W samo południe z drobnym kompleksem niższości

Łukasz Wiśniewski
2012/02/15 12:00

W ostatnim tygodniu zrobiło się głośno o grze Kingdoms of Amalur: Reckoning. Promowana jest ona dwoma dosyć znanymi nazwiskami. Nazwiskami spoza naszej branży - to właśnie wprawiło mnie w marudny nastrój. Przeczytajcie czemu...

W ostatnim tygodniu zrobiło się głośno o grze Kingdoms of Amalur: Reckoning. Promowana jest ona dwoma dosyć znanymi nazwiskami. Nazwiskami spoza naszej branży - to właśnie wprawiło mnie w marudny nastrój. Przeczytajcie czemu...

Film, muzyka, literatura czy komiks - to wszystko gałęzie rozrywki, tak samo jak gry. Czasem jest to rozrywka wyszukana, czasem banalnie prosta. Wszystko zależy od ambicji twórcy i nastawienia odbiorcy. Jednakże jakoś tak się dzieje, że nasza branża, coraz bardziej licząca się pod względem nakładów finansowych i zysków, wciąż pozostaje ubogą krewną reszty. Gry czasem promuje się wielkimi nazwiskami twórców z innych dziedzin. Twórcy gier raczej nie trafiają na okładki książek czy plakaty filmowe, ich nazwiska nie są najwyraźniej nośne marketingowo. Przy okazji niedawnej premiery Kingdoms of Amalur: Reckoning przyjrzyjmy sie temu, jak to wszystko działa.W samo południe z drobnym kompleksem niższości

Nowa gra z oferty Electronic Arts (ponoć bardzo sympatyczna, niestety nie miałem okazji w nią pograć) promowana jest dwoma nazwiskami. Pierwszym z "okładkowych" twórców jest R.A. Salvatore - pisarz popularny, choć trudno go nazwać wybitnym. Wybił się pisząc powieści ze świata Forgotten Realms, stworzonego na potrzeby systemu RPG Dungeons and Dragons. Jego powieści były znacznie lepsze i znacznie mniej przypominały zapiski z sesji, niż miało to miejsce w przypadku innych autorów ze stajni TSR (ówczesnego wydawcy D&D). Kreowanie opowieści we własnych światach nie wyszło mu potem równie dobrze. Mimo wszystko jest znany fanom Zapomnianych Królestw, czyli potencjalnie również odbiorcom gier wideo stworzonych na bazie licencji D&D. To wystarczyło, by stał sie lokomotywą kampanii marketingowej Kingdoms of Amalur: Reckoning.

Sekunduje mu Todd McFarlane, postać dosyć ważna dla miłośników komiksów. Kiedyś był rozłamowcem, który postanowił przeciwstawić się polityce wielkich wydawnictw zajmujących się seryjną produkcja opowieści o superbohaterach. Zarówno jeśli idzie o proces twórczy, jak i pod względem estetyki wizualnej. Stworzył własne wydawnictwo, zaskoczył świat cyklem Spawn, dał szansę rozwoju wielu scenarzystom i rysownikom. Z czasem wpłynął również na zamianę podejścia gigantów rynkowych - był katalizatorem ewolucji gatunku. Mimo wszystko jednak, pracował zawsze na poletku, które trudno zaliczyć do intelektualnej awangardy komiksu. Jego nazwisko ma przekonać odbiorców, że wizualnie gra Kingdoms of Amalur: Reckoning dopieści ich oczy. Bo jest dość oczywiste, ze gracze czytają również komiksy i mogą cenić wizję Todda McFarlane'a, choć pewnie nie wiedzą, że od 1994 roku już praktycznie nie rysuje, tylko zarządza pracą innych grafików...

Tak, osoby, które grają w gry wideo często konsumują też inne rozdaje pop-kultury. Oglądają seriale, wiec do przerywników filmowych w najnowszych grach spod znaku Command&Conquer zagoniono gwiazdy LOST czy Battlestar Galctica. Oglądają filmy, wiec swego czasu na targach E3 pozwolono, by James Cameron zanudził publikę przy okazji promocji gry Avatar. Słuchają muzyki, więc kapela Blind Guardian zaszczyciła swoja wirtualną obecnością świat gry Sacred 2: Fallen Angel. Wszystko to miłe, fajne i tak dalej. Szkoda, ze nie działa w druga stronę.

Nawet najbardziej znani twórcy gier nie wyściubiają nosa poza branżę. Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by Peter Molyneux firmował coś poza grami, obiecując absolutną innowacyjność i przełom w gatunku? Przecież jest z tego znany i potrafi budować hype jak nikt inny... A może chociaż widzieliście na plakatach czy pudełkach od DVD z filmem DOOM nazwisko Johna Carmacka, ojca serii i jednego z bardziej rozpoznawalnych twórców gier? Tak, to były pytania retoryczne.

GramTV przedstawia:

Oczywiście można by powiedzieć, że przyczyna tkwi w fakcie, iż gry tworzone są w swoistym systemie rozproszonych kompetencji. Poza producentem, dyrektorem artystycznym, czy inszym artystą będącym spiritus movens projektu, większość twórców ginie w masie. Cóż, mimo wszystko byłoby to nadużycie. Twórcy muzyki czy graficy potrafią być bardzo rozpoznawalnymi postaciami, których obecność w ekipie gwarantuje zainteresowanie graczy. Pokuszę się tu o stwierdzenie, ze przyczyna tkwi zupełnie gdzie indziej. Chodzi o to, jak wciąż są postrzegane gry - zarówno przez nie-branżowe media jaki przez odbiorców - czyli o to, iż nasza gałąź rozrywki ma metkę niedojrzałej. Ba! Czasem wręcz wstydliwej, bo jak tak można - bawić sie dla samej zabawy.

Zarówno literatura, jak i film (a ostatnio nawet i komiks) dorobiły się nobilitacji dzięki wybitnym, wysoce intelektualnym dziełom. Gdy mówimy, że czytamy książkę, domyślnie spływa na nas blask Joyce'a czy Hemingwaya. Nawet gdy tak naprawdę połykamy kolejną powieść stricte rozrywkowego Pilipiuka czy wręcz jakiś groszowy horror Guya N. Smitha. To książka i już. Nie musimy precyzować jaka. Tak samo możemy się napuszyć intelektualnym kinem w stylu Felliniego, podczas gdy w rzeczywistości na jeden film wysmakowany w naszej kolekcji przypada dziesięć hollywoodzkich blockbusterów. Co najśmieszniejsze w tym wszystkim, w pożeraniu pop-kultury nie ma nic złego. Człowiek potrzebuje też czystej rozrywki, a nie tylko intelektualnych wyzwań...

Mam wrażenie, że graniu towarzyszy często swoisty drobny kompleks niższości. Dokładnie rok temu zacząłem gryźć ten temat w felietonie W samo południe z poczuciem żalu za stracony czas, do którego napisania popchnęło mnie wystąpienie Jane McGonigal na imprezie, zorganizowanej przez DICE w Las Vegas. Zajrzyjcie pod ten link, bo przez dwanaście miesięcy niewiele zmieniło się moje podejście. No, może dziś byłbym ciut mniej optymistyczny we wnioskach i prognozach. No i pamiętajcie, ze dopóki nie przestaniecie się wstydzić grania, traktować je jako rozrywkę gorszą i mniej znaczącą, dopóty nasza branża nie otrząśnie się z kompleksów. A powinna, bo nie ma się czego wstydzić. Powtarzam jeszcze raz: podpieranie się znanymi nazwiskami z innych gałęzi pop-kultury nie jest złe, o ile i twórcy gier będą wykorzystywani w podobny sposób na innych poletkach. W sytuacji gdy istnieje taka rażąca dysproporcja, gry wyglądają jak ubogi krewny, albo kiepski polityk, którego jedyną rekomendacją jest zdjęcie z liderem partii lub znanym artystą...

Komentarze
11
Usunięty
Usunięty
15/02/2012 21:22

Poczekajmy na dalszy rozwój branży. Kino w swoich początkach było tanią rozrywką "dla ludu". Dopiero po jakimś czasie tematyka, którą podjęło i jego forma stały się bardziej wyrafinowane.Mam wrażenie, że gry powinny pozostać takie jakie są. Takie jakie je lubimy i doceniamy. W końcu granie w nie sprawia nam przyjemność, a gdyby przybrały inną formę, to kto wie?

Usunięty
Usunięty
15/02/2012 20:38
Dnia 15.02.2012 o 19:58, Demagol napisał:

No i jeszcze wciąż pokutuje obraz gry jako "zabawy dla dzieci" i "to nie przystoi dorosłemu człowiekowi!".

Tu niestety muszę się zgodzić :D jak kiedyś wspomniałem mojej dziewczynie, że akurat nie czytam żadnej książki, bo mnie gra wciągnęła, to dziwnie na mnie popatrzyła i stwierdziła, zebym dorósł :D ciężko walczyć z takim stereotypem "zabawy dla dzieci", bo jest na razie dość silnie zakorzeniony. Wg niektórych grać w gry w pewnym wieku już nie wypada, lepiej oglądać idiotyczne seriale w TV albo zapijać się na imprezach ;)A co do początku artykułu: moim zdaniem przyczyną tego, że ciężko wskazać jakieś osoby z growej branży, które się wyróżniają, jest drużynowy charakter tworzenia gier. Książka jest pisana przez jedną osobę, muzyka to efekt pracy jednej lub kilku osób, w filmach najważniejszy jest reżyser, aktorzy, osoba od muzyki i zdjęciowiec, ale już w grach ciężko wskazać jakieś kluczowe postacie, bo pracuje się najczęściej w zespołach odpowiadających za dany fragment rozgrywki. I to rozmycie odpowiedzialności w przypadku tworzenia gier jest moim zdaniem główną przyczyną braku charakterystycznych postaci. Owszem, jest kilka bardziej znanych osobistości, można powiedzieć, że nawet wizjonerów, ale obecnie nie są w stanie samemu tworzyć gier, potrzebują do tego najczęściej kilkuset osób. Bardziej charakterystyczne są raczej postacie negatywne growego światka np. znienawidzony przez graczy Robert (Bobby) Kotick :D

Bambusek
Gramowicz
15/02/2012 20:30
Dnia 15.02.2012 o 19:58, Demagol napisał:

Twórca Another World i twórca Heart of Darkness to ta sama osoba :P.

I niestety From Dust nie dorównuje tym dziełom :( Dobry pomysł, słabe wykonanie (i mówię ogólnie, pomijam kwestię bugów na PC)

Dnia 15.02.2012 o 19:58, Demagol napisał:

No i jeszcze wciąż pokutuje obraz gry jako "zabawy dla dzieci" i "to nie przystoi dorosłemu człowiekowi!".

Na zachodzie to już raczej pokonano (oczywiście Polska to co innego, jak zwykle). Tyle, że gry z zabawy dla dzieci przeszły w zabawę dla każdego, ale dalej tylko zabawę. Tak samo jak "karmiąc" dziecko samym Salvatore nauczysz go, że czytanie to rozrywka, ale nie przekonasz, że książki mają jakąś wyższą wartość niż to. Rynkowi gier potrzeba kilku tytułów jak własnie Another World i Heart of Darkness, które się przebiją do świadomości masowej. Ale takich gier żaden duży wydawca nie będzie chciał wydać, zostaje niszowy segment indie. I mamy błędne koło.Gdyby Tolkien zmartwychwstał to pewnie nie miałby problemu ze znalezieniem wydawcy dla kolejnej książki, jaka by nie była, mimo ery Zmierzchu i Pottera. Tymczasem w branży growej Schafer musi zbierać pieniądze od fanów, żeby robić to, co chce, bo wydawcy pokazują mu drzwi. I to jest problem branży, tutaj jest kilka postaci, ale żadna nie ma pozycji "to ja dyktuję warunki"




Trwa Wczytywanie