Nie powiem, że do tej pory szczególnie wyczekiwałem Dust 514, bo okłamałbym Was wszystkich, a za kłamanie idzie się do piekła i dostaje się mnóstwo smutnych i pełnych złości komentarzy pod artykułem. I prawdopodobnie powinienem teraz napisać coś w stylu „ALE TERAZ CHCĘ TĘ GRĘ BO POŻĄDAM JEJ WIDOKU”, ale... nie bardzo. No, to intrygujący wstęp mamy za sobą.
Zacznijmy od tego, że Dust 514 od początku był zapowiadany jako tytuł free-to-play i w tej kwestii nic się nie zmieniło – zgredy z całego świata już wkrótce (a przez wkrótce mówimy oczywiście o 2013 roku) będą mogły za darmo postrzelać sobie do innych zgredów, których przyciągnęła darmowa otoczka gry. Czy to źle? Pewnie, że nie, bo pisałem to wiele razy i pisać nie przestanę, że lubię gratisowe rzeczy i dobrze wiem, że z Wami jest nie inaczej.
Na wypadek, gdyby nie wszyscy byli w temacie, Dust 514 to futurystyczny shooter tworzony na, jak to by ujęli Niemcy, BETELFYLDOWĄ modłę, tyle że znacznie wolniejszy w prowadzeniu. Jasne, mamy kilka standardowych klas do wyboru (od snajpera, przez powolnego, grubiutkiego żołnierza z pełnym uzbrojeniem, a na medykach kończąc), mnóstwo mapek na powietrzu (nawet jeśli teren jest zamknięty i wciąż strzelamy się pomiędzy zabudowaniami), ale na tym większość podobieństw się kończy. Wszystko to, co rozgrywa się na ekranie sprawia wrażenie ciężkiego. Powolnego. Upośledzonego. Jasne, całość wciąż daje sporo frajdy, bo zabijanie przeciwników nie jest ani bezpłciowe, ani smutne, ale też nie doprowadza do spazmów radości – po prostu jest i da się przy tym bawić.

Grę ogrywałem przez pierwszych kilkanaście minut na PlayStation Move, by po chwili przesiąść się na już nieprzypominającego seksozabawkę DualShocka 3 i muszę powiedzieć, że w obu przypadkach momentami czułem się tak, jakbym walczył nie z wrogami, ale z samym sterowaniem i, z tego co widziałem, nie byłem jedyny. Prawda, grałem z niemieckim plebsem, ale właściwie każdy z nas zataczał celownikiem wokół wrogów koła o promieniu długości równika, bez względu na to jak byśmy się nie bawili czułością w ustawieniach. Jeśli przetrzymamy pierwszych kilka minut to idzie jakoś się do tego przyzwyczaić, ale tak jak pisałem z samego początku – rewelacji nie ma, ale da się przy tym miło spędzić czas.
Czy to znaczy, że grę lepiej oddać do sierocińca? Nie do końca. Prawda, że w średniakowy styl wpisuje się również grafika, jak i sam dźwięk (i tu i tu oprawa „po prostu jest”), co w kwestii w pełni darmowego tytułu i tak jest nie najgorszym osiągnięciem, ale to, co będzie stanowić o sile gry, to genialna integracja z Eve Online, o której było głośno już od jakiegoś czasu. Zauroczony moimi umiejętnościami, jeden z developerów spędził cennych 20 minut przy moim stanowisku (chyba, że próbował ostrzec mnie przed brudnym padem, czy czymś w tym stylu, ale czego oczy nie widzą...), odpowiadając na wszystkie moje pytania. A integracja wyjątkowo skomplikowana nie jest. W razie potrzeby, jeśli tylko będziemy pełnić funkcję dowódcy całej naszej drużyny, będziemy mogli wezwać starszego brata z Eve Online (lub właściwie kogokolwiek, kto należy do naszej frakcji), by pomógł nam ostrzelać wrogów z orbity. Jeśli dany statek przyjmie nasze zgłoszenie i ustawi się odpowiednio blisko planety, problem mamy z głowy. Zabawa zaczyna się wtedy, gdy przeciwnik zdecyduje się na podobny ruch, bo wtedy statki mogą nie tylko łubudubu w planetę, ale i łubudubu w siebie nawzajem. Mało? Bo jest jeszcze jeden myk – jako żołnierze biegający po powierzchni planety możemy wskoczyć do jednej z wieżyczek i SAMODZIELNIE OSTRZELAĆ STATKI NA ORBICIE. SAMEMU. PROSTO W METALOWĄ STYLÓWĘ NA TWARZYCZCE OKRĘTU. Facet z CCP zachwalał ten tryb na tyle, że zaczął wynerdzać na temat tego „jak to on nie będzie miał włączonego Eve Online obok swojego PS3, żeby dopomagać sobie w walce!”. Ogólnie rzecz biorąc, w efekcie otrzymujemy dość efektowną, wielopoziomową bitwę, którą udało mi się odtworzyć przy użyciu nie tylko najnowocześniejszych osiągnięć techniki, ale i własnego, niezaprzeczalnego talentu. Efekty znajdziecie po kliknięciu w poniższą miniaturkę.

Warto porozmawiać nieco o bajerach, z których... i tak nikt nie korzysta. W grze znajduje się "kilka" pojazdów, które w razie potrzeby można wezwać na pole bitwy, ale w czasie gry każdy unikał ich jak ognia - a kiedy już ktoś zdecydował się na ich prowadzenie, zazwyczaj giną po kilku chwilach. Ich zaletą jest to, że choć wejście do nich to czyste samobójstwo, to już używanie ich jako mobilnej osłony sprawuje się całkiem nieźle. Nie mówię, że sam tak robiłem - po prostu zginąłem kilka(dziesiąt) razy od postrzału ze strony grupki żołnierzy, która chowała się za takim autkiem. Dranie. W grze znajdzie się też nieco gadżetów jak UAV (który pokazuje przeciwników na radarze naszej drużyny), ładunki wybuchowe i miny i tym razem są to dodatki wyjątkowo przydatne. Jeśli komuś będzie mało, zawsze może pobawić się w mikrotransakcje i kupić sobie więcej przedmiotów, ale bez obaw - jeśli nikt mnie nie okłamał, grze daleko będzie do systemu Pay to Win. Wszystko to, co możemy kupić za pieniądze, będzie można odblokować samodzielnie, bez potrzeby płacenia choćby złamanego grosza. Miło.
Mam świadomość, że z początku nieco zjechałem ten tytuł, nazywając go absolutnie średnim – bo właśnie takie wrażenie sprawia. Nie mówię, że nie znajdzie swoich fanów, nawet wśród publiki, która za Eve Online szczególnie nie przepada, bo tacy na pewno się znajdą. Mam jedynie świadomość, że to idealny tytuł do zabicia czasu, który jednak ani swoją jakością, ani zabawą jaki daje, nie urwie nikomu niczego, zmieniając przy tym jego (lub jej) płeć. Co innego w kwestii graczy spędzających pół życia w Eve Online, dla których Dust 514 odmieni nieco ich wirtualny żywot. Jeżeli jesteście na tyle burżujowaci, że udało Wam się wykupić subskrypcję PlayStation Plus, betę możecie sprawdzić w akcji... już teraz i na własnej skórze przekonać się, czy rzeczywiście warto czekać. Co prawda połączenie z Eve Online jeszcze się nie narodziło, ale miejmy nadzieję, że pojawi się w najbliższych tygodniach.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!