylko domyślać. Ale jak mówi stare powiedzenie - “kiedy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. O “zadach i waletach” tego rozwiązania napiszę nieco dalej, a teraz skupię się na podstawach. Gra oferuje dwa główne tryby rozgrywki - kampanię dla pojedynczego gracza oraz online co-op. Kampania pełni rolę samouczka. Pierwsze dwie misje uczą gracza podstaw pilotażu, a po ich ukończeniu trafiamy na pierwszą ścianę. Otóż za kolejną misję należy już zapłacić walutą gry - dwieście tysięcy kredytów. Za czwartą trzysta tysięcy, za piątą czterysta, itd. Gram w tę grę od miesiąca, poświęciłem jej 32 godziny, a dwieście tysięcy miałem na koncie może ze dwa razy. Wszystko co uzbierałem wydałem na kolejne samoloty i ulepszenia. Teoretycznie więc da się grać w ACI całkowicie za darmo, ale z takim podejściem ukończenie kampanii dla samotnego gracza będzie wymagało ogromnej ilości czasu.
![]()
Kampania zawiera wiele nawiązań i zapożyczeń z poprzednich części, mimo, że akcja została przeniesiona ze Strangerealu (fikcyjnej wersji naszej planety, na której toczyła się akcja starych Ace Combatów) na prawdziwą Ziemię. Pojawiają się wydarzenia, superbronie (jak np. olbrzymie działo Stonehenge, czy latający lotniskowiec Aigaion), postaci i fikcyjne samoloty z poprzednich gier serii. Ponieważ niedawno je sobie odświeżyłem, łatwo było mi znaleźć i dopasować te wszystkie smaczki, co dodatkowo zwiększyło przyjemność z gry. Mimo tego jednak odczuwam pewien niesmak, bo przed premierą gry jej twórcy zapowiadali, że kampanię będzie można jednorazowo przejść bez ponoszenia żadnych kosztów, realnych czy wirtualnych. No cóż, to biznes i księgowi mają ostatnie zdanie…
![]()
Podział na drużyny wprowadza do rozgrywki element rywalizacji. Podkradanie celów pilotom z drugiej drużyny jest satysfakcjonujące. Jeszcze silniejsze emocje towarzyszą odwrotnej sytuacji. Nie raz brzydko przekląłem kolesia, który zestrzelił samolot mocno wcześniej zmęczony przeze mnie. Bardzo satysfakcjonuje też wygrana własnej drużyny, a zdobycie tytułu MVP (Most Valuable Player) w meczu za każdym razem wywołuje u mnie okrzyk radości. Jeśli jednak mimo tego komuś będzie brakowało bardziej bezpośredniej rywalizacji, to od przyszłego tygodnia rozpoczną się drużynowe rozgrywki deatchmatch. Na razie tylko trzy dni i w wybranych samolotach, ale na pewno z czasem ten tryb zawita w grze na stałe.
![]()
Pora napisać o tym, jak mechanika F2P jest użyta w grze. Tego elementu bałem się najbardziej (bo szczerze nienawidzę free-to-play) i choć nie jest najgorzej zrealizowany z tych, które widziałem, to i tak wolałbym zapłacić normalnie za grę niż się w tym babrać niby za darmo. W Ace Combat Infinity każdy lot bojowy zużywa paliwo. Jest ono dwojakiego rodzaju: przydzielone i zmagazynowane. Przydzielone paliwo, którego maksymalnie dostępne są trzy jednostki, z czasem jest uzupełniane. Jednostka jest regenerowana co cztery godziny, co oznacza, że jeśli wylatamy trzy misje (30-45 minut grania, włączając w to czekanie w lobby), to trzeba czekać 12 godzin, aż zapas się uzupełni. Lub zużyć paliwo magazynowane, które nie ma ograniczeń ilościowych, ale się nie regeneruje. Można je zdobyć zaliczając specjalne wyzwania, znajdując je losowo w paczkach przydzielanych po zakończeniu misji, lub kupując w PlayStation Store. Ostatecznie system nie jest bardzo irytujący, o ile komuś wystarczy godzina-półtorej zabawy dziennie. Jeśli chce się posiedzieć dłużej, trzeba liczyć na fart albo zapłacić.
![]()
Ace Combat Infinity to strzelanka lotnicza, a ja wciąż nie napisałem nic o samolotach. Jest ich w grze ponad czterdzieści i dzielą się na trzy grupy. Myśliwce (fighter) najlepiej sprawdzają się w walce z celami powietrznymi. Szturmowe (attacker) radzą sobie lepiej z celami naziemnymi. Wielozadaniowe (multirole) łączą cechy obu poprzednich typów i dobrze dają sobie radę w starciach zarówno z celami lotniczymi jak i naziemnymi. Wybór maszyny ma spore znaczenie. W misjach gdzie dominują cele naziemne myśliwiec poradzi sobie gorzej niż samolot szturmowy, a co za tym idzie gracz uzyska mniej punktów i mniej pieniędzy. Każda maszyna ma swoje parametry, które można ulepszać wraz z postępami w grze. Dodatkowo każdy samolot można wyposażyć w odblokowane wcześniej i zakupione części (maksymalnie sześć) poprawiające sterowność, pancerz lub parametry broni.
![]()
Oprawa Ace Combat Infinity stoi na niezłym poziomie. Gra korzysta ze zmodyfikowanego silnika Assault Horizon, dzięki czemu wygląda efektownie. Zwłaszcza gdy rozwali się przeciwnika z niewielkiej odległości - olej z rozbitej maszyny spryskuje i brudzi kamerę, co robi spore wrażenie. Niestety ma to swoją cenę gry na ekranie robi się tłok. Po zniszczeniu z bliska kilku celów w krótkim czasie, gra potrafi ostro się przyciąć. Poza tym jest naprawdę nieźle. Modele samolotów są szczegółowe, podczas gwałtownych manewrów widać smugi kondensacyjne, silniki rozgrzewają się podczas przyspieszania, a wybuchy są efektowne. Na pewne kompromisy jak zwykle twórcy musieli pójść w kwestii tekstur podłoża, z bliska teren wygląda nieciekawie. Ale gęsto zabudowane tereny, jak np. Tokio, nieco maskują te niedoskonałości.
![]()
Oceniając Ace Combat Infinity nie ucieknę od sentymentu jakim darzę tę serię. Ostatecznie mimo nielubianego przeze mnie i upierdliwego systemu F2P bawię się przy tej grze świetnie. Choć irytuje mnie czas oczekiwania na kolejny mecz, to jednak na niego czekam. I bardzo podoba mi się satysfakcja, jaką odczuwam poprawiając swoje umiejętności i odnosząc coraz większe sukcesy. Do tej pory grę pobrało ponad milion graczy i mam nadzieję, że skuszą się kolejni, a jej popularność sprawi, że Namco Bandai wypuści kolejną pełnoprawną część serii. Albo chociaż odświeżoną wersję Squadron Leadera na PSVita. A póki to nie nastąpi, wracam polować na Migi nad Dubajem…
P.S.: Na deser dorzucam zabawną i złośliwą piosenkę o pilotach odrzutowców zrealizowaną przez nowozelandzkich żołnierzy, jakoś tak wpadła mi w ucho… “My name is Pilot, I’m a pilot, that’s what I do...”