Samotna wyprawa do zapomnianego ośrodka dla umysłowo chorych, w którym podobno dzieją się straszne rzeczy, nie jest najlepszym pomysłem, za to dla fanów horrorów to znakomita perspektywa. Outlast zaprasza.
Samotna wyprawa do zapomnianego ośrodka dla umysłowo chorych, w którym podobno dzieją się straszne rzeczy, nie jest najlepszym pomysłem, za to dla fanów horrorów to znakomita perspektywa. Outlast zaprasza.
Akcja toczy się w pewnym zamkniętym przed laty, wręcz zapomnianym przez świat zakładzie psychiatrycznym - trzeba przyznać, że trudno o lepsze umiejscowienie dla horroru. Można oczywiście mówić, że twórcy poszli na łatwiznę, ale przynajmniej w tej kwestii zamierzam oceniać ich wyłącznie za efekt, a ten jest piorunujący. Główny bohater Outlasta, niezależny dziennikarz Miles Upshur, otrzymuje cynk, że na terenie zakładu dokonują się straszliwe rzeczy. Placówkę niedawno miała przejąć firma z branży "badań i dobroczynności", Murkoff Corporation. Jak nietrudno się domyślić, pewne badania w budynku są prowadzone, natomiast z dobroczynnością nie mają one za wiele wspólnego. O tym nasz ciekawski dziennikarz musi się jednak przekonać na własnej skórze.
Już po pierwszych minutach spędzonych na terenie zakładu dla umysłowo chorych celem nr 1 dla Upshura staje się jego opuszczenie. Widok obłąkanych i oszpeconych ludzi, krążących po ośrodku, a nawet samo jego wspomnienie, wywołuje ciarki na plecach. Na domiar złego nie wszyscy "pacjenci" są zamknięci we własnym świecie, niektórzy obłęd mają nie tylko w oczach - to właśnie oni chcą nas dopaść i rozszarpać. W trakcie naszej podróży spotykamy jednak i takich osobników, którzy choć w pewnym stopniu chcą nam pomóc. Mimo to do każdego, kto nie leży zakrwawiony na podłodze, podchodzimy z dużą dozą nieufności i niepewności. Napięcie to w Outlaście rzecz wszechobecna i nieustająca.
Zdecydowanie najmocniejszą stroną gry jest właśnie to, co powinno być jej największym atutem - umiejętność wywołania strachu. Poza tym, ekipa Red Barrels funduje nam kilka naprawdę, ale to naprawdę mocnych scen rodem z dobrego, filmowego horroru. Aby nie zdradzać zbyt wiele ograniczę się do stwierdzenia, że kałuże krwi czy wypisane posoką na ścianach dramatyczne wołania o pomoc to jeden z najprzyjemniejszych widoków, jakie zastaniemy w Outlaście. Wszędzie wokół aż roi się od zwłok strażników i byłych pracowników zakładu. Gra ma też szeroki repertuar efektów sprawdzających wytrzymałość serca użytkowników - najczęściej sprowadza się to jednak do tego, że ktoś lub coś w najmniej oczekiwanym momencie pojawi się nagle na ekranie, podnosząc nam tętno do poziomu dalekiego od typowego.
W całej tej nieustającej panice i strachu przed tym, co za chwilę może nastąpić, nie wolno zapominać, że Outlast to jednak nie tylko horror, ale także gra. Z tego elementu swojej tożsamości produkcja Red Barrels wywiązuje się gorzej - gameplayowo jest po prostu uboga. Niewiele ma w sobie ze skradanki, której elementy świetnie wpasowałyby się w ten typ mechaniki, gdzie walka z przeciwnikiem, a konkretniej rzecz ujmując pokonanie go przy użyciu jakiegoś przedmiotu czy siły własnych mięśni jest wykluczone. Brakuje też zagadek logicznych, które z pewnością urozmaiciłyby wędrówkę po kolejnych pomieszczeniach i korytarzach tego przesiąkniętego złem i strachem miejsca.
Te elementy stanowią też swego rodzaju schronienie przed tymi, którzy chcą nas dopaść. Nasi potencjalni oprawcy kiepsko radzą też sobie z klamkami, dlatego uciekając przed nimi warto zatrzaskiwać za sobą drzwi - to da nam trochę więcej czasu na oddalenie się od nich i schowanie, np. pod łóżkiem czy w szafce. Nasz dziennikarz wszystko co zobaczy nagrywa na swoją kamerę, która w ciemnościach służy mu także za noktowizor. Główny bohater od czasu do czasu sporządza notatki, które mają mu pomóc w zdaniu relacji z byłego zakładu psychiatrycznego. Czasami znajduje też baterie, bez których kamera nie zapewni widoczności w ciemnościach, a także dokumenty opisujące badania, do jakich dochodziło na terenie placówki. Nie jest zatem tak, że pod względem rozgrywki Outlast jest zupełnie ubogi - po prostu miejscami brakuje mu różnorodności i aż prosiłoby się o wniesienie pewnych rzeczy, które świetnie zaadaptowało chociażby Frictional Games w Amnesii.
W horrorach ważniejsze od grafiki jest jednak udźwiękowienie i pod tym względem Outlast prezentuje się wybornie. Nawet gdy nic specjalnego na ekranie się nie dzieje, muzyka buduje napięcie i stwarza nieustanne poczucie zagrożenia. Kiedy to zagrożenie jest naprawdę realne, dźwięki zrywają się, oddając pełnię dramaturgii zaistniałej sytuacji. To oczywiście ograna wielokrotnie szkoła podstawowa tworzenia warstwy dźwiękowej horrorów, tym niemniej na sprawdzonych schematach zawsze warto bazować. Tym bardziej, że Red Barrels dorzuca świetne, autentyczne odgłosy - ciężki oddech, głębokie westchnienia - głównego bohatera. Momentami aż tracimy poczucie tego, czy to my się tak zachowujemy, czy tylko nasza postać przewodnia.