Metro: Last Light - recenzja

Po raz drugi wybrałem się na wirtualną wycieczkę do post-apokaliptycznego, moskiewskiego metra. Po chwili tam byłem, całym sobą.

Metro: Last Light - recenzja

Wychodzę zawsze z założenia, że dobry sequel to gra, która jest lepsza od swej poprzedniczki. Nie wymagam w takim wypadku odkrywania na nowo koła, czy wymuszonej innowacyjności, wystarczy, że nowa produkcja jest ewolucyjnym krokiem naprzód, a przede wszystkim nie powiela tych samych błędów. Metro: Last Light jest naprawdę dobrym sequelem. Dobrym, ale nie pozbawionym wszakże kilku wad.

Pogodziłem się już też z formułą rozgrywki narzuconą przez 4A Games. Rozumiem, że ekipa nie czuje się dobrze w bardziej otwartym środowisku gry i z ciężkim sercem, ale porzucam marzenia o sandboksie oraz swobodzie poruszania się po tunelach moskiewskiego metra. Tym bardziej, że w ramach rekompensaty otrzymałem jedną z najbardziej klimatycznych gier post-apo, jakie kiedykolwiek powstały.

Historia w Metro: Last Light jest tym razem bardzo luźno oparta na motywach powieści Głuchowskiego. Osoby, które czytały Metro 2034 odnajdą tu oczywiście sporo odniesień do powieści (pisarz brał udział w tworzeniu scenariusza gry), jednak są to raczej pewne wspólne elementy, a nie rdzeń opowieści.

Po raz kolejny wcielimy się w Artema (wolę jednak to miękkie, rosyjskie Artiom), młodego człowieka, którego łączy specyficzna i nie do końca dająca się zdefiniować więź z Czarnymi. Dziwnymi, tajemniczymi i przerażającymi istotami zamieszkującymi powierzchnię zniszczonej wojną atomową Moskwy. Nie chcąc spoilerować choćby i finału poprzedniej części, dodam tylko, że w Last Light będziemy przez cała niemal grę podążać śladami jednego z nich.

Po raz więc kolejny mamy do czynienia z typową opowieścią drogi, podczas której napotykamy różnorodne postacie (w tym sporą grupę "starych znajomych") i odwiedzamy kilka zamieszkujących stacje metra społeczności. Jak to zazwyczaj bywa, nie zawsze przyjaźnie nastawionych do naszej osoby. Patent, który nieźle sprawdził się w części pierwszej, zagrał również tutaj.

Cała rozgrywka skupia się oczywiście wokół głównego rdzenia historii, którym są poszukiwania Czarnego. Można też spodziewać się kilku całkiem niezłych zwrotów akcji, choć ów rdzeń opowieści jest relatywnie prosty. Mamy też kilka wątków pobocznych, jednak nie przyjmują one formy osobnych zadań; są po prostu wprowadzonymi i opowiedzianymi niejako przy okazji historiami, które uwiarygadniają otaczający nas świat.

Świat, który swoją komplementarnością, bogactwem szczegółów i wszelakich detali potrafi po prostu zachwycić. Zarówno Głuchowski, jak i twórcy mieli co prawda ułatwione zadanie - łatwiej wypełnić naturalnie ograniczone obszary metra, niż bezkresne przestrzenie - jednak uczynili to w sposób po prostu mistrzowski.

Abstrahując bowiem od głównego wątku, mamy w Metro: Last Light imponującą liczbę różnorodnych epizodów, krótkich historyjek, czy scenek rodzajowych sprawiających, że świat, który oglądamy wydaje nam się najzwyczajniej pełny i prawdziwy. Ekipa 4A osiągnęła absolutne mistrzostwo w budowaniu z nich odpowiedniego nastroju, wprowadzania nas w świat zwykłych ludzi (wszak myśmy bohaterem), ich codziennych trosk i problemów.

Tutaj praktycznie każdy bohater niezależny, do którego podejdziemy, ma coś do powiedzenia. Czasami będzie to jedno zdanie, czasami opowie swoją historię, niekiedy poprosi o wsparcie. Kiedy trafiamy na dowolną stację, największym grzechem jest przebiegnięcie jej w poszukiwaniu zadania. W tej grze trzeba się zatrzymać, przysłuchać rozmowom, napić wódki w barze, zacząć chłonąć otaczający nas świat. Od dawna nawet żadna gra cRPG nie zrobiła na mnie pod tym względem tak wielkiego wrażenia.

Tym bardziej, że będą to w zasadzie jedyne chwile spokoju, świat metra jest bowiem wyjątkowo okrutny i bezwzględny. Jednostka nie ma tutaj żadnych szans, niemal od razu pada ofiarą przemierzających niezamieszkałe korytarze bandytów, czy zmutowanych zwierząt. Przeżyć można jedynie w grupie, najlepiej silnej i dobrze zorganizowanej, czyli należąc do jednej z wiodących, archetypicznych społeczności. Problem w tym, że nie są one zbyt chętne do przyjmowania nowych "gęb do wykarmienia". Koło się zamyka.

Pomijając nawet nieco metafizyczny chwilami główny wątek, Metro: Last Light jest cholernie smutną oraz prawdziwą opowieścią o ludziach i ich mentalności. O ludziach, którzy by przeżyć zrobią wszystko. O ludziach, w których upadek ludzkości wyzwolił najgorsze instynkty. Ale też o ludziach, którzy starają się zrozumieć, a nie tylko niszczyć.

Model rozgrywki oparty został na dokładnie tych samych, podstawowych zasadach, co w 2033. Mamy więc zarówno wspomnianą już, niewielką swobodę w eksploracji większych hubów, jak i masę biegania łączącymi je korytarzami. Co jakiś czas wypadamy z nich na większy, bardziej otwarty obszar, na którym mamy zazwyczaj wybór między przedzieraniem się przez wrogów na rympał lub próbami załatwienia ich po cichu, tudzież przekradnięcia się za plecami. Sporo też w Last Light efektownych, wyreżyserowanych scen, obserwowanych z perspektywy bohatera. Co pragnę podkreślić: efektownych, nie efekciarskich.

W porównaniu do części poprzedniej obydwa elementy rozgrywki uległy zdecydowanej poprawie. Strzelanie nie jest już tak toporne i zamiast frustrować, sprawia naprawdę sporo przyjemności. Zwłaszcza, jeśli przyjęliśmy taktykę "na snajpiora", czyli staramy się wyeliminować wrogów z dużej odległości, precyzyjnym strzałem w głowę z wytłumionej broni. W przypadku bestii również niewiele się zmieniło - shotgun wciąż będzie waszym najlepszym przyjacielem.

Z tą "precyzją" mogą być jednak na PC pewne problemy. Odniosłem bowiem wrażenie, że system celowania został przeniesiony mało subtelnie z wersji konsolowych. Po pierwsze bowiem dawało się odczuć delikatne "przyciąganie kuli do modelu", czyli prawdopodobnie włączone wspomaganie celowania. Po drugie zaś różnica w ruchu myszą horyzontalnie i wertykalnie. Może wynikało to z faktu, że mam zainstalowane sterowniki i niekiedy korzystam z xboksowego pada? Nie wiem, ale moim zdaniem nie powinno mieć to miejsca.

Drugi aspekt, czyli skradanie się wypada już znacznie lepiej. Co prawda system jest bardzo prosty, opiera się na zero-jedynkowym "widać nas/nie widać", jednak jak na liniową strzelankę, sprawdza się całkiem nieźle. Znów możemy wykręcać żarówki i gasić lampy, czy pozbawiać strażników przytomności, a większość poziomów jest zaprojektowana jest tak, aby móc (przy odrobinie główkowania) przekraść się bez rozlewu krwi. Choć z drugiej strony dobry faszysta, to martwy faszysta. Z komunistami jest zresztą podobnie.

Sztuczna inteligencja również uległa pewnej poprawie, choć daleko mi tutaj od zachwytów. O ile zaalarmowani zgaszonym światłem przeciwnicy zachowują się w miarę naturalnie, o tyle w ogniu walki bywa z tym różnie. Niby chowają się za przeszkodami, czy używają granatów, jednak nierzadkie były przypadki, że zupełnie bezsensownie wyłazili prosto pod moją lufę, jakby zupełnie nieświadomi sterty leżących przed nimi ciał kolegów. Tutaj 4A musi jeszcze popracować.

Z kolei potwory to klasyczny zerg, niekiedy przyozdobiony efektownym podejściem po ścianach, czy odstraszającą pozą. I tu ważna informacja - w wielu miejscach, szczególnie na otwartej przestrzeni można mutantom po prostu uciec. Mało tego, część z nich nie będzie nas zaczepiać, jeśli obejdziemy je w dostatecznej odległości, nie prowokując. Nie zawsze to jednak zadziała, są walki, które po prostu muszą się odbyć.

GramTV przedstawia:

Giwery i broń dodatkowa, to standard znany fanom serii. W zasadzie nie uświadczymy tu wielkich nowości, choć może cieszyć jedna znacząca poprawka - broń możemy teraz dowolnie modyfikować w sklepach. W Metro 2033 również mieliśmy modyfikacje, jednak były one z góry narzucone. Tutaj możemy różne elementy zdejmować i zakładać z pełna dowolnością, jednak za każdym razem za pieniądze. Dodam tutaj, iż walutą wciąż są przedwojenne, wojskowe naboje, które zawsze można wykorzystać, jako mocniejsze pestki.

Szkoda jedynie, że nawet na najwyższym poziomie trudności mamy tu niemal rozpasanie w porównaniu z poprzednią grą. Amunicji, czy filtrów znajdujemy co niemiara, "kasy" również starcza na niemal każdą zachciankę. A będący wreszcie prawdziwym wyzwaniem tryb stalkera dostępny jest za darmo jedynie w pre-orderze; pozostali muszą za niego zapłacić. Niewiele, ale muszą, co uważam za rzecz skandaliczną. A tłumaczenia, że "prawdziwi fani na pewno złożyli zamówienie przedpremierowe" uważam za idiotyczne. Czekam tylko na spełnienie się mojego rzuconego niegdyś żartem proroctwa o płaceniu za możliwość zapisania stanu rozgrywki...

Wróćmy jednak do znacznie przyjemniejszych tematów. Choć Metro: Last Light nie kopie już w twarz oprawą graficzną z taką mocą, jak poprzedniczka, to wciąż jest jedną z najlepiej wyglądających gier, w jakie kiedykolwiek grałem. Przy maksymalnych ustawieniach i włączonej fizyce gra potrafi wyglądać wręcz zachwycająco, szczególnie podczas wszelakich sekwencji na powierzchni. Nowe Metro ma w sobie to trudne do zdefiniowania coś, tę malarską miękkość połączoną z masą detali, która sprawia, że na wiele scen patrzymy jak na obrazy, a nie grafikę z gry.

Osobna kwestia to absolutnie arcymistrzowskie wykorzystanie środków pozwalających wczuć się w postać. Kilka prostych zabiegów związanych z szybką naszej maski sprawia, że jak w żadnej innej grze czujemy nienawistne i nie wybaczające błędów środowisko. Krople wody, strugi deszczu, błoto, krew zabitych z bliska wrogów; to wszystko wciąż zasłania nam obraz, dekoncentruje, zaburza percepcję. Co chwila przecieramy ją ręką, pozostawiając na szkle rozmazane smugi...

I przestajemy grać, zaczynamy tam być. Absolutnie niesamowite doświadczenie.

Zachwyca również różnorodność poziomów. Metro w czasach post-apokalipsy nie jest monotonne i nudne. Bywa ponure (mroczne korytarze, bazy bandytów), stechnicyzowane (Sparta), przywołuje dawne demony (Rzesza i komuniści), ale bywa też zabawne (wodewil w Teatrze), czy nawet wyuzdane (striptiz i taniec na rurze w Wenecji). Na pewno nie jest jednak nudne, a w całej tej swojej przerysowanej - bywa, że karykaturalnie - naturze bardzo autentyczne. Choć zazwyczaj smutne. A poziom Miasto Duchów sprawił, że osławiony Ravenholm jawi mi się teraz, jako plac zabaw.

Udźwiękowienie, to kolejny, niezwykle ważny w tym przypadku element. Począwszy od ciężkiego oddechu na powierzchni, a skończywszy na dziesiątkach budzących niepokój szmerów, jęków i zawodzeń, każdy najmniejszy element buduje tutaj atmosferę. Dźwięk jest do tego głęboki i doskonale spozycjonowany, co podczas nocnych sesji potrafi niejeden raz wywołać gęsią skórkę.

Oczywiście granie w jakąkolwiek wersję językową inną niż rosyjska uważam za profanację i gwałt na atmosferze gry. Tutaj trzeba się przemóc i nawet nie znając w ogóle języka, wybrać właśnie tę opcję. Po prostu bez pobrzmiewającego w tle rosyjskiego, Metro: Last Light traci swoją duszę. Całkowicie. Szkoda tylko, że nasz Artiom za każdym razem zapomina języka w gębie. Jak na bohatera ciut za bardzo chłopak zahukany.

Niestety wielką pomocą nie będą tu polskie napisy. Owszem takowe są, ale jakość tegoż tłumaczenia woła chwilami o pomstę do nieba. Pominę już fakt, iż nie ma tłumaczenia dla niemal żadnej z wypowiedzi w ramach klimatycznych scenek towarzyszących nam przez całą rozgrywkę, bo i te "scenariuszowe" mają poważne luki. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że tłumaczenie wykonano nie z języka rosyjskiego, tylko z angielskiej interpretacji. Co prowadzi do kuriozalnych sytuacji, w których nawet słabo znający ten język wychwycą poważne różnice w wypowiadanych zdaniach i tekście. Jako, że miałem szczęście uczęszczać do podstawówki w czasach komuny, gra wielokroć była dla mnie bardziej zrozumiała "na słuch". Totalna porażka.

Na koniec słodko-gorzko, czyli słów kilka o kwestiach technicznych. Na moim nie najnowszym pececie (Q8400, 4 GB, GF560Ti) mogłem sobie pozwolić na granie na niemal maksymalnych dostępnych w opcjach ustawieniach i gra rzadko spadała poniżej 30-40 klatek. Problem w tym, że niekiedy - szczególnie na początku każdego z poziomów - doświadczałem odczuwalnego stutteringu, zaś same opcje prezentują się nad wyraz ubogo. Do tego stopnia, że nie zauważyłem choćby mozliwości wyboru trybu renderowania.

Mało tego. Po kilku uruchomieniach gra w ogóle odmówiła współpracy, zawieszając się jeszcze na ekranie startowym. Problemem okazał się prawdopodobnie uszkodzony, a ukryty w folderze Users/... plik konfiguracyjny. Jego skasowanie przywróciło standardowe ustawienia, ale gra ponownie zaczęła działać.

I tu kolejna ciekawostka, ponieważ właśnie ten plik pozwala na sensowną i pełną konfigurację ustawień gry. Można go edytować za pomocą normalnego Notatnika i dzięki temu ustawić niemalże dowolny parametr, łącznie z trybem DX. Co jeszcze ciekawsze, zachowały się w nim pozostałości po trybie multiplayer, choćby w postaci wpisów o "friendly fire", czy statystykach.

Podsumowując nie będę się silił na kolejną porcję wydumanych porównań. Sprawa jest bowiem prosta. Jeśli w grach najbardziej kochacie atmosferę, niepowtarzalny klimat i umiejętność sprzedania tego - bierzcie Metro: Last Light bez wahania. Ja w pewnym momencie tam po prostu byłem i nie chciałem, by ta podróż się skończyła. Bądźcie jednak świadomi wymienionych przeze mnie wad i potencjalnych problemów technicznych.

Bo Metro: Last Light jest jak większość gier zza wschodniej granicy. Upija i narkotyzuje nas atmosferą, po czym brutalnie kopie w krocze technikaliami. Mimo to wysoko, bo pierwsze nie ma sobie równych.

PS: Jak widzicie na powyższym screenie, w grze znajdziemy także liczne zajawki nowej powieści Głuchowskiego. Metro 2035 już w grudniu.

8,5
Najbardziej klimatyczna podróż w tym roku. Sorry, panie Levine.
Plusy
  • atmosfera, którą chłoniemy przez skórę
  • bohater i jego misja
  • ludzie i ich codzienne smutki oraz radości
  • piękny w swej zrujnowanej brzydocie świat,
  • który podziwiamy przez zamazane błotem i krwią gogle
  • oryginalny rosyjski dubbing
  • sycące strzelanie i przyzwoite skradanie
Minusy
  • SI lepsza, ale wciąż do poprawy
  • system celowania przeniesiony żywcem z konsol
  • tryb stalkera jako płatne DLC
  • jakość polskich napisów
  • sporadyczne, ale niekiedy poważne problemy techniczne
Komentarze
104
Usunięty
Usunięty
24/05/2013 12:16

Grałem, przeszedłem, polecam. Klimacik trzyma od pierwszej chwili z grą, nie ukrywam, że miałem gęsią skórkę gdy zaskoczył mnie pająk w metrze bądź inny patałach :). Muszę przyznać że Metro 2033 nie przypadło mi do gustu...jakoś... po pierwszych chwilach gry wyłączyłem ją. Co do tej części nie mam zastrzeżeń jak widać bo gra wciągnęła mnie od początku do końca. Trochę irytowała mnie jej prostoliniowość i ograniczony świat. Ogólnie zajebista. moja ocena to 9 w skali od 1-10. Pozdrawiam

Artmaster88
Gramowicz
23/05/2013 00:08

Świetnie zrobiona gierka ;) Właśnie ją przeszedłem i chyba niedługo wezmę się za Stalkera. Tradycyjnie za pierwszym razem zostawiałem po sobie stertę trupów, to może teraz uda mi się na spokojnie przejść ;)Mogę dać z czystym sumieniem 9/10.Jedyne moje zastrzeżenia to chyba AI przeciwników, bo niestety mogłem iść cały czas za gościem, nie kucając i nawet kiedy się odwrócił w ciemnościach, to nie był w stanie mnie dostrzec. W jedynce tak nie było. No i szkoda też że lipnie im deszcz wyszedł, mimo że cała oprawa to perełka. Cała reszta to bardzo dobra robota.

Usunięty
Usunięty
22/05/2013 11:35
Dnia 21.05.2013 o 14:37, Sanders-sama napisał:

Okazuje się że gra nawet na minimalnych ustawieniach, wygląda lepiej niż nowy TR, Skyrim razem wzięte... To się chwali ^^

Zalezy kto jak zmodowanego ma skyrima. JA uzywam tekstur np o 8x wiekszej rozdzielczosci niz standardowe:>Dodatkowo cala masa ustawien pod ENB, ale olalem bo gryzie mi sie troche z innymi ustawieniami.




Trwa Wczytywanie