W ostatnim tygodniu zrobiło się głośno o grze Kingdoms of Amalur: Reckoning. Promowana jest ona dwoma dosyć znanymi nazwiskami. Nazwiskami spoza naszej branży - to właśnie wprawiło mnie w marudny nastrój. Przeczytajcie czemu...
Film, muzyka, literatura czy komiks - to wszystko gałęzie rozrywki, tak samo jak gry. Czasem jest to rozrywka wyszukana, czasem banalnie prosta. Wszystko zależy od ambicji twórcy i nastawienia odbiorcy. Jednakże jakoś tak się dzieje, że nasza branża, coraz bardziej licząca się pod względem nakładów finansowych i zysków, wciąż pozostaje ubogą krewną reszty. Gry czasem promuje się wielkimi nazwiskami twórców z innych dziedzin. Twórcy gier raczej nie trafiają na okładki książek czy plakaty filmowe, ich nazwiska nie są najwyraźniej nośne marketingowo. Przy okazji niedawnej premiery Kingdoms of Amalur: Reckoning przyjrzyjmy sie temu, jak to wszystko działa.
Nowa gra z oferty Electronic Arts (ponoć bardzo sympatyczna, niestety nie miałem okazji w nią pograć) promowana jest dwoma nazwiskami. Pierwszym z "okładkowych" twórców jest R.A. Salvatore - pisarz popularny, choć trudno go nazwać wybitnym. Wybił się pisząc powieści ze świata Forgotten Realms, stworzonego na potrzeby systemu RPG Dungeons and Dragons. Jego powieści były znacznie lepsze i znacznie mniej przypominały zapiski z sesji, niż miało to miejsce w przypadku innych autorów ze stajni TSR (ówczesnego wydawcy D&D). Kreowanie opowieści we własnych światach nie wyszło mu potem równie dobrze. Mimo wszystko jest znany fanom Zapomnianych Królestw, czyli potencjalnie również odbiorcom gier wideo stworzonych na bazie licencji D&D. To wystarczyło, by stał sie lokomotywą kampanii marketingowej Kingdoms of Amalur: Reckoning.
Sekunduje mu Todd McFarlane, postać dosyć ważna dla miłośników komiksów. Kiedyś był rozłamowcem, który postanowił przeciwstawić się polityce wielkich wydawnictw zajmujących się seryjną produkcja opowieści o superbohaterach. Zarówno jeśli idzie o proces twórczy, jak i pod względem estetyki wizualnej. Stworzył własne wydawnictwo, zaskoczył świat cyklem Spawn, dał szansę rozwoju wielu scenarzystom i rysownikom. Z czasem wpłynął również na zamianę podejścia gigantów rynkowych - był katalizatorem ewolucji gatunku. Mimo wszystko jednak, pracował zawsze na poletku, które trudno zaliczyć do intelektualnej awangardy komiksu. Jego nazwisko ma przekonać odbiorców, że wizualnie gra Kingdoms of Amalur: Reckoning dopieści ich oczy. Bo jest dość oczywiste, ze gracze czytają również komiksy i mogą cenić wizję Todda McFarlane'a, choć pewnie nie wiedzą, że od 1994 roku już praktycznie nie rysuje, tylko zarządza pracą innych grafików...
Tak, osoby, które grają w gry wideo często konsumują też inne rozdaje pop-kultury. Oglądają seriale, wiec do przerywników filmowych w najnowszych grach spod znaku Command&Conquer zagoniono gwiazdy LOST czy Battlestar Galctica. Oglądają filmy, wiec swego czasu na targach E3 pozwolono, by James Cameron zanudził publikę przy okazji promocji gry Avatar. Słuchają muzyki, więc kapela Blind Guardian zaszczyciła swoja wirtualną obecnością świat gry Sacred 2: Fallen Angel. Wszystko to miłe, fajne i tak dalej. Szkoda, ze nie działa w druga stronę.
Nawet najbardziej znani twórcy gier nie wyściubiają nosa poza branżę. Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by Peter Molyneux firmował coś poza grami, obiecując absolutną innowacyjność i przełom w gatunku? Przecież jest z tego znany i potrafi budować hype jak nikt inny... A może chociaż widzieliście na plakatach czy pudełkach od DVD z filmem DOOM nazwisko Johna Carmacka, ojca serii i jednego z bardziej rozpoznawalnych twórców gier? Tak, to były pytania retoryczne.
Oczywiście można by powiedzieć, że przyczyna tkwi w fakcie, iż gry tworzone są w swoistym systemie rozproszonych kompetencji. Poza producentem, dyrektorem artystycznym, czy inszym artystą będącym spiritus movens projektu, większość twórców ginie w masie. Cóż, mimo wszystko byłoby to nadużycie. Twórcy muzyki czy graficy potrafią być bardzo rozpoznawalnymi postaciami, których obecność w ekipie gwarantuje zainteresowanie graczy. Pokuszę się tu o stwierdzenie, ze przyczyna tkwi zupełnie gdzie indziej. Chodzi o to, jak wciąż są postrzegane gry - zarówno przez nie-branżowe media jaki przez odbiorców - czyli o to, iż nasza gałąź rozrywki ma metkę niedojrzałej. Ba! Czasem wręcz wstydliwej, bo jak tak można - bawić sie dla samej zabawy.
Zarówno literatura, jak i film (a ostatnio nawet i komiks) dorobiły się nobilitacji dzięki wybitnym, wysoce intelektualnym dziełom. Gdy mówimy, że czytamy książkę, domyślnie spływa na nas blask Joyce'a czy Hemingwaya. Nawet gdy tak naprawdę połykamy kolejną powieść stricte rozrywkowego Pilipiuka czy wręcz jakiś groszowy horror Guya N. Smitha. To książka i już. Nie musimy precyzować jaka. Tak samo możemy się napuszyć intelektualnym kinem w stylu Felliniego, podczas gdy w rzeczywistości na jeden film wysmakowany w naszej kolekcji przypada dziesięć hollywoodzkich blockbusterów. Co najśmieszniejsze w tym wszystkim, w pożeraniu pop-kultury nie ma nic złego. Człowiek potrzebuje też czystej rozrywki, a nie tylko intelektualnych wyzwań...
Mam wrażenie, że graniu towarzyszy często swoisty drobny kompleks niższości. Dokładnie rok temu zacząłem gryźć ten temat w felietonie W samo południe z poczuciem żalu za stracony czas, do którego napisania popchnęło mnie wystąpienie Jane McGonigal na imprezie, zorganizowanej przez DICE w Las Vegas. Zajrzyjcie pod ten link, bo przez dwanaście miesięcy niewiele zmieniło się moje podejście. No, może dziś byłbym ciut mniej optymistyczny we wnioskach i prognozach. No i pamiętajcie, ze dopóki nie przestaniecie się wstydzić grania, traktować je jako rozrywkę gorszą i mniej znaczącą, dopóty nasza branża nie otrząśnie się z kompleksów. A powinna, bo nie ma się czego wstydzić. Powtarzam jeszcze raz: podpieranie się znanymi nazwiskami z innych gałęzi pop-kultury nie jest złe, o ile i twórcy gier będą wykorzystywani w podobny sposób na innych poletkach. W sytuacji gdy istnieje taka rażąca dysproporcja, gry wyglądają jak ubogi krewny, albo kiepski polityk, którego jedyną rekomendacją jest zdjęcie z liderem partii lub znanym artystą...