Puppeteer - recenzja

Piotr Bajda
2013/09/10 11:37
6
0

Zakochałem się.

Puppeteer - recenzja

Puppeteer od momentu zapowiedzi na ubiegłorocznym Gamescomie czarował obietnicą uroczego, sprytnego platformera z niepowtarzalnym stylem, charakterem i pomysłami. Efekt końcowy dotrzymał danego słowa, dorzucając do puli kilka niespodzianek. To gra, w którą włożono nie tylko lata przed monitorem, nieprzespane noce i obawy przed niedotrzymaniem terminów, ale i serce. Nie sposób pozostać na jej uroki obojętnym.

Wyobraźcie sobie mieszankę LittleBigPlanet, japońskiego teatrzyku Bunraku, wnętrza umysłu Tima Burtona lub Neila Gaimana (zależnie od preferencji) oraz klasycznych platformówek jak pierwsze gry z Soniciem i Crashem Bandicootem. Udało się? Voila, macie jako taki obraz Puppeteera. Jedynie jako taki, bo gra Japan Studio pożycza odrobinę od każdej ze składowych, tworząc z nich miksturę trudną do pojęcia bez zobaczenia na własne oczy. Spróbujmy ją jednak zarysować.

Puppeteer to spektakl w teatrzyku lalek. Akcja toczy się na jego scenie. To nie bohater przemieszcza się po świecie gry, to świat gry przemieszcza się wokół bohatera. Każdy kolejny ekran oznacza zmianę scenografii. Podwieszone na linkach, zbudowane z drewna, tektury czy papier-mâché elementy otoczenia w pośpiechu ustępują miejsca wystrojowi kolejnego etapu. Boki ekranu zdobią kurtyny, z góry świecą reflektory, wydarzenia zaś wylewnie komentuje publiczność. Popisową akcję wieńczy kanonadą oklasków, w wyjątkowo strasznych momentach przez widownię przechodzi chóralne "aaaachhhh", poślizg na skórce banana skutkuje salwą śmiechu. Teatralnego posmaku całości dodaje jeszcze niezbyt wykwalifikowany narrator. Czegoś takiego jeszcze w grach nie widzieliśmy.

A o czym w ogóle jest ten spektakl?

Niecny Miś Bandzior Królewski przejął władzę w Księżycowym Królestwie, obalając Księżycową Wróżkę. Powiedzieć, że jest surowym władcą, to nie powiedzieć nic. Ale to nie koniec jego nikczemności. Pod przykrywką nocy porywa ziemskie dzieci, by zamienić je w strzegące ponurego zamku Płaczewo marionetki. Jednym z nieszczęsnych dzieciaków jest Kutaro, niepozorny chłopaczek o lwim sercu, który w żołądku Misia Bandziora traci głowę, ale z czasem zyskuje znacznie więcej - przyjaciół, odwagę, zatrzęsienie zastępczych głów i chwałę zbawcy ludzkości. Zatem tak, Puppeteer to baśń. Taka z wiedźmami, piratami, morałem, humorem, tymi złymi i ostatecznym triumfem dobra. Nie dajcie się jednak zwieść. Ani Hans Christian Andersen, ani Bracia Grimm, ani nawet Pixar takiej baśni jeszcze nie stworzyli.

Bo o ile przedstawiona tutaj historia jest prosta, tak w żadnym razie nie można powiedzieć, że jest zwyczajna. Przygoda Kutaro jest pełna ciepła, ale i kpiarstwa. Jest urocza, ale i wredna. Dowcipna, lecz nigdy w ten sam sposób. Z jednej strony atakują nas slapstickowe gagi, z drugiej wyszukane żarty, puszczenia oczka, zabawy konwencją, nawiązania do popkultury (gry, muzyka, filmy, bajki), podteksty i nabijanie się z klisz. Opowieść jest świetnie napisana i jeszcze lepiej zagrana. Duża w tym zasługa narratora, który ma do swojej pracy stosunek raczej lekceważący. Kibicuje Kutaro do momentu, gdy na ekranie pojawią się roboty. Wiadomo, roboty rządzą. Jego drugie imię to dygresja, a raz po raz wychodzi na jaw punktowana przez bohaterów niekompetencja (bryluje w tym Pikarina, o której za chwilę).

Trwającą około dziesięciu godzin przygodę chłopca o wielu głowach chłonie się z jeszcze jednego powodu - spolszczenia. Prosto z mostu - Puppeteer to najlepiej zdubbingowana gra w historii polskich dubbingów. Aktorów dobrano fenomenalnie, a ci wywiązali się z zadań koncertowo. Na każdym kroku czuć teatralność i dobrą zabawę materiałem. Jeszcze lepiej wypadają dialogi. Tłumacze pozwolili sobie na przystosowanie opowieści do polskich realiów. To zabieg, który ponad dekadę temu sprawdził się w Shreku i równie dobrze sprawdza się teraz. Odniesienia do naszej historii, geografii, slangu polskiej ulicy i internetu, zabawy słowem - tak powinno robić się spolszczenia. W zasadzie jest tylko jeden zgrzyt - nie pokuszono się o nagranie rodzimych wersji piosenek do numerów musicalowych (chyba nikogo nie dziwi, że takie się tu znalazły, hmm?). A szkoda, bo napisy zdradzają, że także z ich tłumaczeniem poradzono sobie fenomenalnie.

Dobrze. Teatralność teatralnością, ale mówimy o grze. Jak się w to gra? Na szczęście. tutaj także Puppeteer nie ma się czego wstydzić. Jako gra sprawdza się co najmniej równie dobrze, co jako widowisko. Jednym z podstawowych mechanizmów zabawy są głowy zastępujące naturalne zakończenie szyi Kutaro. Te możemy podzielić na dwa rodzaje: stałe i tymczasowe. Tych pierwszych znajdziemy zaledwie cztery. Pierwsza należała do rycerza i daje umiejętność bloku tarczą, druga odpadła z korzystającego z bomb ninja. Pozostałe dwie znajdźcie sami. Nie chcę psuć zabawy. W skrócie - każda z nich daje konieczną do postępów w grze zdolność. Drugi rodzaj czerepów ma więcej zastosowań. To przede wszystkim swoisty pasek życia. Jednocześnie możemy mieć przy sobie trzy łebki, które tracimy przy każdym kontakcie z wrogiem czy śmiercionośną przeszkodą. Co ważne, mamy szansę naprawienia błędu, bo strącona proteza turla się po planszy dając kilka sekund na złapanie i wyjście bez szwanku. Jeśli się nie uda, utrata trzech głów oznacza śmierć i konieczność skorzystania z zapasowych żyć. Na szczęście tych (dostajemy je ze zebranie stu iskierek) nie powinno zabraknąć nikomu.

GramTV przedstawia:

Te ulotne głowy mają jeszcze inne funkcje. Użyte w odpowiednim miejscu otwierają alternatywne ścieżki, dają dostęp do bonusów (bezpośrednio lub za pośrednictwem koła fortuny), odblokowują kolejne głowy i zabierają na premiowe poziomy. Warto wspomnieć o różnorodności nakryć szyi. Banany, pistolety, hamburgery, pyski zwierząt czy przedmioty codziennego użytku to bardziej przyziemnie przykłady tego, co założy Kutaro.

To ciekawy, porządnie wykonany pomysł, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że z tym mechanizmem dało się zrobić więcej. Początek gry sugeruje, że głowy odegrają większą rolę, mocniej angażując szare komórki. Z czasem okazują się w zasadzie jedynie dodatkiem używanym w wyznaczonych do tego miejscach. Niemniej dodatkiem świeżym i dającym frajdę. A to liczy się najbardziej.

Kolejny oryginalny pomysł twórców to magiczne nożyce zwane Kalibrusem. To najważniejsze narzędzie Kutaro w świecie łatwego do pocięcia zła. Kalibrus służy - co oczywiste - jako broń, ale nie tylko, to także środek transportu. Szybkie cięcia pozwalają Kutaro przemieszczać się w powietrzu tak długo, jak w zasięgu ostrzy są dające się poszatkować elementy scenografii. Przecinamy tekturowe chmury czy liście, a co jakiś czas natrafiamy na szwy zamieniające zabawę w przywodzący na myśl jeża Sonica rollercoaster.

Co jeszcze wymyśliło Japan Studio? W Puppeteer nie sterujemy jedną postacią, a dwiema (można grać we dwójkę na jednej konsoli dzieląc się rolami). Kutaro jest uziemiony, za to nad jego głową lata kot z manierą wtrącania kocich odgłosów do wypowiedzi, którego z czasem zastępuje wiecznie głodna, wyszczekana Pikarina. Po co? Powietrzny druh dostaje się w poszukiwaniu głów i błyskotek w niedostępne dla Kutaro miejsca, wpływa na otoczenie i drugi plan, może też na przykład pomóc w walce z bossem łaskocząc go po nosie. Akcja non stop gna na złamanie karku, więc zbadanie wszystkich zakamarków drugą postacią jest dość karkołomne. Warto się jednak postarać. Raz, że drugi plan skrywa łakome kąski. Dwa, że często toczą się tam zupełnie oddzielne historie, na które wpływamy. Z zamku Płaczewo uciekają pobratymcy Kutaro, na bagnach ratujemy żabią rodzinkę, a w lesie pomagamy świstakom w zdobyciu orzecha. To jedna z zachęt do powrotu do zaliczonych poziomów. Inne to duszyczki do uratowania i głowy do zebrania. Za pierwszym podejściem nie da się zrobić wszystkiego, bo brakuje potrzebnych narzędzi oraz czasu na polizanie każdej ściany. Skoro jesteśmy w temacie, poziomów (zwanych tutaj scenami) jest 21, podzielono je na siedem aktów, co przekłada się na co najmniej 10 godzin zabawy.

Do tej listy pomysłów należy teraz dodać kamień węgielny w postaci klasycznej, inspirowanej tuzami gatunku gry platformowej. Skaczemy po platformach (nazwa zobowiązuje), korzystamy ze specjalnych umiejętności, rozwiązujmy proste zagadki, od czasu do czasu wskoczymy na grzbiet jakiegoś zwierza (od komiwojaszczura po flaminga), nie unikniemy też walk z bossami, czyli zwierzęcymi generałami Misia Bandziora. Na rozgrywkę składa się kilka zręcznie żonglowanych, odpowiednio przypudrowanych klocków. Sekwencje nie trwają zbyt długo, są odpowiednio przeplatane, a autorzy włożyli dużo pracy w odróżnienie ich od siebie. Przyglądając się przez lupę dostrzeżemy schematy, ale bawimy się tak dobrze, że nie mają one żadnego znaczenia.

Lupy nie potrzeba niestety do starć z szefami. Te są wyraźnie inspirowane pierwszą trylogią Crasha Bandicoota. Inspiracja świetna, ale niestety zdążyła się zestarzeć. Walki przebiegają według tej samej procedury (od czasu do czasu lekko ją urozmaicając) i po kilku pokonanych łotrach zaczynają nudzić. Zwłaszcza, że jest ich za dużo. W zasadzie każdy poziom ma jedną potyczkę. Na pociechę pojedynki nie są trudne, nie trwają długo i nie wymagają wielu podejść. Jak cała gra obfitują też w genialne żarty, a niecne zwierzaki są stworzone i napisane z jajem, więc warto przeboleć śladowe ilości monotonii.

Niepowtarzalny styl Puppetera przekłada się na urodę. Świat gry jest przemyślany, wszystko jest tu na swoim miejscu. Zbudowane z teatralnych budulców poziomy są przepiękne, różnorodne (odwiedzamy tylko na pozór oklepane scenerie jak Dziki Zachód, japoński las czy ponure zamczysko) i nienagannie zaprojektowane. To samo można napisać o postaciach, w przypadku których dochodzi jeszcze fenomenalna animacja. Całości przygrywa idealnie dopasowana do wydarzeń muzyka, która wespół z głosami aktorów i reakcjami publiczność serwuje ucztę także dla uszu. Od strony czysto technicznej zarzutów nie można mieć do absolutnie niczego. Niewiele gorzej od aktorów grają światła, klatki się nie gubią, tekstury zaś proszą o dotknięcie, łudząc fakturą drewna czy kartonu. Kameralna atmosfera pozwoliła bliskiej emerytury scenicznej konsolce na jeden z występów życia.

Dziękuję Sony, że w dzisiejszych czasach, gdy kreatywność rozjeżdżają wywrotki pieniędzy, ma odwagę na wspieranie ekipy pokroju Japan Studio, czego efektem są gry pokroju Puppeteera. Zespół do zadań specjalnych udowodnił właśnie, że zaufanie się opłaciło. Puppeteer to gra, której próżno szukać gdziekolwiek indziej. Gra zaskakująca na każdym kroku. Nawet, gdy jesteśmy pewni, że nie da rady zaskoczyć już niczym. Gra z pomysłami. Gra z charakterem. Gra z niepowtarzalnym stylem. Gra szanująca przeszłość, ale potrafiąca robić sobie z niej jaja. Gra, która - założę się - w trakcie produkcji była sensem życia jej twórców. Włożone w nią uczucie czuć na każdym kroku.

Długo mógłbym się nad Puppeteerem rozpływać, ale wiecie co jest w nim najlepsze? W trakcie gry co chwilę łapałem się z kretyńskim uśmiechem na twarzy. Nie wyobrażam sobie lepszej rekomendacji.

9,0
Kurtyna. Oklaski. Publiczność intonuje: „BIS! BIS! BIS!”
Plusy
  • Spolszczenie
  • Humor
  • Oprawa
  • Niepowtarzalny styl
  • Kopalnia pomysłów
  • Frajda, frajda, frajda!
Minusy
  • Z mechaniką głów dało się zrobić więcej
  • Schematyczne walki z bossami
Komentarze
6
Usunięty
Usunięty
11/09/2013 15:05

Jak dla mnie Puppeter jest silnie wzorowany na grze Dynamite Headdy z 1994 roku, jaka została wydana na konsolę Sega Genesis. Owa produkcja również była wzorowana na przedstawienie teatralne. Jak ktoś ma ochotę to niech rzuci okiem na grafiki: https://www.google.pl/search?hl=pl&site=imghp&tbm=isch&source=hp&biw=1366&bih=643&q=Dynamite+Headdy&oq=Dynamite+Headdy&gs_l=img.3..0i19l4.1303.1303.0.2202.1.1.0.0.0.0.90.90.1.1.0....0...1ac.1.26.img..0.1.90.4BwOzL3PL3g

Usunięty
Usunięty
10/09/2013 22:57

Kurde mol, macie tą grę za 139 zł... Na premierę! Sony podniosło cenę dla "hitów", ale widzę jednak zdrowy (cennikowy) rozsądek też mają :) Gdybym nie był wrześniowym studentem to pewnie by gra już była zamówiona. Zeszłoroczny gamescom udał im się w fajne zapowiedzi, Rain, Until Dawn, Puppeteer, w te gry na pewno zagram zanim odstawię Ps3 na rzecz Ps4.

Usunięty
Usunięty
10/09/2013 20:39

Gra jest świetna, różnorodna, sceneria się zmienia a przy tym i rozgrywkę umila. Dubbing świetnie wyszedł, sony naprawdę robi dobre podkłady, przykładem jest UNcharted 3 , the last of us, little big planet no i ta gra. Na pewno były wpadki w innych grach ale na arenie polskich dubbingow jesli chodzi o gry to sony najlpiej wypada.




Trwa Wczytywanie