Call of Duty: Black Ops 2 - pierwsze wrażenia

Robert Sawicki
2012/10/12 17:00
9
0

Poleciałem do Anglii, dostałem darmowe ciasto i widziałem Black Ops II na ściśle tajnej prezentacji.

Poleciałem do Anglii, dostałem darmowe ciasto i widziałem Black Ops II na ściśle tajnej prezentacji.

Call of Duty: Black Ops 2 - pierwsze wrażenia

Nie żebym odkrywał w tej chwili Amerykę, ale chyba wszyscy jesteśmy świadomi faktu, że seria Call of Duty stała się symbolem wszystkiego tego, co złe w dzisiejszym światku gier. Bo kupują to trzynastolatki i opowiadają o gwałtach podczas rozgrywek sieciowych, bo seria z gry na grę niemal się nie zmienia, bo to najzwyczajniejszy w świecie skok na kasę, godny potępienia i pożałowania - powodów znajdzie się całe mnóstwo. Szczerze? Nie mogę temu zaprzeczyć, nawet jeśli serię CoD po prostu lubię (choć Black Ops potraktowałem po macoszemu, a MW3 całkowicie pominąłem) i samo jej istnienie szczególnie mnie nie razi. Może dlatego, że jestem fanem podejścia „po co zmieniać to, co dobre”. Może temu, że nie przeszkadzają mi wspomniane trzynastolatki, bo kiedy już bawię się w Sieci, to umiem korzystać z opcji „mute”. Jakby nie było, Black Ops II wygląda na połączenie całkiem przyjemnej i znanej już rozrywki ze świeżą, wszędobylską przyszłością – i kiedy tak oglądałem kolejne trailery i czytałem kolejne opisy gry gdzie tylko się udało, uświadomiłem sobie pewien fakt. Jeśli kiedyś można było dać serii kolejną szansę i rzucić jej ten ostatni kawałek chleba graczowego przebaczenia i akceptacji, to prawdopodobnie teraz jest na to najlepsza chwila. I dobrze wiecie, że mam rację, bo zawsze ją mam.

Nawiązując do leadu - yep, dobrze przeczytaliście, ActiBlizz pofatygowało się i wysłało po kilku najwspanialszych i najważniejszych dziennikarzy z większości krajów Europy do Londynu (wyłączając tych, którzy tam mieszkają, duh), by nakarmić ich darmowym ciastem w drogo-brzmiącym hotelu SoHo i urządzić prezentację całości w przytulnej, kinowej sali. Póki co, przejdźmy przez niezbędne technikalia. Pokaz poprowadził Jay Puryear, przewodniczący rozwoju marki w Treyarch – wyjątkowo miły facet o nie najgorszym poczuciu humoru, co w połączeniu z faktem, że wyglądem przypominał mi Freda Flinstone'a wyjątkowo uprzyjemniało te kilkadziesiąt minut, w trakcie których opowiadał nam o grze. A mówił sporo i głównie o trybie sieciowym, choć i dla kampanii dla pojedynczego gracza, którą byłem zainteresowany najbardziej, znalazło się nieco miejsca. Ale o tym, tradycyjnie, za chwilę.

Całość odbyła się w wyjątkowo standardowy sposób – lwia część prezentacji opanowana była przez ładne slajdy z krótkim opisem nowości, które pan Puryear wesoło rozwijał. Jak już pisałem, zdecydowana większość pokazu opanowana była przez nowości w trybie multiplayer, stąd od nich wypadałoby zacząć. Na pierwszy ogień postanowiono przedstawić kompletnie przemodelowany system tworzenia klas, który tym razem ma zadowolić każdego. Cel był prosty – dać nam tyle swobody, ile potrzebujemy na stworzenie możliwie najbardziej unikalnego zestawienia uzbrojenia i umiejętności. I tak na nasze wyposażenie składać się będzie 10 dowolnie wybranych przedmiotów, co ochrzczono wyjątkowo oryginalnie „Pick 10”. Wszystko dokładnie zdążył już swojego czasu opisać Knicz, stąd sam leniwie, acz profesjonalnie, odsyłam do lektury. Nowości te nie stanowią wyjątkowej rewolucji jeśli chodzi o świat sieciowych FPS jako-tako, ale jak na samą serię to dość poważna zmiana, której do tej pory zwyczajnie brakowało.

Warto poświęcić nieco uwagi zmianom w killstreakach i planach, jakie wiązało z nimi Treyarch. Pozwólcie, że wyjaśnię – do tej pory w trakcie gry możliwe było korzystanie z poszczególnych zdolności (takich jak ujawnienie przeciwników na mapie, wezwanie ostrzału z powietrza i takich tam popierdółek) po zdobyciu odpowiedniej liczby zabójstw, zwanych właśnie killstreakami. Ot, zabij tylu i tylu przeciwników, by móc użyć takiej i takiej umiejętności. W Black Ops 2 sytuacja uległa niewielkiej zmianie – killstreaki zmieniły się w scorestreaki i teraz opierają się nie tylko o zabójstwa, ale i o wszystkie możliwe działania z naszej strony, które wspomagają naszą drużynę, takie jak obrona danego punktu na mapie, czy też przejęcie flagi przeciwnika. Dlaczego sprawa wymaga omówienia? Dlatego, że twórcy planowali wprowadzić do rozgrywki nieco współpracy – wymusić grę zespołową przez nagradzanie graczy nie tylko za zabójstwa, ale też za starania, jakie wkładają w zwycięstwo własnej ekipy. Gra zespołowa była do tej pory głównym argumentem fanów konkurencyjnych tytułów, takich jak seriaBattlefield, w walce z „nubowym i dzieciowym” Call of Duty, stąd miło, że developer stara się nadgonić za konkurencją. Osobiście, z jakichś powodów, mam ogromne wątpliwości, że ta niewielka zmiana jakkolwiek wpłynie na obecność lub brak współpracy między graczami, ale bądźmy dobrej myśli.

Przedstawiono także nieco konkretów w kwestii elementów wyposażenia, które twórcy uważają za rewolucyjne i ogólnie leczące wszystkie choroby świata. Najczęściej wspominanym bajerem była maszynka o wesołej nazwie Guardian Microwave, co w wolnym tłumaczeniu można przedstawić jako „mikrofalowy strażnik”. Jak sama nazwa wskazuje, to coś w stylu wielkiej mikrofalówki bez drzwiczek, która gotuje wszystko to, co znajduje się na kilka metrów przed nią. Co prawda jedyne jej skuteczne zastosowanie to ustawienie strażnika w ciasnym przejściu, gdzie będzie blokował drogę każdemu, kto będzie chciał przejść, ale nie przeszkodziło to Jayowi w zachwalaniu niesamowitych, strategicznych walorów maszynki, mających niejako całkowicie zmienić oblicze rozgrywki i zmusić graczy do główkowania. Nie twierdzę, że pan Puryear życzy sobie za dużo, ale wielka mikrofalówka sprawy niestety nie załatwi.

GramTV przedstawia:

Oprócz tego pokazano nam działko automatyczne, nad którym w razie potrzeby sami możemy przejąć kontrolę i mały, latający drone (podobny do tego, który niedawno testował Knicz), ostrzeliwujący wrogów z powietrza. W trybie dla pojedynczego gracza (i, jeśli dobrze zrozumiałem, również w multiplayerze) obecny będzie również kamuflaż optyczny, przypominający nieco ten z ostatniego Ghost Recona – problem w tym, że w czasie prezentacji nie zakrywał on broni, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. I ponownie, to kilka szczegółów które może i nie zmienią świata, ale z pewnością wprowadzą nieco zróżnicowania w dotychczas stosunkowo jednolitej rozgrywce - a skoro wszystkie nowości nie są dodawane w hurtowych ilościach, to raczej ciężko tu o przekombinowanie. Oczywiście miałem okazję pograć kilkanaście minut właśnie w trybie multiplayer, ale jedyne, co mam do powiedzenia, to tyle, że... to Call of Duty. Z kilkoma technicznymi nowościami, dzięki którym gra dalej jest przyjemna i nieco odchudzona z monotonii.

Mniej więcej w połowie prezentacji przyszła pora na to, co interesowało mnie najbardziej – tryb dla pojedynczego gracza. Tym razem zamiast nudnawych slajdów pokuszono się o normalne demo, puszczone wolno na ekranie dla naszej radości oglądania. Mieliśmy okazję zapoznać się z jedną z pierwszych misji w grze, w której nasz protagonista poszukuje bazy Mendeza (yep, postacie z pierwszego Black Ops, podobnie jak odpowiedzialni za ich głosy aktorzy, powracają) w gęstej, otoczonej górami dżungli. W skrócie? Jedno, wielkie, momentami wręcz przesycone wybajerzenie. Zaraz po krótkim dialogu wprowadzającym do sceny zeskakujemy z klifu i wspinamy się po ścianie jednej z gór, korzystając z przylepnych nanorękawic, kojarzących się nieco z Inspektorem Gadżetem, czy innym Spider-Manem. To, co od razu rzuciło się w moje biedne, zmęczone oczy to klimat, którym aż biło z ekranu (nawet mimika daje radę). Zarówno dźwięk, jak i sama grafika (która niby jest taka wiekowa) budowały nie tylko napięcie, ale i wręcz przenosiły nas w sam środek dżungli – a takich odczuć przy grach wiele już nie miewam. Niestety, radość nie mogła trwać wiecznie, bo wszystko popsuła kolejna scena – po krótkiej chwili zostajemy poinformowani, że będziemy szybować nad drzewami przy użyciu syntetycznej błony między naszymi ramionami i owszem, brzmi to fajnie i tak samo dobrze wygląda. Problem w tym, że muzyka odgrywana przy całym zdarzeniu zamiast oddawać jakiekolwiek emocje mogące towarzyszyć takiemu szybowaniu bardziej przypomina muzykę z taniego filmu dla dorosłych, puszczanego na kilku mniej popularnych kanałach TV w godzinach nocnych. Nie był to szczególnie dobry pomysł i lepszy efekt w tej scenie dałoby już jej wyciszenie.

Wróćmy do grafiki, która... no właśnie. Raz, że z silnika wyciśnięto naprawdę sporo, przez co wciąż radzi sobie całkiem nieźle, bo nie dość, że zapewnia płynne, nie rwące działanie w 60 klatkach na sekundę nawet na Xboksie 360, to jeszcze potrafi porządnie oddać klimat, o czym przed chwilą wspominałem. Nie mówię oczywiście, że nie widziałbym tutaj czegoś na wzór Unreal Engine 3.5, bo charakterystyczne dla serii superszybkie eksplozje i kiepskie efekty cząsteczkowe jednak dają znać o leciwości engine'u, ale jest dużo lepiej, niż się spodziewałem. Wciąż – nie jest na tyle dobrze, bym taką grafikę mógłbym choćby wyobrazić sobie w przypadku następcy Black Ops II bez salw śmiechu i turlania się po dywanie.

Mówiłem, że będzie dużo o multiplayerze i rzeczywiście było, ale na koniec opisywania wszystkich tych sieciowych nowości zostawiłem sobie te najważniejsze, czyli wszystko to, co wiąże się z eSportem. Najbardziej zachwalanym i jednocześnie najmniej imponującym jest CODCast, który jest niczym innym, jak zwykłym trybem obserwatora znanym z setek innych gier. Mimo to, Jayowi niemal drżał głos gdy opowiadał, jak to możemy wywołać listę graczy i wybrać któregoś z nich do śledzenia. Nieźle. Jak na rok 1999. To, co już zasługuje na naszą uwagę, to livestreaming, który ma pojawić się w okolicach premiery gry (lub jakiś czas po niej). Póki co pewne jest to, że livestreaming będzie obsługiwany przez iPady. A jeśli chcecie wiedzieć, jak bardzo przydały Wam się w życiu miliony godzin spędzonych na tyciu przy Call of Duty, to i tutaj Black Ops II przychodzi z pomocą, wprowadzając system ligowy (na który składa się system dywizji) rodem ze StarCrafta II, który będzie wykorzystywany przez automat dobierający graczy do kolejnych rozgrywek. Słodko.

Sam pokaz zakończyła prezentacja trybu zombie, który w Black Ops 2 powraca w pełni glorii i chwały. Jeśli chodzi o fabułę, to radzę uważać, bo czeka na was bardzo brzydki i okropny spoiler zaraz po tym pogrubionym tekście, będzie ona kontynuowana od miejsca, w którym zakończyło się DLC "Resurrection" do poprzedniej części gry. Oczywiście nie będzie to ten sam tryb zombie, jako że postanowiono go ulepszyć na tyle, na ile tylko jest to możliwe. Oprócz standardowych usprawnień, takich jak cztery nowe, grywalne postacie i jeszcze większej ilości nieumarłych, warto zwrócić uwagę na największą zombiemapę, o jaką Treyarch się postarał. Lokacja jest na tyle duża, że kursuje po niej autobus z którego, w razie potrzeby i zależnie od naszej ochoty, możemy skorzystać. Większość rozwiązań opiera się o masowo wysyłane do firmy prośby fanów, którzy prosili o kolejne zmiany. Są nowe bronie, jest tryb fabularny, zombie są jeszcze bardziej wymagający i potrafią znacznie więcej, niż dotychczas, a sama rozgrywka wymaga od nas zauważalnie więcej strategii i myślenia. Dodatkowo, wszystkie bajery znane z trybu sieciowego (takie jak chociażby statystyki i rankingi) znajdziemy i tutaj, co dodatkowo powinno uprzyjemnić grę wszystkim tym, którzy zwyczajnie lubią chwalić się numerkami.

Oryginalne czy nie, nowości w serii sprawiają całkiem dobre wrażenie. Znienawidzona przez sztucznie wytworzoną grową elitę seria zostaje uzupełniona o elementy, które były rzeczywiście potrzebne, kompletnie nie zmieniając przy tym swojej formuły. To trochę tak, jakby ktoś wysłał do chirurga Twoją bardzo brzydką sąsiadkę, z którą bałeś się nawet rozmawiać, bo odstraszało Cię w niej to i owo. To wciąż Call of Duty, stąd jeśli pałacie kosmiczną nienawiścią do całej serii, to ani Black Ops 2, ani żadna inna gra już tego nie zmieni. Jeśli jednak do serii jesteście nastawieni neutralnie, a sam multiplayer dawał Wam przynajmniej jakąkolwiek radość, to Treyarch chyba sprawiło Wam wczesny prezent na gwiazdkę. Oczywiście, warto poczekać na premierę gry i recenzje, choćby i dla samej pewności, ale już teraz wydaje się, że Call of Duty dostaje facelifting, którego tak bardzo potrzebowało. Nie mówię, że szykuje się nam tytuł wybitny na tyle, by dostać Nobla – zwyczajnie mam wrażenie, że dostaniemy kolejną grę, za którą warto rzucać pieniędzmi w sprzedawcę.

Komentarze
9
Usunięty
Usunięty
15/10/2012 10:37

chciałbym, żeby było jak kiedyś. Instalujesz gre, na którą namówił cie znajomy, chociaż nie chciałeś i stawiałeś opór.. i tą grą jest baldurs gate 2 po czym zajebiście cię wciąga i grasz jak w transie a gry końca nie widać!nie czekam już na gry serii COD... ostatnimi wydaniami byłem rozczarowany i żal mi było wydanych pieniędzy.

ww3pl
Gramowicz
Autor
13/10/2012 10:59
Dnia 13.10.2012 o 10:42, napierniczak napisał:

Autobusem można kierować?

Nope - jeśli dobrze zrozumiałem, to będzie po prostu kursował po całej mapie.

Usunięty
Usunięty
13/10/2012 10:42

Autobusem można kierować?




Trwa Wczytywanie