Counter-Strike: Global Offensive - betatest

Robert Sawicki
2012/07/27 09:00

Zanim pojawią się kłopotliwe pytania – tak, zmarnowałem sporą część życia na granie w kolejne edycje Counter-Strike'a i jeśli myślicie, że się tego wstydzę, to DING DING DING, właśnie zdobyliście nagrodę w mieniu racj... posiada... w tym, że macie rację. Wciąż, wizja potencjalnej zapłaty za tekst przemogła wstyd, stąd macie niepowtarzalną okazję do poczytania o tym, jak bawiłem się w testowanie CS: GO. Smacznego.

Zanim pojawią się kłopotliwe pytania – tak, zmarnowałem sporą część życia na granie w kolejne edycje Counter-Strike'a i jeśli myślicie, że się tego wstydzę, to DING DING DING, właśnie zdobyliście nagrodę w mieniu racj... posiada... w tym, że macie rację. Wciąż, wizja potencjalnej zapłaty za tekst przemogła wstyd, stąd macie niepowtarzalną okazję do poczytania o tym, jak bawiłem się w testowanie CS: GO. Smacznego. Counter-Strike: Global Offensive - betatest

Warto zacząć od tego, że Counter-Strike: Global Offensive, choć do tej pory sam w sobie nie był szczególnie nagłaśniany (co dla tej serii jest chyba sprawą dość typową), jest rzeczywiście grą nową i świeżą. To, co kiedyś stanowiło parę drobnych zmian, wprowadzanych z myślą o zachowaniu pierwotnych odczuć z rozgrywki by tylko móc spełnić oczekiwania fanów marki, zmieniło się w kompletną rewolucję, która, jakkolwiek tanio by to nie brzmiało, kompletnie zmieniła oblicze gry. Niewykluczone, że to tylko niewinna zabawa w eksperymentowanie z serią przed wydaniem czegoś, co będzie można nazwać Counter-Strike 2, ale niezależnie od tego co wymyślił sobie Gaben, pamiętajcie o jednym – jest inaczej. I to bardzo.

Mógłbym pobawić się w profesjonalne redaktorzenie i zacząć betatest od standardowego wymieniania czysto technicznych nowości, tak jak wymagałaby tego tradycja, ale zamiast tego wolę wspomnieć o tym, że jest to jedna z niewielu gier, która wywołała we mnie na tyle mieszane uczucia, że ilości wody w mózgu przekroczyły dopuszczalne normy. Z początku cały ten tekst wyglądał jak wesoły pociąg z wagonikami pełnymi nienawiści, które właściwie niszczą CS: GO za częściowe skonsolowienie (a że przyznaję się do zjawiska, to pewnie zostanę jeszcze wyśmiany przez Myszę i Lucasa, którzy ukochane przeze mnie konsole najchętniej by zniewolili) i zmianę stylu rozgrywki. Matchmaking, który oddano nam do dyspozycji działał fatalnie, co rusz wrzucając mnie na puste serwery, a sama gra odrzucała mnie na tyle, że wolałem grać w jakąś grę pamięciową, którą wyszukałem na Google. GRĘ PAMIĘCIOWĄ. Nawet emeryci wstydzą się już w to grać, a samemu wolałem przeszukiwać Internet tylko po to, by bawić się w odkrywanie kart.

Counter-Strike: Global Offensive to niemal zupełnie nowy kawałek kodu, więc gra wydaje się niesamowicie gładka i to nie tylko pod względem grafiki (o której więcej w dalszej części tekstu), ale i całości. Dynamiczny i surowy duch serii, dający niesamowitą satysfakcję z nie tylko każdej sprawnie przeprowadzonej akcji, ale i każdego celnego strzału, wydaje się być zastąpiony wszechobecną gładkością, jakby sponsorem CS: GO był producent plastrów z woskiem do skóry wrażliwej. A skoro coś, co niegdyś stanowiło owłosione epicentrum chamstwa, męskości i growego braterstwa stało się wydepilowanym, ładnym „czymś” to wiadomo, że nie wszyscy ze zmian będą zadowoleni. Ja nie byłem. Uznałem grę za bezpłciową, smutną papkę, która nie bardzo wie, do jakiej publiki chciałaby trafić. Przy zabijaniu kolejnych przeciwników gra nie oferuje nam niczego, co mogłoby zapewnić choćby krztynę satysfakcji. Większość uzbrojenia, jak gdyby idąc śladem za serią Halo, nosi się jak pistolety na wodę i w podobny sposób się z nich strzela. Kiedy wrogowie giną, nie ma żadnego głośnego „puff”, żadnych szczególnie zadowalających efektów dźwiękowych, graficznych czy tak naprawdę czegokolwiek, co mogłoby budzić jakiekolwiek emocje – po odpowiednim ich ostrzelaniu właściwie padają, jak gdyby świat gry był opanowany przez epidemię już zaraźliwej narkolepsji.

I w kwestii braku całej tej surowości i rdzennego doświadczenia, które zawsze charakteryzowało serię wciąż obstaję przy swoim. Jeśli jednak, podobnie jak ja, przeżyjecie pierwszy szok i potraktujecie CS: GO jak bardzo, bardzo, ale to bardzo chore dziecko, dalej macie już tylko z górki. Matchmaking z czasem przestaje nas obchodzić, bo i tak korzystamy z wbudowanej szukajki serwerów (nawet jeśli ani statystyki, ani też osiągnięcia nie są z takich gier zliczane), zaś w samej rozgrywce odnajdujemy satysfakcję nie w samym fragowaniu, ale w pomaganiu swoim kumplom z drużyny. Jeśli już poświęcam sumienie i morduję w grze to chcę, by mordowanie dawało mi możliwie najwięcej frajdy. Tym razem jednak radość ze wsparcia, jakie ja i reszta graczy organizowaliśmy sobie nawzajem była wystarczająca, bym nie odczuwał potrzeby wytaczania się na zewnątrz, „bo pewnie jest dzisiaj za zimno”. Dość przyjemna nagroda za kilka godzin katorgi przy grze, która z początku kojarzyła mi się głównie z chorymi dziećmi z reklam Polsatu i TVN-u.

Jasna sprawa, wymienione do tej pory wady to nic innego jak niewiele warte szczegóły, na które większość osób nie zwraca nawet uwagi, ale pozwólcie, że dokończę. To, co stanowi prawdziwy problem, to mgła-party-2012 na sporej części większych map, która sprawia, że jedne elementy otoczenia (a w tym i przeciwnicy) wtapiają się w drugie. Sama fizyka została też nieco ograniczona - koniec z kruszeniem szyb po kawałku (które teraz natychmiast rozpadają się w całości), a i maltretowanie przedmiotów zostało ograniczone - kilka puszek i innych obiektów można poprzestawiać, zaś reszta została odpowiednio przyklejona, jakby Feng Shui było motywem przewodnim gry. Jakby tego było mało, to dość często samo oświetlenie i sama kolorystyka lokacji jest na tyle jednolita, że nie tylko potęguje wrażenie bezpłciowości gry, ale i sprawia, że wszystko zlewa się w jedną wielką, prześwietloną plamę. Z czasem do „efektu” można się nieco przyzwyczaić, ale nie zmienia to faktu, że gracze kwiczą ze złości, gdy nagle zabije ich niewidzialny przeciwnik, który spokojnie stoi sobie pod ścianą. Na pocieszenie zostaje fakt, że silnik, jak to Source, bez żadnych problemów działa na starszych sprzętach – mój dwuletni laptop ze średniej półki radzi sobie z grą na najwyższych ustawieniach szczegółowości, więc mogę pochwalić się całej rodzinie jaki to ja (razem ze swoim komputerem) jestem fajny. I tak, rozumiem, że pojęcie „starszy sprzęt” jest wyjątkowo względne, ale zakładając, że macie na pokładzie coś lepszego niż GeForce 4 MX/Radeon 9600, możecie spać spokojnie.

Co poza tym? Cóż, oprócz w niemal w połowie zmienionym arsenale dostępnych broni i dodaniu takich bajerów jak koktajle mołotowa, do dyspozycji oddano nam cztery tryby rozgrywki – wspomniany Deathmatch (który obecnie króluje na serwerach), dwa tryby klasyczne i jeden, wyjątkowo wpasowujący się w moje gusta, czyli Arms Race. O ile w przypadku Deathmatch wiele wyjaśniać nie trzeba, to już reszcie należy się krótki opis. Tryby klasyczne to nic innego jak to, do czego zdążyły nas już przyzwyczaić poprzednie Counter-Strike'i, różniące się od siebie takimi szczegółami jak friendly-fire, ilość rund i wykrywanie kolizji między członkami jednej drużyny. Arms Race, podobnie jak Deathmatch, był do tej pory obecny tylko na niektórych serwerach. Zabawa przypomina Deathmatch z tą różnicą, że każdy z graczy zaczyna na poziomie pierwszym, charakteryzującym się odpowiednim uzbrojeniem. Wraz z kolejnymi zabójstwami awansujemy na kolejne poziomy, otrzymując coraz to nowe pukawki do zabawy. Kto pierwszy osiągnie poziomu 25 (czyli złotego noża) i zabije właściwie kogokolwiek z drużyny przeciwnej, wygrywa. Brzmi prymitywnie? Prawda - i chyba właśnie dlatego tryb sprawia tak nieludzką frajdę. Może i buntowałem się kiedy zobaczyłem, że tryby klasyczne nie są już jedynymi i zostały wręcz zgniecione przez popularność dwóch pozostałych, „bo to już nie CS, bo to robione pod nową publikę”, ale skoro wcześniej ludzie wesoło wchodzili na takie serwery, widocznie właśnie na taką rozgrywkę było zapotrzebowanie, także trudno tutaj kogokolwiek winić. Ot, najzwyczajniejsza w świecie ewolucja, w drodze której nie utraciliśmy zabawy, do której seria zdążyła nas już przyzwyczaić.

GramTV przedstawia:

Counter-Strike: Global Offensive ciężko nazwać bezpośrednią kontynuacją serii, bo choć do tej pory twórcy dbali o pępowinę łączącą kolejne CS-y, tym razem postanowili ją ściąć, wrzucić grze jakiś ładny makijaż na mordkę i wykopać w świat multiplatformowości, jakby chcieli sprawdzić jak poradzi sobie w wielkim, dorosłym świecie pełnym groźnej konkurencji. Zmiany nie muszą podobać się każdemu, ale gówniarzowatemu CS: GO warto przynajmniej dać szansę – bo jeśli po kilku, a nawet kilkunastu godzinach gry wreszcie zdołacie przyzwyczaić się do całej tej gładkości i zmienionego stylu rozgrywki, prawdopodobnie czekają Was naprawdę miłe chwile. Tak, nie jest to stary Counter-Strike, ale jeśli tytuł nie wygląda na pełnoprawną kontynuację, to nie mam zamiaru obrażać się na kogokolwiek. Po cichu liczę na dostęp do konsolowej bety gry (*szturcha naczelnego*), bo sama gra sprawia wrażenie kierowanej bezpośrednio właśnie do konsolowej niszy. A że 'kierowana' i 'zrobiona idealnie pod' często w parze nie idą, to efekt może być różny, stąd nie pozostaje mi nic innego jak cierpliwie nerdzić przy innych grach do czasu, gdy dane będzie mi to sprawdzić.

I wiem, że konsolowej bety póki co nie widać, ale tym lepiej dla Was. Dlaczego? Bo lubię, kiedy się mnie wielbi. Pozwólcie, że wyjaśnię.

PRAWDZIWY KONKURS

O północy, 28 lipca 2012 roku, wśród komentujących ten tekst wylosuję jedną osobę, która otrzyma dostęp do bety Counter-Strike: Global Offensive. Do loterii załapie się każdy z Was, kto po odpowiednim skomentowaniu tekstu dokończy następujące zdanie:

Nie mówię, że go kocham, ale ww3pl....

Ze zwycięzcą skontaktujemy się drogą mailową, zaś sama nagroda zostanie przekazana jako "gift" na platformie Steam. Powodzenia.

Komentarze
91
Usunięty
Usunięty
02/08/2012 21:27

Nie mówię, że go kocham, ale ww3pl, nie jest Mikołajem:)

Usunięty
Usunięty
02/08/2012 18:34

Nie mówię, że go kocham, ale ww3pl.... Pisze blogi :D

ww3pl
Gramowicz
Autor
30/07/2012 19:29

Co podeślij, gdzie podeślij.Zwycięzca dawno nagrodę odebrał i jeśli zechce zrobić Wam łaskę, to się tu pochwali.A jeśli nie, cóż. Będziecie do końca życia żyć w niewiedzy, co jest całkiem logiczne i oczywiste.




Trwa Wczytywanie